Pies szczeka, a karawana idzie dalej
Miło czasem zobaczyć, że sprawy które wpadły mi w oko zaczynają rosnąć i stawać się widoczne w przestrzeni publicznej. Dzisiaj po raz kolejny Wybiórcza przypomina o taśmach z wypustkami dla niewidomych w warszawskim metrze. Pisze Seweryn Blumsztajn: „nie jestem w stanie wymyślić, jaki interes może mieć dyrektor metra, by nie przykleić tych nieszczęsnych pasków. Nie chodzi o pieniądze, ale o jakąś niebywałą mułowatą niemoc urzędniczą, strach przed zrobieniem czegokolwiek bez dziesiątków dupokryjek. (…) Apelujemy do Hanny Gronkiewicz-Walz, prezydent Warszawy i kandydatki na prezydenta: prosimy już nie opowiadać nam, że napisała pani list do ministerstwa. Metro jest miejską spółką i to pani decyduje o tym, kto jest jej dyrektorem”.
Metro jest miejską spółką, a więc stanowisko jej szefa jest łupem partyjnym. Nie można go tak, po prostu odwołać – to wynik długotrwałych negocjacji przy podziale łupu. To tak, jak w bandzie rozbójników – podział to żmudna praca, wyciągnięcie jednej cegiełki może rozwalić mur solidarności zbójeckiej, tzn. koalicję. Tu nie ma miejsca na działania pochopne. Inwalida wpadający pod pociąg to sytuacja jednostkowa. A trwałość koalicji partyjnej we władzach miasta – to wartość nadrzędna, niejako społeczna. Pan tego nie rozumie, panie Blumsztajn?
Nie rozumie pan także tego, że przecież obowiązuje zasada galasizmu. Wyłoży taki jeden z drugim urzędas taśmę dla inwalidów, to potem ludzie będą generalnie oczekiwali, że będzie coś robił zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Nie od takich drobiazgów upadały reżymy i zaczynały się rewolucje! Mamy w Polsce prawo, które pozwala nic nie robić i które potencjalnie może karać za każde działanie.
Ta sama gazeta bierze udział w akcji, która ma stanowić dla władz miasta uzasadnienie dla bezczynności w poprawianiu ciągów komunikacyjnych i budowie parkingów. Ta akcja sprowadza się do tezy, że należy skutecznie zniechęcić kierowców do wjeżdżania do miasta. Do akcji dołącza się spontanicznie wielu – jak mawiało się w stalinowskiej Rosji o przyjaciołach z Zachodu – „pożytecznych idiotów”. Taki właśnie „idiota”, pan Marek Zbieć postuluje zwężenie dróg w Warszawie oraz takie rozbudowanie ścieżek rowerowych i ciągów pieszych, aby nie były potrzebne tuneli i kładki. Posiłkuje się przykładem znajomej z Sydney, która przestała dojeżdżać do pracy autem… Hm, w przeciwieństwie do pana Zbiecia ja byłem w Sydney i to jedno z ostatnich miast, które na jego miejscu przywołałbym jako przykład. Wpisuję w Google nazwisko tego pana i znajduję jego protest sprzed kilku lat wobec pomysłu wprowadzenia opłat za wjazd samochodem do centrum – jeśli dotyczyć to będzie także mieszkańców. A więc pan Zbieć nie chce ograniczenia pojazdów w mieście, tylko wyrzucenia pojazdów ludzi dojeżdżających z przedmieść i dzielnic mieszkaniowych… Ciekawa koncepcja na miasto stołeczne. Widać, że podzielana przez władze i wspierana przez prasę.
Wraca też sprawa likwidacji ulg z tytułu zatrudniania niepełnosprawnych. Pisałem już, że w tej sprawie pojawiły się też wypowiedzi „pożytecznych idiotów”. Dzisiaj chciałem tylko zwrócić uwagę na jeden aspekt tej sprawy, który wcześniej pominąłem – jednym z powodów cofnięcia ulgi jest fakt, że zbyt łatwo można otrzymać status niepełnosprawnego. Państwo nie potrafi skutecznie i sprawnie zarządzać systemem badania i nadawania w wyniku tych badań statusu – a winnym staje się przedsiębiorca, który oczywiście „nadużywa” systemu dla swoich zbrodniczych celów.
Niech ten przyjazny ludziom i przedsiębiorcom rząd powie – na gwałt szukamy oszczędności w budżecie, bo nam się nie składa. Musimy więc się z tego wycofać.
Ale nasz rząd mówi inaczej – ludzie oszukują przy staraniu się o status inwalidzki, a przedsiębiorcy z tego korzystają inwestując w miejsca pracy dla coraz większej grupy niepełnosprawnych. A więc biedne i oszukiwane państwo musi uszczelnić system. A że przy okazji przepadną inwestycje robione w dobrej wierze przez firmy – to trudno. Jak się wchodzi w paserstwo, to trzeba ponieść tego konsekwencje.
Oczywiście jak paserką zajmuje się na wielką skalę kościół – to nic nie się nie da zrobić. Zresztą kościół jest z definicji niewinny – wciskali mu na siłę to brał. Cóż on mógł, miał tylko połowę miejsc w Komisji Majątkowej. Sam nie płacił łapówek, miał od tego zatrudnionych ludzi. To dlaczego się go czepiamy, parszywi antyklerykałowie, ludzie złych serc i złych sumień z pewnością! Majątek oddany kościołowi, za winy komunistów i zaborców, jest już tam na wieki. To znaczy tak długo, jak nie zostanie wyprowadzony do różnych ubeków – teczuszki są na każdego. A przedsiębiorcy, potencjalni złodzieje i oszuści, co nam zrobią? No co, zagłosują na PIS? Wolne żarty!
