Jak się porozumieć?
Wszystkie gazety donoszą na pierwszych stronach, że Obama zapowiedział zniesienie wiz dla Polaków przed końcem swojej kadencji. Który to już prezydent nam to obiecuje, obiecanki cacanki. A niech się wypchają z tymi obietnicami.
Czytam komentarze na blogu, ktoś pisze że podniesiono opłatę za rozpatrzenie (a więc – bezzwrotną) do 140 dolarów. Ktoś inny pisze, że w kilkadziesiąt sekund dostał dziesięcioletnią wizę biznesową. Nie wiem, czy podniesiono cenę, ale załatwienie w kilkadziesiąt sekund – jest niemożliwe. Najpierw trzeba wypełnić wniosek z tymi wszystkim żenującymi i obrażającymi pytaniami. Potem trzeba zadzwonić na płatną linię telefoniczną, aby ustalić termin spotkania z konsulem. Trzeba zjawić się o określonej godzinie, przejść przez kontrolę bezpieczeństwa, zostawić telefony komórkowe w depozycie, spotkać się z urzędnikiem przygotowującym do spotkania z konsulem, wreszcie – dostępujemy zaszczytu rozmowy z samym konsulem. Ta ostatnia rozmowa może rzeczywiście trwać kilka minut tylko. Ale cała procedura – jest długa, kosztowna i co najważniejsze, uwłaczająca godności.
Przed wyjazdem Komorowskiego do Stanów prasa donosiła, że wypełnił wniosek wizowy. Pamiętam, jak byłem z Komorowskim w Stanach w 1989 roku – i wypełniałem na kolanach za całą delegację (a więc i za Komorowskiego) karty imigracyjne. Ja mam charakter pisma, którego sam nie odczytuję po chwili – ale przecież te karty do niczego nie służą. Tam nie ma centralnego rejestru! Oni orientują się czy ktoś wyjechał z kraju, kiedy pojawi się na granicy po raz kolejny! Dlatego te wszystkie gadki, że Polacy pozostają po wygaśnięciu wiz – to bajki, nie poparte dowodami. Jedyna rada – przywrócić im wizy lub przynajmniej wprowadzić dla nich karty wjazdowe!
Ale dzisiaj te wizy nie są najważniejsze, ani nawet ważne. To niech oni się wstydzą, że wymagają od nas wiz. Teraz ważne, aby Polska – która przelewa żołnierską krew w Iraku i Afganistanie – stała się pełnoprawnym członkiem NATO. I aby NATO nie rozpłynęło się w morzu politycznej poprawności i partykularnych interesów.
Patrzę na fotki z gabinetu owalnego i przypominam sobie swoją pierwszą wizytę w tym gabinecie. Jak dziwna z perspektywy czasu była rozmowa Busha (seniora) z premierem Mazowieckim! Najpierw długi monolog Busha o szkodliwości palenia papierosów… Mazowieckiemu brakowało papierosa, ale Bush się bał, że dym wyczuje Barbara (jego żona), która podejrzewała go o podpalanie w ukryciu. Pół godziny rozmowy poświęcone była brokułom. Bush nieopatrznie powiedział publicznie , że nie życzy sobie brokułów na oficjalnych kolacjach w Białym Domu. Oburzeni farmerzy wysypali mu jakąś tonę tych warzyw przed domem. Teraz, w rozmowie z Mazowieckim, Bush żalił się – że jest szefem największego mocarstwa na świecie, ale nie może decydować co ma jeść. Brokułów zaś nigdy nie lubił i nie ma zamiaru polubić.
Na koniec Bush zaczął nam mówić jak powinniśmy podchodzić do NATO (nic nie robić, aby niczego nie zepsuć) i do Niemiec (bezwarunkowo popierać zjednoczenie, bo Kohl nas lubi). Mazowiecki nie należy do ludzi, którzy lubią jak się im mówi, jak trzymać ręce przy stole – więc rozmowa w końcówce była dość twarda. W pewnym momencie Bush użył argumentu, że rozumie uprzedzenia polskiego premiera, bo sam walczył w drugiej wojnie światowej. Na co Mazowiecki wręcz prychnął, że są to doświadczenia nie porównywalne – bo Bush nie walczył z Niemcami, tylko z Japończykami na Pacyfiku.
Wtedy Stany nie chciały rozmawiać o naszym członkostwie w NATO, aby nie drażnić Gorbaczowa. Dzisiaj nie chcą swoich rakiet w Polsce aby nie drażnić Putina. To kiedy jest dobry czas?
Narażę się „KP”, który zawsze koryguje mnie w komentarzach, jak mam jakieś zastrzeżenia do prokuratury. Jakoś tak mam, że ciągle coś mi się tam nie podoba – to śledztwo w sprawie Blidy, to sposób komunikowania rezultatów śledztwa smoleńskiego, to kuriozalna sprawa Ryszarda Krauzego. A dzisiaj prasa donosi o sukcesie prokuratury – kiedy sąd odesłał do poprawek (czytaj – selekcji) 23 tysiące tomów sprawy kibiców zatrzymanych przed meczem Legii we wrześniu 2008 roku, udało im się zmniejszyć liczbę tomów w indywidualnych oskarżeniach ze 115 do 30. Po pierwsze – okazało się, że można. Chociaż prokuratura przysięgała na kolanach, że się nie da. Ale mnie zastanawia co innego – w sprawie, która kwalifikowała się do sądu 24-godzinnego akt oskarżenia, po odchudzeniu, nie wynosi 23 tysiące dokumentów, ale – jak łatwo policzyć – jakieś 6 tysiące akt. Po jaką cholerę trzymamy się tej fikcji sądów 24-godzinnych?
