Dla niektórych za późno...
Odwiedził mnie MN. Pogadaliśmy o naszych kombatanckich doświadczeniach, a potem Marek – który działa w polsko-tureckiej izbie przemysłowej – podzielił się frustracją potencjalnych inwestorów z Turcji, których namawia do inwestowania w Polsce. Oni się już nauczyli, że rozpoczęcie inwestycji w Polsce jest najtrudniejsze w całej Unii Europejskiej. Nawet nie chodzi o korupcję, tylko o przewlekłość procedur i zupełną nieprzewidywalność ostatecznego efektu.
Dzisiejsze gazety potwierdzają to przekonanie. Łatwiej robić interesy na Białorusi, niż w Polsce. Statystyki porażają. Na 180 krajów, Polska zajmuje 113 miejsce w kategorii uruchomienia biznesu, 164 w kategorii pozwolenia na budowę. Aby podłączyć prąd do firmy trzeba w Polsce przejść przez cztery procedury i pokornie czekać. Czekać 143 dni. Kiedyś mówiło się, że jesteśmy w tyle za Murzynami. Dzisiaj tak się nie mówi, bo to politycznie niepoprawne, ale merytorycznie słuszne – w takiej Namibii na podłączenie prądu czeka się 55 dni. Długo.
W rankingu „podatki” Polska zajmuje 121 miejsce. To ciekawa kategoria. W Polsce trzeba średnio płacić podatek 29 razy w roku! Czas poświęcony na rozliczenia to 325 dni, 40 dni roboczych, dwa miesiące pracy!!! Podatek dochodowy to 19%, ale suma obciążeń podatkiem to 42,3 %.
Na ulicy bije w oczy odmłodzony Tusk i hasło: „Nie róbmy polityki. Budujmy Polskę”. Panie Premierze. Ja ją buduję, może Pan też by się zabrał do roboty?
Poprzednio Pan Premier mówił, że nie jest jego celem modernizowanie państwa, ale pilnowanie – w uproszczeniu – aby obywatele mieli ciepłą wodę. Co bardziej ambitni politycy Platformy dodawali od siebie, że musi to być program: „ciepła woda plus”.
Co my się tu kurna czepiamy, że trzeba modernizować i naprawiać państwo, kiedy są inne ważniejsze problemy – stadiony na Euro, ciepła woda, naprawiany asfalt.
Bardzo podobnie podchodzi do życia premier Litwy, Andrius Kubilius. W rozmowie z Pawlickim (Wybiórcza) mówi, że często jeździ do regionów zamieszkałych przez Polaków i co prawda mówią mu o nazwiskach, szkołach i restytucji – ale tak naprawdę to obchodzą ich lepsze drogi. Dziennikarz pozwala mu zakończyć wywiad zdaniem: „Nadmierne skupianie się na nazwiskach czy nazwach ulic oddala nas od najważniejszego celu: rozwoju ekonomicznego i społecznego”.
A więc odczepmy się od Litwinów i pozwólmy im rozwijać się ekonomicznie i społecznie. Tym bardziej że sami nie jesteśmy bez winy – pan premier Kubilius nam podaje przykład naszego zaprzaństwa. W Sejnach jest ulica biskupa z XIX wieku, Polaka i Litwina Antoniego Baranowskiego. Polacy jak zbrodniarze nazywają go Baranowskim, podczas gdy każde dziecko wie, że to Antanas Baranauskas. O tym, że równie bezczelnie mamy w centrum Warszawy pomnik Mickiewicza, a nie Mickieviciusa – z grzeczności już nie wspomniano. Zostawmy ich ze swoimi kompleksami. My mamy własne.