To dalej im zabierać i obrażać przy tym. Lud to lubi, jak się komuś zabiera, jak się pokazuje – patrzcie, odbieramy bogatym! A że potem zabraknie pieniędzy w kasie? To kto będzie temu winien? Znajdzie się inny winny.
Moi drodzy przyjaciele i koledzy. Mówi wam to stary wyjadacz – jak pieprznie (a pieprznie) to stracicie władzę, i wtedy to was właśnie nowa władza rzuci ludowi. Kupujecie sobie tylko trochę czasu, ale sprzedajecie potencjalnych sojuszników i przyjaciół.
Jak na piątek przystało – kilka dużych tekstów. Zaremba, który niedawno sam wydał książkę o Kaczyńskich – recenzuje nową książkę o dworze Lecha. Ja tu widzę taki drobny konflikt interesów. A swoją drogą – Jarosław Kaczyński uznał książkę Zaremby, pisaną na kolanach, za paszkwil! Mój boże, co trzeba o nim powiedzieć, aby się nie obraził? Może nieważne jest co, ale kto to mówi?
Duży wywiad z Anną Fotygą. Aż ręce opadają. Ta kobieta kierowała kiedyś polską dyplomacją, a teraz doradza w sprawach międzynarodowych PIS-owi. Stąd pewno ten idiotyczny list do ambasadorów. To niebezpieczne, ale chyba jednak warto wrócić do pomysłu obowiązkowych badań psychiatrycznych dla kandydatów na najbardziej newralgiczne stanowiska w państwie…
Niby nic w tym wywiadzie nie ma. Oczywiście zamach w Smoleńsku, chłopcy w krótkich spodenkach dają się wykorzystywać piątej kolumnie Rosjan i Niemców, głupota obecnych elit. Co istotne, to ta niemożliwa do zaakceptowania maniera, to odnoszenie wszystkiego do swoich przeżyć i obserwacji, ten całkowity brak szerszej refleksji i traktowanie polityki jako obszaru dawania wyrazu swoim kompleksom i swoim urazom.
Oczywiście zarzut zbyt małej uniżoności wobec USA. Życie, jak często to bywa, dopisuje puentę do naszych uprzywilejowanych kontaktów z Ameryką. W Polsce przebywa akurat zastępca sekretarza stanu USA niejaki James Steinberg. Udziela wywiadu PAP, który go puszcza pod tytułem: „jest postęp w sprawie zniesienia wiz do USA”. Na czym polega ten postęp? Otóż w kwietniu (tak, kilka miesięcy temu) Radek Sikorski rozmawiał na ten temat z Hillary Clinton. I pan Steinberg dodaje, że decyzja należy do kongresu i będzie możliwa, jak liczba odmów przyznania wiz zejdzie poniżej 10%. Dzisiaj jest 13%.
Rozumiem już, dlaczego Fotyga tak lubi USA. Pan Steinerg świetnie odnalazłby się w PIS. Po pierwsze – jako postęp prezentuje brak postępu – nic się nie zmieniło od kwietnia, nic na razie się nie dzieje i nie zmieni. Po drugie – ciekawa argumentacja, dlaczego rząd nic nie robi. Otóż najpierw urzędnicy rządowi dostają polecenie, że odmów ma być 13%, w każdym razie nie mniej niż 10%. Od kogo to zależy? Od nich przecież. Czy są jakieś obiektywne kryteria? Nie ma. A więc najpierw odmawiają 13 procentom, a potem mówią: jest 13 procent, nic nie możemy zrobić. Gdyby było 10 procent, to natychmiast!
Ja mam prośbę do pana sekretarza Steinberga – proszę mi już nic nie mówić o wizach. O tym, żeby polski rząd potraktował ich tak samo, jak oni nas – to nawet nie myślę. Bo nie są do tego zdolni. I w tym jednym, jedynym przypadku zgadzam się z panią Fotygą.
I żeby już nic o polityce i gospodarce, odnotowuję dobry tekst o zdrobnieniach. Ja bywam wręcz niegrzeczny, kiedy prosi się mnie o „pieniążki” – z udanym przerażeniem stwierdzam, że nie mam, ale może wystarczą pieniądze? Albo zamiast „fakturki” proszę o fakturę, bo inaczej księgowa mi nie rozliczy.
Przytoczę za „Polska the Times” anegdotę, sytuację której sam byłem wielokrotnie bardzo bliski: policja zatrzymuje kierowcę bmw o dużym karku. „Będzie mandacik. Dokumenciki proszę… Pan Krzysiu?” „hmmmmm, no tak”. „Nazwisko Kiełbaska?” „Kiełbasa, panie władzo”. „Adresik?” „Dresik? Oryginalny adidas!”.
Traktują nas jak dzieci, jak idiotów – a my grzecznie się na to zgadzamy. I tylko czasem jakiś pieniacz zacznie pyskować, ale – psy szczekają, a karawana idzie dalej…
A co do meritum – zmiana najbliższych współpracowników, gabinetu politycznego – zgadazam się. Ale nie uważam za słuszne wymieniać całej administracji i wszystkich stanowisk kierowniczych. Państwo nie jest łupem.
Pozdrawiam!
albo trzymając się poetyki: porządeczku..
Innam - jakieś postepy w poszukiwaniu pracy?
Dodaj komentarz