• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Dziennik Pieniacza

Opinie niepoprawne politycznie. Fakty którymi nie powinienem się dzielić. Doświadczenia o których lepiej nie pamiętać. A czasem nic z tego, tylko ble ble.

Kategorie postów

  • Nowa Kategoria (1)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Pieprzyć zasady!

Powrót z krótkiego urlopu i od razu ukrop – to, co miało być grzecznie podpisane przez moich pełnomocników pod moją nieobecność, oczywiście czekało na mnie. Brzmiało groźnie, że niby nie gotowe, że trzeba renegocjować – ale okazało się, że tylko podpisanie przez pełnomocnika, bez kontaktu z partnerem – nie uchodzi. To i dobrze, tylko trochę nerwów.

Z rana, jeszcze przed podpisaniem – komitet inwestycyjny z nowym projektem. Jeszcze przez kilka miesięcy muszę się męczyć z obserwatorami inwestorów. I po raz kolejny dyskusja na temat potencjalnej transakcji – u „nas” we Francji transakcje są większe, tańsze i z większymi prawami dla inwestorów finansowych. Staram się być grzeczny (coraz trudniej mi to w życiu wychodzi). Jeśli u was, we Francji transakcje są lepsze – to rób sobie te transakcje u siebie. Chcesz je robić w Europie Centralnej, bo tu jest wzrost i tu są lepsze stopy wzrostu. Może się umówmy, ja nie będę robił projektów we Francji, a ty nie mieszaj się do moich projektów?

Świat jest pełen mądrali, którzy chcą uczyć ojców dzieci robić. Na lotnisku w Luksorze jakiś palant nie chce nadać mojego bagażu do Warszawy. Ponieważ mam bilet Austrian, to zgodnie z ich zasadami muszę w Kairze odebrać bagaż i nadać go ponownie. Jest mało czasu i mogę nie zdążyć. Problem w tym, że nie lecę Austrian , ale Egyptair – a więc to ograniczenie mnie nie obowiązuje. Mój przewodnik ściąga station managera, który zaczyna mnie pouczać jakie są zasady latania samolotami. Gotuję się, ale – to zasługa kilku dni urlopu – hamuję się jak mogę. Nie mówię facetowi, że jest idiotą, ale żeby już po moim odlocie sobie sprawdził, czy przypadkiem nie mam racji. I że jak zobaczy mój status w programie lojalnościowym, to może uwierzy że kilka razy w życiu leciałem samolotem. Zrezygnowany odchodzę od check-in’u i idę do kontroli bezpieczeństwa. Rozmawiamy sobie z Z. co się stanie, jak nie zdążymy na samolot w Kairze (dzieciaki będą cholernie rozczarowane) – i w tym momencie biegnie do nas station manager z facetem z check-in. Okazuje się, że rzeczywiście sprawdził to co mówiłem, i że można nadać bagaż do Warszawy. Przeprosiny, doprowadzenie nas za rączkę do samolotu. Po raz kolejny okazuje się, że czasem trzeba pohamować emocje i spróbować negocjować. W biznesie to potrafię, w codziennym życiu brakuje mi na to cierpliwości.

Samolot Egyptair okazuje się o niebo wygodniejszy od Austrian. Tylko że są silne turbulencje, Z. ze swoją klaustrofobią się boi i nie ma dla niej lekarstwa – na pokładzie nie podaje się alkoholu. Bo islam…

To w sumie bardzo pesymistyczna obserwacja. Dwadzieścia i piętnaście lat temu  ulice w Kairze były pełne ubranych po europejsku kobiet. Jak kierowałem światową operacją NCH, szefowa mojego oddziału w Egipcie była czołową arabską feministką – i nie przeszkadzało jej to w karierze zawodowej ani w życiu prywatnym. Teraz się zmienia. Wszystkie kobiety chodzą w chustach. Z. z przerażeniem zauważa, że pojawiają się pary – starsza kobieta (matka) ubrana po europejsku, jej dorosła córka już w chuście.

Przewodnik tłumaczy, że nikt tych kobiet do tego nie zmusza. Ale jak się wybiera żonę, to zupełnie „naturalne” że wybierzemy tę, która wierzy w boga, zna zasady i – tego już nie dodaje – jest podporządkowana ojcu i mężowi.