Każdy ma jakieś. Minister Sikorski odwiedził ostatnio prezydenta Łukaszenkę w towarzystwie ministra spraw zagranicznych Niemiec. Dlaczego akurat tego? Nieżyczliwa wieść niesie, że nasz niemiecki sąsiad ma słabość do przystojnego Radka (a znany jest powszechnie ze swoich preferencji). Na spotkaniu u Łukaszenki podkreślają potrzebę przestrzegania praw opozycji, mniejszości narodowych i seksualnych. Łukaszenka przerywa – z prawami seksualnymi u nas w porządku. Niemiecki gość ożywia się: „naprawdę?”. „Tak” – wyraźnie rozbawiony kontynuuje Łukaszenka – „lesbijki tolerujemy, a pedałów się pozbyliśmy”.
Komentarz słuchaczy – jak to możliwe, że Łukaszenka nie wie o znanej całej Europie słabości swojego gościa?
Nie wiem dlaczego przypomina mi to anegdotę o rozprawie rozwodowej na Białorusi właśnie.
„Powód?” – pyta sędzia.
„Żona nie odpowiadała mi seksualnie” – pada prosta odpowiedź.
„No też” – przerywa mu sędzia – „całej wsi odpowiadała, a tobie jednemu – nie?!”.
Budowanie Polski to nie jest budowanie czeboli. Rzepa na zielonych stronach przynosi zestawienie wysiłków innych krajów europejskich w promowaniu narodowych czeboli. Prof. Altmonte z uniwersytetu w Mediolanie zauważa, że nawet jak kandydat na czebola odnosi sukcesy, to z chwilą kiedy zaczyna się go chronić, ma mniej motywacji by poszukiwać kapitału, nowych technologii, staje się mniej efektywna. Od siebie dodam, że wspierana przez państwo firma ma też wskazanego przez państwo zaufanego towarzysza jako prezesa i ministra na drugim siedzeniu. Co więc może się stać z taką firmą?
Popatrzmy na przykłady: British Leyland, właściciel Jaguara, Rovera i Mini. Teraz w chińskiej stajni. Konkurenci dla IBM – francuski Bull, brytyjski ICL, włoskie Olivetti. Tylko najstarsi górale pamiętają te nazwy. Jedyny pozytywny przykład – Airbus. Ale akurat ta branża jest tak zależna od państwa, dotacji i zakupów, że nie jest to dobry przykład. Życie pisze zresztą do Airbusa ciekawą puentę – właśnie teraz odpadł silnik od najnowszego dziecka tego koncernu – A380. Szczęśliwie pasażerowie się uratowali, ale na wszelki wypadek wszystkie samoloty tego typu posadzono na ziemi do wyjaśnienia.
To nie jest akademicka dyskusja. Każde wytypowanie kandydata do roli narodowego czempiona odbywa się kosztem innych przedsiębiorstw.
Jeśli kogoś nie przekonują doświadczenia europejskie, niech spojrzy na Azję. Swego czasu w Hongkongu wytypowano kandydatów do roli czeboli. W wyniku tej decyzji nastąpił niebywały wręcz rozwój przemysłu precyzyjnego, elektroniki i usług finansowych. Dlaczego? Bo branże te NIE znalazły się na liście popieranych przedsięwzięć. Jak państwo nam wskazuje strategiczną branżę, to mamy dowód że należy tą branżę omijać szerokim łukiem.
Minister Grad pracuje właśnie nad listą strategicznych firm, które znajdą się pod szczególną opieką państwa. Wysokie miejsce na liście zajmują Polskie Porty Lotnicze, operator Okęcia. Wiadomo, Heathrow może być zarządzane przez firmę hiszpańską, ale nasze Okęcie – musi być pod nadzorem towarzyszy (byłych czy aktualnych – pies ich wie) ze służb. Bo za tym stoi interes państwa.
Kolejna firma, której nie wolno oddać w zarządzanie obcym (tzn. nie rządowym) rękom? PKP. I znowu życie przynosi puentę. Już dzisiaj można by kupić bilet PKP na Sylwestra. Można by, ale się go nie kupi. Rozkład jazdy będzie znany za miesiąc. Jeśli informatycy zdążą. Rozkład ten można co prawda znaleźć na stronach internetowych … kolei niemieckich. Jak zauważa z pogardą wiceprezes PKP Jacek Przygoda (stołeczne strony Rzepy) koleje niemieckie nie dają gwarancji, że rozkład się nie zmieni. Nie dają gwarancji – dodam – na polskie rozkłady, bo na swoje dają. A rozkład się na pewno zmieni, jakieś 3-4 procent trzeba będzie zmienić.
