Niech ktoś inny...
Szybki wylot do Gdańska. Na lotnisku Lecha Wałęsy (należy mu się, ale trochę głupio tak doceniać osobę żyjącą. Podobnie zrobili Reaganowi w Waszyngtonie, ale on wtedy już miał zaawansowanego Alzheimera) wynajmuję samochód. Mimo, że nie chcę – jest to AVIS. Drażni mnie, że dostałem z AVIS’a kartę uprawniającą do zniżki, ale tylko wtedy gdy robię rezerwację przez Internet. Jak tylko wstukuję numer karty, okazuje się że aby dokonać rezerwacji muszę skontaktować się z info-linią. Tam dokonuję rezerwacji bez problemu, ale już bez zniżki. Cóż, jak któregoś dnia konkurencja będzie miała w ofercie auta z automatem – pożegnam się z AVIS bez żalu i na zawsze!
Wbijam w samochodowy GPS nazwę ulicy w Wejherowie i okazuje się, że są trzy o takiej samej nazwie (Zachodnia). Trzeba je rozpoznać po nazwach dzielnic. Jaki idiota wymyślił te same nazwy ulic w trzech dzielnicach tego samego miasta? Może się kiedyś te dzielnice przyłączyły do miasta, ale efekt jest taki że jeżdżę po jakiś polach i spóźniam się na spotkanie. Kiedyś, kiedy korzystałem z planów papierowych – nigdy nie błądziłem i nigdy się nie spóźniałem. Ale czy wtedy było łatwiej?
Słucham w radio wypowiedź szefa Business Center Club (jaka to pretensjonalna nazwa!) Marka Goliszewskiego. Zapamiętuję jedno zdanie – w Platformie są nasi koledzy i przyjaciele. Ale może lepiej wiedzieć, że rządzi nam ktoś wrogi dla przedsiębiorczości, niż mieć fałszywych przyjaciół, którzy działają przeciw nam.
Tę samą myśl miałem wczoraj, kiedy pisałem o wyborach władz Warszawy. Doszło do tego, że chciałbym aby przegrała w tych wyborach Platforma. Cóż z tego, że we władzach są tam teraz moi przyjaciele? To na nich wściekam się prawie codziennie, kiedy widzę jak to miasto jest źle zarządzane. To oni wspierają w jego działaniach pana za przeproszeniem Galasa. Już wolę, jak te władze będą mi obce, ale przynajmniej nie będę się wściekał podwójnie – za to, że źle i za to, że źle rządzą moi koledzy…
Dobry tekst w „Polsce” red. Solskiej z Polityki na temat podatków. Podnoszenie podatków jest w swoim założeniu działaniem egalitarnym, uderzającym w najbogatszych. Ale najbogatsi i tak tego podatku nie płacą – uciekając w zmianę rezydencji, fundacje rodzinne lub przynajmniej w samozatrudnienie. W skórę dostaną ci, którzy nie mogą uciec – zatrudnieni na etacie.
Spotykam się na Pomorzu z kilkoma firmami, w które chcę zainwestować i poznaję nowy dla mnie sposób omijania podatków dla zatrudnionych na etacie. Zakład powstaje na terenach należących do człowieka, który posiada także olbrzymie gospodarstwo rolne. Sprzedał on swojej firmie część tej ziemi, płatność dokonywana jest w ratach. Z tych pieniędzy płaci pod stołem swoim pracownikom „drugą” pensję. Gdzie tu zysk? Nie musi płacić narzutów socjalnych, a pracownicy nie muszą płacić podatków – a więc dostają faktycznie więcej. Ale przecież przedsiębiorca musi jednak zapłacić podatek? I tu jest najpiękniejsza część tej historii. Otóż nie musi! Przecież jest posiadaczem ziemskim, a więc – rolnikiem. A oni nie muszą płacić podatku!
