Czy są tam jeszcze tacy?
T. zaprotestował. Wg niego nie mam racji w sprawie gwarantowanych emerytur, zgodnie z propozycją centrum im. Adama Smitha. Nie miałem siły wczoraj bronić swojego stanowiska. Ale nie ucieknę od tego pytania.
Jak rozumiem, T. podoba się liberalny aspekt tej propozycji – nie ma składki na emeryturę i nie ma złudnego poczucia, że jesteśmy zabezpieczeni na starość. Jak sami sobie tego nie odłożymy, to nie będziemy mieli.
Tyle tu się pojawia wątków, że nie wiem od czego zacząć.
Zacznę od tego, że ten projekt niczego nie załatwia z dzisiejszych problemów. Nie zmienia sposobu liczenia długu publicznego – a to jest przecież główny powód jakichkolwiek zmian, bo przecież nie dobro emerytów! Bez żartów! Nie zmienia też sytuacji dzisiejszych emerytów – to już stwierdzam z mniejszym przekonaniem. Bo zgodnie z „prawem Pieniacza” – nie ma tak głupiej propozycji, której ktoś nie zechce wprowadzić w życie – komuś może wpaść do głowy, aby wprowadzić to z marszu, dla obecnie pracujących. Ale na potrzeby tej dyskusji załóżmy, że dotyczy to osób, które dzisiaj mają zaczynać pracę. A to oznacza, że system wszedłby w życie za jakieś trzydzieści kilka lat. Mój Boże, ile razy jeszcze w tym czasie zmieni się świat i ile jeszcze pomysłów będą mieli nasi politycy!
W międzyczasie część pracujących musiałaby odprowadzać składkę na emeryturę, a część – nie. Tę emeryturę trzeba by było z czegoś kiedyś płacić – więc trzeba by było wtedy podnieść podatki. Nota bene zgodnie z zasadami księgowości, trzeba by było już dzisiaj założyć rezerwę na przyszłe wypłaty – to dopiero rozłożyłoby budżet!
To ładnie brzmi, że ludzie powinni odkładać na swoją emeryturę. Tyle tylko, że dzisiaj to robią przecież! Robienie tego poza systemem, a więc z pewnością nieatrakcyjnie podatkowo – jest oczekiwaniem na wyrost. Zresztą – czego T. akurat w swoim dotychczasowym życiu jeszcze nie zdążył doświadczyć – samodzielne odkładanie na emeryturę kiedy się żyje od pierwszego do pierwszego, wcale nie jest łatwe. Niech to zaproponuje swoim kolegom z Suwałk lub Starogardu – żyjącym z prac dorywczych, bez szans na stały etat.
I wreszcie – ta propozycja nie zachęcałaby do pracy legalnej (składka emerytalna w pewnym momencie to główna zachęta, aby wyjść z szarej strefy) ani do przedłużania wieku przejścia na emeryturę.
Mnie się ta propozycja nie podoba także ideowo. I to dwutorowo. Po pierwsze, w takiej sytuacji zatraca się poczucie że jest to świadczenie przeze mnie wypracowane. Kiedy wspomniałem o tym wczoraj w radio, prowadzący redaktor pouczył mnie, że przecież płacone by to było z podatków, które płaciłem przez całe życie. Ja to wiem, pan to wiesz – ale jest to sytuacja podtrzymująca wszechobecne przeświadczenie polityków, że to państwo utrzymuje mnie, a nie że to ja utrzymuję państwo.
A drugi powód – to kwestia, którą nazwałbym efektywnością obywatelskiego haraczu na funkcjonowanie państwa. Co z tego mamy w zamian? Ponad połowa ceny benzyny to podatek drogowy, który ginie gdzieś w budżecie bez związku z inwestycjami drogowymi. Aby czuć się bezpiecznie, musimy zatrudniać firmy ochroniarskie. Na drodze policja drogowa poluje tylko z radarami, przejazd przez kraj to walka o życie. Mimo ubezpieczenia medycznego, muszę kupować abonamenty medyczne aby mieć dostęp do podstawowej opieki. Młodzi ludzie muszą brać kredyty, aby kupić mieszkanie. Muszą kupić samochód, ponieważ tam gdzie mogą sobie pozwolić na mieszkania – nie ma komunikacji publicznej. Jak prowadzę działalność gospodarczą – to nie mam w praktyce szans na skorzystanie z L-4. W moim imieniu i za moje pieniądze walczymy o światowy pokój w Afganistanie i Iraku. I teraz jeszcze zamiast emerytury, zaproponują mi jałmużnę. Bardzo dziękuje!
Rozbawiło mnie nadanie tej propozycji przymiotnika: „kanadyjskie”. Kanada pachnąca żywicą i sprawiedliwością społeczną! Miałem w swoim życiu okazję blisko rok żyć i pracować w tym kraju, który ma mniej ludności niż Polska, ma dwa czołgi, teren wielkości Europy i ropę naftową. Domki kanadyjskie – to przykład tandety z papieru i trocin, który nie sprawdza się w polskich warunkach. Może więc nie wszystko da się bezkrytycznie importować do Polski z tego kraju?
