Niestety i na szczęście
Moja pieniacza natura zaczyna być źródłem mojego niepokoju – wściekam się często bez sensu, co albo świadczy o moim złym charakterze, albo o początkach demencji starczej. Przed chwilą zrobiłem karczemną awanturę szefowi Intercontinental’a, że nie mogę się niczego napić, bo w pokoju nie ma ani grama szklanki. Jego (a w zasadzie jej) wyjaśnienia, że obok telewizora jest szafka z kawą i szklankami doprowadziły mnie do jeszcze większej wściekłości, bo żadnej szafki nie mogłem znaleźć. Pani przyszła do pokoju i okazało się, że jak się sięgnie za telewizor, odstawi coś tam i pociągnie za coś innego – to jest i szafka i szklanki. Czy to mnie uspokoiło? Wręcz przeciwnie! Wściekłem się, że zawsze muszą coś wymyśleć nowego, aby nawet stały gość (nocuję w tym hotelu już chyba trzydziesty raz!) musiał się czuć jak idiota.
Pani z pokorą przyjęła moje wulgaryzmy i wyszła. A ja rzeczywiście poczułem się jak idiota.
Dzisiaj mija 29 lat od mojego pierwszego przyjazdu do Nowego Jorku. Pamiętam, jak byłem wtedy przekonany że to pierwsza i ostatnia szansa na zobaczenie tego miejsca. Za każdym razem jak tu przyjeżdżam, coś się zmienia w świecie i w moim życiu – co zupełnie zmienia emocje towarzyszące wizycie. Tym razem ze zdumieniem widzę w sobie poczucie wyższości. Nie indywidualne, ale jako mieszkaniec Europy i Polski.
Podobno wychodzą z recesji, ale na razie tego nie widać. Straszą puste biura, zamykają się sklepy, rośnie bezrobocie. Niekoniecznie na Manhattanie, ale ludzie widzą to ze swoich biur na 50-tych piętrach nowojorskich wieżowców.
Olbrzymie rozczarowanie Obamą. Skąd się bierze w ludziach przekonanie, że należy wybierać tych polityków, którzy ładniej mówią? Którzy zabierają głos w sprawach tak naprawdę mało istotnych, podczas gdy świat się zmienia. Wielkiej Brytanii zabrało dekadę utracenie statusu absolutnego supermocarstwa. Stany są jeszcze potęgą militarną, ale tam gdzie to ma znaczenie – nie mogą tej potęgi użyć.
Pamiętam, że jak się robiło interesy w Japonii i spotkało się kogoś, kto mówił po angielsku – to znaczy że się spotkało niewłaściwego człowieka. Ci, którzy podejmowali decyzje z reguły nie mówili po angielsku. To trochę tak, jak u nas.
Parafrazując to do polityki – to im lepiej facet mówi o potrzebnych zmianach, o pochylaniu się nad losem zwykłych ludzi, o prawach gejów, o ekologii – tym bardziej powinniśmy być ostrożni. Tak jak poliglota w Japonii, to niewłaściwy człowiek.
Co jest nie tak w nas, w naszym życiu społecznym – bo przecież to nie tylko problem Stanów – że nie chcemy rozmawiać o tym, co ważne? Że nie chcemy słyszeć tego, że potrzebne będą jakieś reformy, jakieś wysiłki, jakieś zahamowanie życia na kredyt? Słuchamy natomiast szarlatanów, którzy kłamią nam w żywe oczy, że można coś bez wysiłku, że będzie lepiej od razu i na czyjś inny koszt?
Gdybyśmy tym kierowali się we własnym życiu, to byśmy prędko przekonali się… zaczynam pisać to zdanie i dociera do mnie, że tak przecież jest. Jak wielu z nas ma wrażenie nieudanego życia, za co wini wszystkich innych, tylko nie siebie? Przyjmując taką postawę pogrążamy się jeszcze bardziej, aż z tego zaklętego koła nie ma wyjścia.
Społeczeństwa pozwalają czasem takim szarlatanom przejąć władzę. Bardzo rzadko ku zdumieniu wszystkich taki populista okazuje się świetnym przywódcą – jak na przykład prezydent Lulu w Brazylii. Ale częściej jest inaczej. Chavez, Hitler, Chomeini, Łukaszenko – wszyscy oni doszli do władzy demokratycznie, zgodnie z wolą większości.
Potem często jest za późno, aby się cofnąć. Cóż, wielokrotnie to już powtarzałem – trzeba żyć z konsekwencjami swoich wyborów!
Spotykam kolegów z poprzedniej firmy. Ci starsi mają poczucie, że coś im uciekło, że coś już się nie powtórzy. Tygodni brakowało do tego, aby każdy z nich dostał kilkanaście miliardów w dolarach. Dzisiaj jest to „tylko” kilka miliardów, ale dołujące jest to, że więcej nie będzie.
