• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Dziennik Pieniacza

Opinie niepoprawne politycznie. Fakty którymi nie powinienem się dzielić. Doświadczenia o których lepiej nie pamiętać. A czasem nic z tego, tylko ble ble.

Kategorie postów

  • Nowa Kategoria (1)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Parytety

Dzisiaj skomplikowany dojazd do miasta, na lotnisko. Zbliżają się wybory samorządowe, więc na gwałt wszędzie remontuje się drogi. W Warszawie podobno jest koordynator remontów, ale się nie wykazuje – mamy jak w banku, że jak remontuje się jakąś ważną arterię, to na wszelki wypadek jednocześnie remontuje się i zamyka wszystkie możliwe objazdy… Przynajmniej tak jest w Warszawie, wychowanej na szkole pana za przeproszeniem Galasa, miejskiego inżyniera ruchu.

Przebijam się przez jakieś opłotki i wyjeżdżam zadowolony na trasę Krakowską niedaleko lotniska. Awaria świateł i brak możliwości włączenia się do ruchu w kierunku miasta. Za dawnych czasów, kiedy policja nazywała się milicją i była narzędziem opresji nad obywatelami – w takich sytuacjach pojawiał się milicjant i pomagał rozładować korek. Teraz, kiedy skończyło się państwo opresyjne, mamy policję która ma nam służyć. Służba ta polega na tym, że pochowana w krzakach czycha z radarami. A z krzaków tych wychodzi, aby ułatwić przejazd między pałacem prezydenckim a kancelarią premiera po wyłączonej z ruchu arterii Nowego Światu i Krakowskiego Przedmieścia.

Dziękuję za taką służbę, już wolę opresję – przynajmniej w takiej formie…

Z. dzień po dniu rano w radio, tym razem w Trójce. Wypowiada się na temat parytetów w polityce. Tu się zdecydowanie nie zgadzamy. Mam uraz z młodości do parytetów. Na studia ledwo się dostałem, bo nie miałem punktów za pochodzenie. Studiów dyplomatycznych nie mogłem zacząć, bo tego roku akurat trzeba było mieć pochodzenie chłopskie. Jak była szansa dostać się do zarządu głównego Zrzeszenia Studentów Polskich, to zgodnie z parytetem moją uczelnię musiała reprezentować dziewczyna. „Ale jednak dałeś sobie radę” – spokojnie konkluduje Z. – „mnie było trudniej się przebić do i w Warszawie”. Tak, jakby Z. była chłopakiem, to byłaby teraz przedstawicielem handlowym firmy farmaceutycznej lub spawaczem w strefie ekonomicznej w Mielcu. Jakoś doszła najdalej z całego swojego grona szkolno-towarzyskiego. „Ale nie było mi łatwo”. A komu było? Zresztą czy to rzeczywiście problem w Polsce? Czy Suchocka została premierem, a Gronkiewiczowa szefem NBP w wyniku działania parytetów?

Parytet otworzy drogę do polityki takim osobom jak Kempa, Nelly Rokita, Szczypińska. Nie wiem, czy tego chcę. „A chcesz Macierewicza, Kurskiego, Kaczyńskiego?”. Nie chcę, ale co to ma wspólnego z parytetami? Na szczęście, po długim objeździe zepsutych świateł docieram na lotnisko i nie muszę kontynuować tego wątku.

W samolocie czytam wywiad Komorowskiego dla Rzepy. Spokojny, wyważony, bez fajerwerków… to chyba dobrze, jeśli prezydentura jest spokojna, wyważona i bez fajerwerków. Szukam jakiejś myśli, która może zostać w pamięci. Trudno mi się skupić… w końcu zaciekawia mnie akapit o polityce wschodniej. Przypomnienie starej prawdy, że dłużej klasztora niźli przeora (mój edytor tekstu nie akceptuje słowa: klasztora, ale licencia poetica każe mi to tak zostawić). Nie możemy opierać naszej polityki wschodniej (i każdej innej) opierać na jednym człowieku – najpierw Kuczmie, potem Juszczence. Trzeba to robić wobec kraju, a nie konkretnych polityków. Bo potem mamy taki efekt, jaki mamy.