Dzisiaj można kupić bilet na trasie Warszawa-Berlin w końcu grudnia. Można go kupić w niemieckim Internecie, ale nie w polskim. Dlaczego? Odpowiada odpowiedzialny za polską stronę pan dyrektor Tomasz Stachowicz: „Dla mnie użytkownik systemu jest użytkownikiem systemu. Dlaczego mamy lepiej traktować bogatszego pasażera pociągu międzynarodowego niż tego, który jeździ Kolejami mazowieckimi?”.
Towarzyszu Stachowicz. Ja już nie mówię o tym, że dzisiaj daje pan zarobić Niemcom. Słusznie im się należy, bo w przeciwieństwie do polskiej strony nie zatrudniają idiotów. Ale czy pan naprawdę uważa, że dzisiaj dojeżdżający do pracy spod warszawskich miejscowości pasażer, który jak chce jechać do Berlina wsiada w samolot – jest biedniejszy od tego, który musi wybrać pociąg międzynarodowy?
Skoro państwo otacza PKP swoją opieką, to czy ktoś wywali pana Stachowicza na pysk z tej roboty? Takie samo głupie pytanie, jak to jak długo jeszcze będzie nam zatruwał życie pan za przeproszeniem Galas, miejski inżynier ruchu w Warszawie.
Jak nie państwowe, to przynajmniej… polskie. Dzisiejsza Wybiórcza przywołuje przykłady, jak bardzo polskie zostawiał za sobą firmy pan Kulczyk. Pisałem o tym wczoraj, a dzisiaj siadam z nim wieczorem do stołu na kolację. Nie wypada krytykować sąsiada, ale… jeśli okaże się, że nie zebrał do wczoraj finansowanie, to okaże się że nie uda się w tym roku i za takie pieniądze sprzedać ENEI. Może trzeba było to zrobić profesjonalnie, a nie patriotycznie?
Patriotyczne stały się felietony na drugiej stronie Rzepy. Dzisiaj Skwieciński bierze w obronę polską suwerenność zagrożoną przez złowrogi świat. Dwa przykłady – w latach 90-tych Amerykanie zablokowali nominację na szefa wywiadu Mariana Zacharskiego, bo w latach 80-tych szpiegował w USA. Akurat byłem przy tym, więc odpowiadam redaktorowi. Amerykanie uważali, że Zacharski był szpiegiem rosyjskim, a nie polskim i nie uważali za stosowne, aby dzielić się z nim tajnymi informacjami. Za czyje pieniądze kupił Zacharski tajemnice w USA? Gdzie teraz znajdują się te tajemnice, w Polsce czy w Rosji?
I zdumienie, że gdyby doszło do wojny NATO – Układ Warszawski, to USA uderzyłoby bombami atomowymi na Polskę. Fakt, nasi patriotycznie nastawieni przywódcy, z generałem Jaruzelskim na czele, zgadzali się na taki plan wojny agresywnej naszego układu, że po kilku dniach uderzenia siłami konwencjonalnymi na Europę Zachodnią – główne siły, centra dowodzenia i taktyczna broń jądrowa znajdowałaby się na terenie Polski. A więc Polska musiałaby się stać obszarem odwetu atomowego.
Redaktorze Skwieciński, coś jest w tej drugiej stronie Rzepy, że ludzie głupieją. Radzę zmienić stronę, bo może zostać na stałe.
Czy podobnej rady można udzielić wiceprezesowi PIS Adamowi Lipińskiemu? W wywiadzie dla Polski stwierdza: „ nie sprowokuje mnie pani, żeby skomentować naszą (tj. PIS) linię”. Tu już za późno na udzielanie rad…
Dodaj komentarz