Młodzi ciągle jeszcze mają wrażenie, że są „królami puszczy”, że skończy się stagnacja i wróci „stare”. Stare, to znaczy że wystarczy być na Wall Street, mieć wizytówkę z dużą nazwą i pieniądze będą się pchały drzwiami i oknami. Boję się (w ich imieniu się boję), że pieniądze będą się pchały do młodszych, bez obciążenia tych wielkich nazw.
Jak przychodziłem do Carlyle’a firma ta zamierzała wejść na giełdę. Jeden z trzech jej założycieli, obiektywnie bardzo dla mnie życzliwy – kilka razy jednak powtórzył, że mam duże szczęście (w domyśle – niezasłużone) bo jako globalny partner będę uczestniczył w podziale tortu, którego nie ja upiekłem. Do wejścia na giełdę na doszło, a ja się przekonałem, że jak ma się ochotę na tort, to aby i smak był ten co trzeba, i wielkość w sam raz – trzeba go sobie samemu upiec.
Gdyby nie kryzys, byłbym jednym z nich… Ile razy w moim życiu pojawiały się problemy, zakręty które popychały mnie do działań, na które nie miałem wcześniej ochoty i które (tfu! tfu! odpukać!) wyszły mi na dobre?
Wniosek dla młodego pokolenia? Nie można zaplanować sobie życia. Nie można założyć, że to co mamy będzie z nami do końca. Nastawmy się psychicznie na zmiany, na to że będziemy musieli stawić czoła nowym wyzwaniom. I że zawsze będziemy musieli dokonywać wyborów.
Ludzie nie są w stanie wytrwać w jednym związku przez całe życie. A cóż dopiero w jednym zawodzie, w jednym miejscu pracy, pod jednym adresem! Jedyna stała rzecz w naszym życiu, to zmiana.
Swoją drogą człowiek nie potrafił się jeszcze dostosować do tak częstych zmian. A dotyczy to wszystkich aspektów naszego życia. Wykształcenie formalne jest początkiem, zwłaszcza kiedy teraz prawie wszyscy je mają. Musimy obok tytułu, mieć także doświadczenie. Musimy sami analizować otoczenie i decydować się na zmiany. Trzymanie się kurczowo jednego miejsca opóźnia tylko i potęguje zagrożenie.
Ciekawe, jak zmieni się model rodziny? Czy pójdzie w kierunku otwartych małżeństw jako lekarstwa na potrzebę emocji? Czy też przyjmie się jako standard zmienianie związków co pewien czas, na przykład 15-20 lat potrzebnych na wychowanie jednego pokolenia dzieci?
Arkady Fiedler opisywał kiedyś zwyczaje pewnego plemienia żyjącego w Wietnamie, co bardzo gorszyło komunistyczne władze. Otóż młody chłopiec żenił się tam ze starszą partnerką, która wprowadzała go w życie. Po kilkunastu latach człowiek ten żenił się ponownie, tym razem z o wiele młodszą kobietą. Rodzina, nie licząc dzieci, składała się więc z trzech osób… co na pewno było o wiele przyjemniejsze dla mężczyzn.
Czytam esej o Konopnickiej, której serdecznie nie znoszę za tę jej sierotkę Marysię i stado przynudzających krasnoludków. Ale jej życie, w końcu autorki Roty, nie jest bynajmniej życiem Matki-Polki. Liczni kochankowie, a tak naprawdę jedna wielka miłość do młodszej od niej kobiety. Dlaczego o tym piszę? Z dwóch powodów. Po pierwsze, nam się tylko wydaje, że obecne standardy moralności są od zawsze i że jest coraz luźniej. Gdybyśmy chcieli rozwinąć ten wątek, to i homoseksualizm i pedofilia była przez wieki akceptowana. Jesteśmy wręcz purytańscy obecnie, a nasze rozpasanie jest proste, żeby nie powiedzieć prostackie. Ot, romanse biurowe i internetowe flirty zaledwie…
Drugi powód, dla którego piszę akurat o tym – to aby uspokoić niektórych czytelników. Mimo, że pojawiło się kilka nowych osób czasem tu zaglądających – nie mam zamiaru zwiększać poziomu autocenzury. I tak jest wystarczająco wysoki ten poziom, niestety i na szczęście!
Po pięcioletnim kursie historii literatury mogę bez problemu zgodzić się z Tobą w kwestii standardów moralności. Narkotyki, alkohol, dzikie orgie, kobiety z kobietami, mężczyźni z mężczyznami. To było od zawsze, ciągle, w każdych czasach, we wszystkich warstwach społecznych. Hehe, przypomina mi się, jak niekiedy uczyliśmy się wspólnie do egzaminu z którejś tam epoki i próbując objaśnić komuś, jakiego autora ma się na myśli ktoś wypalał np. "aaa, to ten co spał z własną matką?" albo coś w ten deseń. To były prawdziwe smaczki ;)
Dodaj komentarz