Czy można zmienić temat?
Poniedziałek, nie dość że jak zawsze bardziej zajęty – to jeszcze zaczyna się dłuższą niż zwykle drogą do pracy. Tym razem nie mogę tego zwalić na pana za przeproszeniem Galasa i sekwencję świateł na skrzyżowaniu Łopuszańskiej z alejami Jerozolimskimi. Po prostu skrzyżowanie blokują auta wjeżdżające na czerwonym świetle i nie mogące zjechać na kolejnych światłach. Korek do Pruszkowa (ponad dwadzieścia kilometrów), i -oczywiście - ani jednego policjanta. Teraz już wiemy dlaczego – rozładowanie korka nie jest czymś, czym można się pochwalić w statystykach. Dlaczego jednak jedyny radiowóz stoi z radarem PRZED skrzyżowaniem (gdzie średnia prędkość wynosi jakieś 2-3 km na godzinę)? Przydałby się na buspasie na trasie Łazienkowskiej. Wynik dzisiejszej statystki na trasie od al. Jerozolimskich do Niepodległości: autobus komunikacji miejskiej, autokar wycieczkowy, dwie taksówki, cztery samochody nieuprawnione. Policja nie stanie na buspasie, bo zarząd komunikacji miejskiej nie płaci jej za kontrolę. A policja nie jest od pilnowania przestrzegania prawa tylko od… no właśnie od czego jest policja drogowa? Dobre pytanie na dobry początek dnia.
Słucham radia i już robi mi się niedobrze nagromadzeniem informacji o Smoleńsku. Pojawiają się nowe fakty– dlaczego dopiero i dlaczego akurat TERAZ? Na przykład, że kapitan wydał komendę odejścia. To dlaczego nie odchodzili tylko spokojnie odliczali każde kolejne dziesięć metrów zejścia? Ale nawet nie chce mi się tego analizować. Bo za chwilę każą mi zastanawiać się nad sztuczną mgłą (podobno w tajnej notatce amb. Bahra znajduje się cytat z wypowiedzi jakiegoś Rosjanina, że zawsze może na lotnisku być mgła która uniemożliwi przylot samolotu). Ta wiadomość ma dla mnie taką samą wartość, jak twierdzenia Dubienieckiego, że był zamach. Skąd to wie? Jak to skąd? Jak ktoś sypia z córką śp. Prezydenta, to wie wszystko.
Komentatorzy w radio dziwią się, że ten nastawiony na PR rząd wydaje się być tak słabo przygotowany do tej sprawy. Min. Miller mówi, że pracujemy nad raportem od 9 miesięcy i „wcześniej czy później położymy własny raport na stół”. Brawo! Nie ma ważniejszej sprawy w odbiorze społecznym, więc pozwólmy najpierw wypowiedzieć się komisji rosyjskiej, potem pozwólmy wszystkim naszym świrom puścić w świat wszystkie możliwe bzdury – a wtedy, ewentualnie, podzielimy się ze społeczeństwem tym co wiemy. Nie możemy informować częściowo, nasz raport musi być całościowy. Trzeba będzie nad nim pracować cztery lata? To będziemy pracować, my się pracy nie boimy!
Wygląda na wpadkę. A jak ma wyglądać? Czy w jakiejś sprawie ten rząd wykazał się sprawnością? Bochniarzowa w dzisiejszej Gazecie pisze tekst pod tytułem: „Polsce potrzebne lepsze rządzenie”. Wg pani Henryki „w zapomnienie idą kolejne ważne raporty i dokumenty rządu – raport o kapitale intelektualnym, raport Polska 2030, plan konsolidacji finansów publicznych z marca 2010 roku, priorytety z expose premiera Tuska, działania antykryzysowe, nie mówiąc już o kolejnych strategiach”. Ja dodam, że wydaje się że sam premier nie bardzo zdaje sobie sprawę, co robi i co ma szansę zrobić. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w kampanii samorządowej premier Tusk występował na bilbordach z hasłem, aby nie robić polityki, tylko budować drogi – po czym natychmiast ogłosił, że drogi budować się przestanie?