Słuchałem wczoraj w drodze do domu rozmowy w Tok FM prof. Koźmińskiego, który mówiąc wiele mądrych rzeczy – pochwalił przy okazji próby usprawnienia systemu zarządzania państwowymi firmami. Ja rozumiem, że skoro nie podoba nam się obecna sytuacja – to z nadzieją odbieramy próby jej naprawy. Ale jak bardzo zdemoralizowała się powszechna percepcja świata, skoro przyjmujemy za normalne fakt, że zarządy państwowych spółek muszą być łupem partyjnym! I że tego się nie zmieni, więc przynajmniej róbmy to lepiej.
Przy pierwszych próbach obalenia systemu w Polsce nie wypadało krytykować socjalizmu. Były więc hasła: „socjalizm – tak, wypaczenia – nie”. Teraz podobnie – niech politycy tak rozdzielają łupy, aby tego wszystkiego całkowicie nie zniszczyć. Bo wszystkiego przecież nie można sprywatyzować! Czego nie można? Przedsiębiorstw strategicznych nie można.
Dlatego dzisiaj pojawiła się informacja, że nie uda się znaleźć inwestora dla polskich linii lotniczych LOT. To znaczy będziemy szukać inwestora, ale sprzedamy mu tylko 49%. Większość musi zostać w ręku państwa. Ciekawe, gdzie znajdzie się taki idiota który weźmie firmę z długami, ze związkami zawodowymi i z państwem z cuglami w rękach. Jak to się skończy? Niedługo skończą się księgowe metody, które pozwalają omijać zakaz państwowego wsparcia tej firmy. A pomysły są bardzo nowatorskie – na przykład leasing zwrotny biurowca LOT-u zrobiony jednak nie z bankami komercyjnymi, ale z PZU. Ciekawe, kto pomoże kiedyś PZU jak wpadnie w kłopoty przez takie zabawy? Wtedy każe się mu pomóc na przykład KGHM albo Orlenowi…
W normalnym świecie po takich zabawach firma by padła i syndyk sprzedałby majątek za cenę o wiele mniejszą, niż można dostać za funkcjonująca firmę. Ale tu palec nad klawiaturą się zawahał – przecież to oczywiste, że w upadłości majątek LOT kupi właśnie jakaś inna firma państwowa. PZU np. uzna, że zawsze marzyło o posiadaniu własnej linii lotniczej i że jest to idealna dywersyfikacja jego działalności. Albo KGHM będzie potrzebowało samolotów, aby uruchomić bezpośrednie połączenie do południowego Sudanu.
Dyskusja o podziale łupów kieruje moją myśl do sposobu, w jaki zdegenerowała się demokracja. Kierowanie rządem to nagroda w konkursie, w którym trzeba grać zespołowo latami. Wielcy amerykańscy sportowcy i aktorzy, którzy w szczycie sławy mieli na kontach setki milionów – po bankructwie opowiadali, jak z tych pieniędzy musieli opłacić całe swoje ekipy, od ochroniarzy i masażystów, po agentów i doradców. Do tego dochodziły złe inwestycje - i nieszczęście gotowe.
Dzisiaj zmiana władzy to zmiana nie tylko we wszystkich resortach, w tysiącach instytucji podległych tym resortom, w zarządach firm, w wieloosobowych radach nadzorczych (po jaką cholerę są one wieloosobowe!?), ale także w firmach samorządowych i komunalnych. To nie są setki, to nie są nawet tysiące – ale setki tysięcy stanowisk! Tu nawet nie jest problemem koszt tego wszystkiego (ale jest to koszt niebagatelny!), ale to, że ludzie którzy chcą przeżyć życie z dala od polityki – za swoją neutralność tracą pracę. Albo muszą akceptować, że co wybory dostaną nowego, z reguły coraz głupszego szefa.
Gdzie jest idea służby cywilnej? Sam byłem kiedyś dobrym przykładem civil service. To było możliwe, kiedy zmienił się system. A dzisiaj co się tak dramatycznie zmienia, że osoba z poprzedniej ekipy po prostu musi być wymieciona? Co przeszkadza komuś kierownik wyciągu narciarskiego w Beskidach, która to funkcja podległa samorządowej firmie zmienia się co wybory, aby dać coś „swoim”. To zjawisko postępuje – poprzednio zmieniał się „tylko” kierownik powiatowego ośrodka sportu. Teraz – już zmiany na poziomie kierownika wyciągu. W przyszłości, a może już tak jest teraz? – zmienia się dozorca, sprzątaczka, kasjerka. No cóż, bezrobocie – to pracę trzeba dać swoim!
A my traktujemy to jako coś normalnego, jak przypływy morza, i chcemy tylko, aby było to robione ciut mniej nachalnie. Pada zdanie – przecież wszystkiego się nie da sprywatyzować. Jak w tej rosyjskiej anegdocie koszarowej – nie można mieć wszystkich kobiet świata. Ale starać się trzeba!
Zróbcie sobie złote akcje, aby nie można było przejmować wrogo polskich firm. Grajcie takimi instrumentami, jak zezwolenie na pracę dla cudzoziemskich zarządów, dostęp do informacji niejawnych, wymyślcie coś innego – ale nie wciskajcie mi kitu, że robicie ten skok na kasę dla Polski. Bo przez to do władzy nie idzie się, jak przez moment było to możliwe dwadzieścia lat temu, aby zmieniać Polskę – ale aby rozdzielić konfitury zachłannym poplecznikom.
Jak w takiej hordzie wygłodniałych, żądnych łupów wilków – mogą się odnaleźć ludzie, którzy chcieliby traktować politykę jako realizację jakiś celów?
Dodaj komentarz