To może w takim razie podwyżka podatku VAT przynajmniej spełnia rolę egalitarną? Też nie. Jak chcemy kupić coś drogiego – samochód, jacht, biżuterię – to warto kupić to w kraju, gdzie podatek VAT jest mniejszy. Kto może sobie pozwolić na taką mobilność? Nauczyciel, lekarz z wiejskiego ośrodka zdrowia czy menedżer w publicznej firmie? Nie, to luksus zarezerwowany dla najbogatszych.
Solska przytomnie zauważa, że mamy już w Polsce podatek liniowy, bo tylko kilka procent płaci wg najwyższej stawki podatkowej. Tych kilka procent jest dla populistów dowodem na to, że podatki przyczyniają się do wprowadzania zasady sprawiedliwości społecznej. Proszę zwrócić uwagę – nie sprawiedliwości, ale sprawiedliwości społecznej.
Mam uraz do określeń przymiotnikowych. Za moich czasów studenckich mówiło się, że ekonomia ma tyle wspólnego z ekonomią polityczną, co krzesło z krzesłem elektrycznym. Wszyscy wiemy, czym różni się demokracja od demokracji ludowej (no, nie wszyscy – młodsze pokolenie nie pamięta!). Ale nikomu nie przychodzi do głowy myśl, że sprawiedliwość społeczna z definicji nie może być sprawiedliwa.
Życie generalnie nie jest sprawiedliwe. Patrzę na twarz Pawła Poncyliusza w telewizorze – i po ludzku mu współczuję. Od totalnego odrzucenia po swoim wpisie na Twitterze, że Kaczyńskiego miejsce jest w Sulejówku, po niespodziewany powrót do łask podczas kampanii, po kolejne odrzucenie po kampanii. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ… Jak chce się być dworzaninem, to trzeba i karku nagiąć i większej pokory się nauczyć.
Ale jest coś, co przyciąga do dworu, jak ćmy do ognia. Idę po wspaniale odremontowanym Monciaku w Sopocie i nagle dzwoni kolega, że dostał propozycję pracy w kancelarii Prezydenta. „Czyś ty zwariował?” – pytam. A on mi dumnie odpowiada, że w randze ministra. I co z tego? Pytam ostrożnie, czy zdaje sobie sprawę, że będzie musiał sprzedać swoją firmę (nosi jego nazwisko!), a może i przemianować. Że za kilka lat nie będzie miał powrotu do zawodu. Że nie będzie go stać, jak dotychczas, na jazdę samochodem z kierowcą do swojego domu w górach – a jeśli pojedzie tam kiedyś służbowym, to przeczyta o tym na pierwszej stronie Faktu. Takie drobiazgi, jak brytyjska szkoła dla dzieci – już mu oszczędzam.
„Naprawdę uważasz, że nie powinienem tego przyjmować?” – pyta się z bezgranicznym zdumieniem? Wpadnie do mnie na kawę, a wtedy spróbuję mu całkowicie wybić z głowy ten głupi pomysł. Szkoda go po prostu… ale jeśli nie on, to kto tam pójdzie? Ktoś, kto w swoim życiu zawodowym nie wychylił głowy poza bezpieczny urząd. I znowu będę narzekał…
Spotyka się w latach 50-tych dwóch starozakonnych. Rozmawiają o swoich dzieciach. Syn mój najstarszy pracuje w Moskwie, on tam buduje komunizm! Ajajaj! – kręci z podziwem głową rozmówca. Syn mój średni pracuje w Warszawie i też buduje komunizm. Ajaja – nie wychodzi z podziwu drugi. A syn mój najmłodszy mieszka w Izraelu. „I co” – pyta rozmówca – „też buduje komunizm?”. „Zwariowałeś” – szczerze zdziwiony pyta dumny ojciec – „we własnym kraju?!”.
No więc niech ktoś będzie ministrem w kancelarii prezydenta, ale nie mój przyjaciel. Szkoda go na to. A i tak niczego nie zmieni… Prawda?
Zapamietalem ze szkoly, ze nie ma glupich pytan - sa tylko glupie odpowiedzi :)
Dodaj komentarz