Henryka Bochniarz stawia tezę, że winna jest przedmiotowa (a nie podmiotowa) organizacja centralnej władzy. To bolączka wszystkich rządów jakie miałem okazje oglądać z bliska (kiedyś) i z daleka (teraz). Na czym to polega? W największym skrócie. Minister zdrowia jest przedstawicielem interesów środowiska lekarzy, a nie pacjentów. Minister Gospodarki nie odpowiada bynajmniej za gospodarkę (i chwała Bogu!), ale za interesy górników. Minister Infrastruktury – bardziej się martwi o kolejarzy i pocztowców, niż o infrastrukturę. Minister Obrony Narodowej zajmuje się komfortem psychicznym kadry – najlepiej ilustruje to niechęć do narzucania im (bo kto widział? rozkazem, na siłę!) jakiś rozwiązań, jakie były oczywiste po katastrofie Casy. A potem oni wszyscy się spotykają na posiedzeniu Rady Ministrów i każdy pilnuje „swoich” – co skutecznie uniemożliwia usprawnienie czegokolwiek.
Mamy więc korowód pozornych działań. Zmniejszono – co chwalebne – dotacje na partie polityczne o 50 milionów złotych. Ale też w tym samym czasie zwiększono o 35 milionów złotych budżety kancelarii premiera i prezydenta. Ten fakt, przypomniany dzisiaj przez Ziemkiewicza, wybija mi z rąk argument, że zmniejszenie dotacji partyjnych jest działaniem słusznym.
I zaraz pojawi się argument, że co się czepiamy, skoro gdzie indziej jest gorzej. W takiej Ameryce dług publiczny zbliża się do ustalonego przez Kongres progu 14.3 biliona dolarów (po 45 tysięcy dolarów na głowę). Czy to jest jakieś usprawiedliwienie dla nas? Czy nikt nie widzi różnicy między naszymi gospodarkami? Przywołam tylko jedną – gdyby rozwalił się dolar i rynek amerykański, to załamałyby się największe gospodarki świata, w tym Chiny. Załamanie złotówki i polskiej gospodarki to wiadomość na drugie strony światowych gazet.
Takie porównania są zresztą piekielnie niebezpieczne, kiedy rządzący nami kamikadze zaczynają wyciągać z tego praktyczne wnioski. Na przykład słychać pomruki ze strony Rady Polityki Pieniężnej, że grozi nam inflacja i że będziemy podnosić stopy procentowe. Problem w tym, że źródła inflacji są zewnętrzne i żadne stopy tego nie zmienią. Co więc zmienią? Zwiększą wartość złotówki – co krótkookresowo poprawi strukturę budżetu (mniejsze zadłużenie walutowe), ale zmniejszy opłacalność eksportu. Zawsze w takiej sytuacji powiększa się bezrobocie.
Nie mam żadnych kwalifikacji do komentowania makroekonomii, ale to są informacje bazowe, dostępne dla każdego studenta ekonomii na poziomie licencjackim. Ale obowiązuje filozofia – jak jakiś pożal się boże ekonomista chce wykazać, że ekonomia jest taką samą dziedziną wiedzy jak np. historia, to niech wygra wybory. Teraz wygrali historycy, to niech się ekonomiści nie wymądrzają, bo na historii liczb nie trzeba rozumieć, tylko wykuć je na pamięć.
Co mnie dzisiaj zdziwiło? Nie zauważyłem, że już przed dwiema instancjami Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przegrała sprawę z powództwa Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i ma prawomocny wyrok podania liczby podsłuchów. Liczby, nic więcej, ale dobre i to.
Oczywiście już mnie nie dziwi, że wyrok ten nie jest wykonany, bo ABW powołuje się na ustawę, zgodnie z którą ma absolutny zakaz udzielania jakichkolwiek informacji.
Dodaj komentarz