Klopoty z parytetem
Sprawa parytetu jest jednym z nielicznych tematów, w którym się różnię z Z. Ona jest za, a ja jestem przeciw.
Ja genetycznie jestem przeciwny punktom za pochodzenie. Także dlatego, że nigdy nie mogłem być ich beneficjentem. Mój tata był bardzo marnie zarabiającym nauczycielem, a więc kwalifikowałem się do definicji rodziny inteligenckiej. Moja mama była sprzedawczynią w sklepie społemowskim.
Jak szedłem na studia, okazało się że moi koledzy, synowie dobrze usytuowanych Inżynierów, dostają punkty za pochodzenie robotnicze, a inni – których rodzicie mieli domy pod miastem na postawie zaświadczenia z gminy – pochodzenie chłopskie.
Ten system zresztą niczego nie załatwiał – przed wojną na Uniwersytecie Jagiellońskim studiowało więcej procentowo młodzieży chłopskiej, niż w latach 70-80 tych. Nawet jeśli uwzględni się tych „chłopów” z lewymi zaświadczeniami… Problem w tym, że studia nie były wtedy postrzegane jako przepustka do lepszego życia.
Przeczytałem z zaciekawieniem, że właśnie zlikwidowano w Szwecji parytet na studia, ponieważ okazał się on dyskryminacyjny. Dyskryminacyjny dla kobiet. Są one od młodości lepiej wykształcone, mają większą determinację, po prostu więcej ich idzie na studia. Parytet sprawiał, że musiały oddawać część swoich miejsc chłopcom.
Jestem za równymi szansami, ale przeciw punktom za pochodzenie. Za płeć. Za miejsce zamieszkania. Za kolor włosów. Za kolor skóry…
Jak kierowałem G. mieliśmy problem w naszej centrali w zachodnim Michigan, że w okolicy nie było Murzynów. No nie było i już. A więc problem, jak wypełnić kwoty przeznaczone dla nich w naszej firmie? Musieliśmy zbudować specjalny system zachęt dla Murzynów z Chicago, aby się chcieli przenieść całymi rodzinami w obce dla nich środowisko. Nie byli szczęśliwi, bo tam duże miasto, a tu zadupie z McDonaldsem. Śnieg paraliżujący drogi przez 5 miesięcy w roku. I cholernie konserwatywna biała społeczność, zorganizowana w milicje obywatelskie, do tego krzywo patrząca na faworyzowanie innej grupy etnicznej…
I to przekonanie, że więcej kobiet złagodzi obyczaje… Skąd ten pomysł? Kryminolodzy potwierdzą, że gangi dziewcząt są bardziej bezwzględne niż ich męskie odpowiedniki. To trochę tak jak walki wilków i kogutów. Wilki – drapieżne z natury, symbol agresji – nie zagryzają się w trakcie walki. Jak jeden ma wygrać, to nie musi koniecznie zabić słabszego. Przyda się w watasze.
Jak walczą koguty, w końcu ptaki które można spokojnie wypuścić na podwórku bez strachu – to koniec walki może być tylko jeden. Śmierć jednego z nich. Mężczyźni są jak wilki, kobiety – jak koguty… Czy symbolem lepszej jakości polityki jest posłanka Kempa? Bergerowa i Hojnar? Nelly Rokita ?
Mam na to swoją teorię. W dzieciństwie chłopcy i dziewczynki uprawiają inne sporty i zabawy. W piłce nożnej trzeba się nauczyć gry zespołowej. Walczy się o przywództwo, ale celem jest wygranie z inną drużyną. Kobiety nie mają takich doświadczeń. Dla nich celem jest ich osobista wygrana. Są więc bardziej bezwzględne, wykorzystują wszystkie swoje atuty, korzystają z premii lepszego wykształcenia.
Jak są takie dobre, to niech znajdą dobre kandydatki, niech je promują i niech na nie głosują – a nie każą mi popierać je w ciemno tylko dlatego, że są kobietami.
Ja chętnie zawsze zatrudniałem u siebie kobiety, właśnie dlatego, że są ambitne, gotowe do poświęceń. Także ich obecność wpływała motywująco na mężczyzn. Ale wybierałem kobiety dlatego, że były dobre, a nie tylko dlatego, że były kobietami.
I z tych doświadczeń pamiętam jeszcze jedno – dla wielu kobiet nie ma żadnych oporów, aby wykorzystać swoją płeć dla uzyskania uprzywilejowanej pozycji w firmie. Trzeba mieć sporo instynktu samozachowawczego, aby temu nie ulec…
Dodaj komentarz