Ciekawy wynik sondażu na temat zwiększenia roli państwa w bankach. 42% jest za takim zwiększeniem, tylko 29% przeciw. Państwowy bank oznacza presję polityków na dawanie kredytów (ostatecznie – z naszych pieniędzy) po politycznej znajomości, oznacza zatrudnianie – znowu za nasze pieniądze – polityków na etatach. Wystarczy spojrzeć kto kierował i pracował w państwowych instytucjach finansowych. Marcinkiewicz tylko przypadkiem nie został szefem PKO BP, Netzel – groteskowy przyjaciel Lecha Kaczyńskiego – dostał stołek prezesa PZU… Czy naprawdę tego chcemy?

Teraz prywatyzacja gdańskiej Energii miałaby się odbyć przez inną państwową firmę PGE. Większość z nas nie widzi w tym nic złego. W TOK FM Steinhoff zauważa, że był już kiedyś czas kiedy strategiczne branże były państwowe. Czy już zapomnieliśmy, że był to także czas chronicznego deficytu?

Urząd Antymonopolowy wypowiada się, że spośród wszystkich starających się o Energę – PGE nie dostanie jego zgody na przejęcie. To dobrze, że Urząd poważnie traktuje walkę z monopolami. Ale dlaczego odbywa się to z łamaniem prawa?

Kilka tygodni temu starałem się (w imieniu mojego funduszu) kupić Wedla. Sprzedający oczekiwał podpisania wiążącej oferty sprzedaży przed uzyskaniem zgody Urzędu Antymonopolowego. Cóż za problem, aby ta trójka firm która została w finale procesu złożyła taki wniosek do Urzędu przed podpisaniem umowy? Otóż jest to problem. Urząd Antymonopolowy odrzuca wniosek, jeśli nie towarzyszy mu ostateczna i wiążąca umowa sprzedaży. A w przypadku PGE (ale i jego konkurentów) ten wymóg akurat nie jest przestrzegany. Można bez ryzyka monopolowego przystąpić do składania wiążącej oferty… bo co? Firma jest państwowa? Większa? Bardziej znana? Akurat więcej ludzi słyszało o Wedlu niż o Energii…

Wylądowałem w Bukareszcie. Pierwszy sms od syna, że dziękuje za zakup garnituru na spotkanie z przyszłymi teściami. Nawet miłe doświadczenie, chociaż alergicznie reaguję na zbyt nachalnych sprzedawców. Szczytem próba kupienia krawata. Czy mogę panom pomóc? Jak oni to sobie wyobrażają? Pytam więc przekornie: bardzo proszę. Panience chyba po raz pierwszy pozwolono sobie pomóc, bo nie wie co robić. W panice zaczyna po kolei brać do ręki krawaty i pytać: może ten? A ten? Zaczynamy się z synem śmiać i prosimy, aby nam nie przeszkadzała.

Za każdym razem, kiedy spotykam się z przejawami bezmyślności w sklepie, na drodze, w urzędzie – dziękuję Bogu, że ta bezmyślna większość jednak nie idzie do wyborów.  I niech tak zostanie!

19 sierpnia 2010   Komentarze (3)
rebel
20 sierpnia 2010 o 22:05
Mąż był w Biedronce z naszym synkiem. Wychodząc ochroniarz go zaczepił z tekstem "czy zapłacił pan za bułkę", mąż ze stoickim spokojem "tak przedwczoraj" i pokazał mu jaką świeżą bułeczkę jadł nasz syn. Ochroniarz spurpurowiał. Dobrze, że nie trafił na mnie, bo ja bym była mniej spokojna. Niech zamontują kamery etc, a nie pieprzą głupoty za przeproszeniem.
curious
19 sierpnia 2010 o 16:11
widzę, że mamy identyczne podejście do zakupów...
Pozdrawiam
innam
19 sierpnia 2010 o 15:20
Kiedy ktokolwiek w jakimkolwiek sklepie pyta mnie, czy może mi pomóc, odbiera mi tym samym chęć do dokonania zakupu. Nie znoszę tego prawie tak samo, jak patrzenia mi po rękach, jak bym zaraz miała coś ukraść :

Dodaj komentarz

Curious | Blogi