Nie mamy pieniędzy na programy socjalne, na kulturę, ale mamy forsy jak lodu na system boże się pożal sprawiedliwości, który angażuje setki osób dla rozstrzygnięcia prostych spraw. Czy trzeba się dziwić, że potem wszyscy zainteresowani jak ognia unikają rozprawiania się z chuliganami, bo to system dostaje po kulach, a nie chuligani? I że jedynym rozwiązaniem, jest podpisanie paktu z bandytami boiskowymi?
Widać gołym wzrokiem, że brakuje rozsądku i pomysłu. Lektura dzisiejszej prasy dostarcza więcej takich przykładów. Nie udaje się sprzedać twierdzy Modlin. Kto kupi tę twierdzę za 70 milionów, kiedy w przetargu są zapisane warunki że w ciągu roku trzeba zabezpieczyć wszystkie zabytkowe budowle, a w ciągu trzech lat trzeba przystąpić do prac budowlano-konserwatorskich uzgodnionego z wojewódzkim konserwatorem zabytków? To oczywiste, że jest tu miejsce tylko dla inwestora publicznego! Ale skąd wziąć na to pieniądze, kiedy właśnie wydaliśmy setki milionów na dwa stadiony piłkarskie po dwóch stronach Wisły.
Ja lubię zabytki, ale fakt że ta twierdza niszczeje nie burzy mojego snu. Kiedy jednak czytam tekst o kobiecie szukającej pracy w Łodzi i nonsensach i układach, z jakimi musi się zmierzyć – cały się burzę. Wszyscy widzimy, jak dostaje się pracę w samorządach. Nie wiem, jak można to zmienić. Ręce opadają. Ale jak w ramach programu aktywizacji zawodowej bezrobotnych oczekuje się od nich PRZED wystąpieniem o dotację wynajęcia lokalu i kupienia sprzętu, z ryzykiem (co tam ryzykiem – z pewnością!) że na końcu zabraknie jakiegoś punktu i dotację dostanie aktywista partyjny – to jest to już po prostu złośliwość i kretynizm.
Szczycimy się wzrostem gospodarczym. Ale to jest efekt ludzi, którzy działają obok a czasem nawet wbrew państwu. Wszystko, za co odpowiada państwo – źle działa. Infrastruktura drogowa i kolejowa, produkcja i przesył energii, żłobki i przedszkola, pomoc społeczna, rozdział pomocy unijnej… wymieniać dalej?
W tej samej gazecie matka dzieli się doświadczeniem ze swojego pobytu w państwowym, ba w – w narodowym! -szpitalu z córeczką. Sam mógłbym dopisać barwny rozdział ze swojej wizyty w Centrum Zdrowia Dziecka. Brrr!
Jak to jest, że ciągle widzimy nieudolność państwa – a jednocześnie protestujemy, kiedy ktoś próbuje zastąpić państwo w poszczególnych rolach?
Nie mam na to pytanie dobrej odpowiedzi… może nie widzimy związków przyczynowo-skutkowych? Może nie rozumiemy otaczającej nas rzeczywistości?
Sam się przyznaję, że często nie rozumiem. Zatrzymuję się wczoraj w Częstochowie na stacji benzynowej. Przed udaniem się do kasy muszę wejść do toalety, aby wyrzucić gazę jaka wypełnia mi po zabiegu jamę ustną. Dwie toalety, jedna dla pań, druga dla panów. Przed damską czeka jedna osoba. Spokojnie podchodzę do swoich drzwi, kiedy kobiecina łapie mnie za ramię i krzyczy: :”gdzie się pcha! Do kolejki!”. Rozumiem, że kobiety mają przechlapane i że zwykle muszą czekać dłużej. Ale dlaczego nie można tego wyrazić inaczej? Ja nawet powiedzieć nic nie mogę, więc tylko grzecznie ustawiam się z tyłu. Ostatecznie wcześniej zwalnia się damska i kobiecina znika za drzwiami. Stacja benzynowa, Częstochowa – to musi być pątniczka. Już po zapłaceniu za paliwo wychodzę i widzę panią, jak wsiada do mikrobusu z toruńską rejestracją. Napis za szybą informuje, że nie jest to zwykła pielgrzymka – to pielgrzymka rodziny Radio Maryja.
Wracają do swojego matecznika, uduchowieni po wizycie w sanktuarium maryjnym i otwarci na bliźnich.
Czy ja jestem równie zacietrzewiony? Czy my wszyscy nie jesteśmy? A jeśli tak, to jak się możemy porozumieć?
Dodaj komentarz