Zwiedzamy meczety, gdzie jest cała ceremonia gdzie i jak ubrana może wejść kobieta. Ja nie mogę dotknąć Koranu, bo jestem z natury nieczysty, a ponadto nie umyłem trzykrotnie rąk. Potem wchodzimy do kilku kościołów, koptyjskiego i greko-katolickiego. Nasz przewodnik wchodzi w czapce. Najpierw łagodnie, potem zdecydowanie mniej – każę mu tę czapkę zdjąć. Ja do meczetu zdejmuję buty, ty zdejmij czapkę.  Jeszcze kilka lat, umrze Mubarak, i przerobią te ostatnie kościoły na meczety…

Całe te piękne zabytki z czasów faraonów uratowały się, ponieważ muzułmanie po opanowaniu kraju ich nie widzieli – były ukryte w piasku i błocie. Dlatego posągi Ramzesa II w Karnaku uratowały się przed losem posągów Buddy w afgańskim Bamyan (Talibowie po prostu wysadzili je w powietrze). Tutaj dopiero wybudowanie pierwszej tamy w Assuanie obniżyło poziom wody i odkopano leżące posągi.

Z tym Ramzesem II to w ogóle ciekawa historia. Nie miał sukcesów militarnych (padł ofiarą pierwszej opisanej w historii zasadzki), ale swoją porażkę przedstawił jako sukces. I budował swoje posągi i swoje świątynie. Dzisiaj nazywany jest wielkim, bo pozostał po nim ślad materialny. Bez sensu (własne posągi, wykuty w skale grobowiec z osobnymi komnatami dla wszystkich 114 synów), ale wzbudzający podziw – wtedy i dzisiaj.

Po raz kolejny prawdą okazuje się, że ważniejsi od tych, którzy historię tworzą są ci, którzy ją opisują. Nawet jeśli opisują ją hieroglifami na cokole własnych pomników.

W przerwach między zwiedzaniem czytam fascynującą książkę o ewolucji życia na ziemi. W połączeniu ze światem bogów egipskich – niezwykle ateizująca. Interesują mnie zwłaszcza fakty, które można odnieść do rzeczywistości społecznej i politycznej. Autor analizuje sytuację, kiedy w danym środowisku występuje równowaga, którą można porównać do swoistej umowy społecznej. Na przykład drzewa rosną do pewnej, stałej wysokości – przez co wszystkie mają dostęp do energii słonecznej i jednocześnie nie wydłużają nadmiernie długości przesyłu  cieczy. Pytanie ewolucjonisty – co się stanie, kiedy ktoś się wyłamie z takiej umowy?

Na Harvardzie uczono nas, że przynosi to stratę zarówno dla tego, kto się wyłamie, jak i dla całej społeczności. W tym duchu czytam Tuska krytykującego Palikota, który nie potrafił grać w drużynie (czytaj – nie chciał grać na Tuska) czy chór krytykujących Kluzikową, że zamiast wziąć na siebie odium przegranej w wyborach prezydenckich, miała czelność bronić swojego imienia.   

Okazuje się, że osobnik łamiący umowę społeczną w przyrodzie – np. drzewo które wyrasta ponad inne – jest w procesie ewolucji nagradzane za swoją wiarołomność. Co prawda w następnym kroku wszyscy muszą urosnąć i nowa równowaga ustala się na nowym, wyższym poziomie. Ale osobnik, który to zainicjuje – rośnie więcej, zdrowiej i tłamsi konkurencję.

Dwóch facetów łowi ryby na jeziorze, kiedy nagle na horyzoncie pojawiają się grzyby wybuchów atomowych.

„Co teraz będzie?” – pyta pierwszy.

„Ja ci powiem, co teraz będzie” – odpowiada mu drugi – „ teraz obowiązuje zasada – pieprzyć zasady, limity i okres ochronny!”.

 

A więc – pieprzyć zasady, limity i okres ochronny.  Wygrywają tylko ci, którzy mają w sobie odwagę aby to pieprzyć .

 

15 listopada 2010   Komentarze (3)
curious
16 listopada 2010 o 15:00
Bardzo dziękuję, ale taki urlop to ciężka praca :)
Cóż, teraz leczę boleriozę, więc nie mogę wychodzić na słońce
innam
15 listopada 2010 o 22:56
Też zazdroszczę. Szczególnie, że teraz chyba nie jest tam aż tak upalnie, co?
she
15 listopada 2010 o 21:18
Zazdraszczam podróży... zwłaszcza, że nerwówa ostatnio taka, że aż szarpie

Dodaj komentarz

Curious | Blogi