Porządek w lekach
Zacząłem sobie żartować z wieku i przemijania życia, i od razu spotyka mnie kara. Ugryzienie kleszcza, wizyty u lekarza (nawet w Medicoverze stanowi to jednak dużą uciążliwość), nagle pojawienie się rumienia. Czytam w Internecie co to znaczy i zaczynam się bać. Prawdą jest powiedzenie – nie wywołuj wilka z lasu! Na początek wizyta w aptece.
Rząd pochylając się nad losem pacjentów postanowił ujednolicić ceny leków. Skończą się promocje leku za złotówkę! Zawsze zadziwia mnie skuteczność lobby farmaceutów. Byłem kiedyś wrogiem publicznym numer jeden tego środowiska, bowiem zacząłem budować sieć aptek. Kiedy mieliśmy tych aptek 30 (na ponad 10 tysięcy w Polsce) zmieniono w parlamencie prawo, aby nie pozwalać powstawać sieciom. Dzisiaj środowisko to, po raz kolejny walcząc z wolną konkurencją, chce ograniczyć promocje cenowe. To zresztą sytuacja bardzo wygodna dla producentów leków, którzy nie są pod presją odbiorców.
Mało osób zdaje sobie sprawę, ile wynosi marża na lekach. Marża, liczona jako iloraz ceny sprzedaży i kosztów wytworzenia, wynosi dla markowych produktów konsumenckich ok. 30%. Te 30 procent musi wystarczyć na marketing, koszty sprzedaży i administracji, amortyzację inwestycji, podatki. W nich też mieści się stopa zysku. Niektóre leki mają marżę na poziomie ponad 90%! Standardowa odpowiedź firm farmaceutycznych – duże są koszty wprowadzania nowych leków. Ale to po prostu nieprawda! Przy ostatniej awanturze o niepotrzebne zakupy szczepionek okazało się, że firmy farmaceutyczne więcej wydają na marketing niż na nowe produkty! Dodatkowo, taką dużą marżę mają leki odtwórcze, generyczne – a nie innowacyjne! Zresztą od lat nie wprowadzono na rynek prawdziwie innowacyjnego leku. Innowacyjność polega na kontrolowanym uwalnianiu, zmniejszaniu dawki, poprawianiu wchłanialności – ale nie na wprowadzeniu nowego składnika leczącego nową chorobę!
Z czasów, kiedy byłem odpowiedzialny za Polfę Kutno pamiętam, że krajowi producenci są w gorszej pozycji wobec swoich międzynarodowych odpowiedników. W polskiej fabryce nadzór ma dostęp do wszystkich składników kosztowych. Wystarczy do tego dołożyć jakiś narzut – np. 20% - i mamy godziwą marżę zysku. Zagraniczny producent przedstawia wzięte z sufitu dane, do tego dokłada się – żeby było śmieszniej! – mniejszy narzut i oficjalnie mamy mniejszą stopę zysku dla importerów.
Z producentami leków, jak z funduszami private equity. Niewiele osób to rozumie, nikomu nie chce się tego sprawdzać. I tak jak w private equity moi koledzy robią telekonferencje, że niby decyzje podejmowane są poza Polską – tak w firmach farmaceutycznych w laptopach lokalnych menedżerów nie mogą znajdować się autentyczne dane dotyczące finansowych wyników ich działalności. W efekcie wielu z nich nie zawsze wie, czy przynoszą zyski czy straty. Po prostu od pewnego poziomu „strat” mają wypłacane sowite bonusy za efektywność.
W przedwojennej Polsce żydowski komiwojażer sprzedaje kapelusze po 20 złotych za sztukę. Dojeżdża z Łodzi do Katowic i depeszuje do szefa: „Jest kupiec na 100 sztuk po 10 złotych. Co robić?” Szef odsyła depeszę: „Sprzedawać”. Kolejna depesza z Rybnika: „Kupiec na 100 sztuk po 5 złotych?” „Sprzedawać!”. Z Mikołowa: „500 sztuk po 1 złotówce?”. „Sprzedawać!”. Kolejnej depeszy już nie ma. Komiwojażer miał wypadek i leży na łożu śmierci. To najlepszy sprzedawca firmy, więc szef jedzie się z pożegnać. Ostatnie słowa umierającego: „szefie, tak naprawdę to po ile były te kapelusze?!”
Aptekarstwo historycznie to był odpowiedzialny zawód. Aptekarz większość leków robił samemu na zapleczu. Przy mniejszej dostępności do lekarzy, stanowił także często jedyne źródło wiedzy dla pacjentów. Dzisiaj to sprzedawca leków wytworzonych przez koncerny. Z własnego doświadczenia wiem, że nie rozróżnia leków między sobą, nie potrafi ich rekomendować w oparciu o rzeczywiste (a nie wynikające z reklamy) właściwości. Często nie potrafi też rozróżnić finansów swojego sklepu i swojego domu, a także nie potrafi liczyć. Jak Murzyni w dawnej Afryce daje się nabrać na kolorowe lusterka, nie rozumiejąc że upust cenowy ma większą wartość niż np. toaster lub lodówka.
Dlatego aptekarzy łatwo zmanipulować. Tam, gdzie jest najsilniejsze w Europie prawo chroniące aptekarzy (w Niemczech), tam najsilniejsza rola dystrybutorów. Podobnie będzie działo się w Polsce. Bo jak ma być, kiedy kilku dystrybutorów podzieliło pomiędzy siebie rynek 12 tysięcy, w większości pojedynczych, aptek.
Ale znowu gdzieś u góry jest jakiś polityk, który wie lepiej i który chce nas uszczęśliwić. Nie potrafią skoordynować remontu kilku leżących obok siebie ulic, ale chcą kontrolować warty miliardy złotych rynek leków.
Jak to wejdzie w życie, zobaczycie wszyscy że wydatki na leki – dzisiaj wynoszące 19% wydatków NFZ – wzrosną powyżej 20% (w planie oczywiście mają zejść do 17%). Ktoś przyjmuje zakład?
Kleszcze, apteki – nieuchronnie zbliżamy się do tematyki przemijania. Przez polską prasę przewinęła się lawina tekstów po wypowiedzi Hawkinsa, że fizyka może się obyć bez boga. Zamiast Boga jest prawo grawitacji, z którego po miliardach lat rozwinęło się życie. Teolodzy odpowiadają: a kto wymyślił prawo grawitacji? Taka dwudziesto-pierwszo-wieczna dysputa o liczbie aniołów, które mogą się zmieścić na główce od szpilki. Niby wiemy, że tego nie da się ogarnąć rozumem, ale mimo to czytamy chciwie.
W jakiejś publikacji znalazłem dane z archiwów brytyjskich i amerykańskich na temat wielkości majątku, jaki pozostawili po sobie wybitni naukowcy. Wydawałoby się, że na logikę najbogatsi powinni być wynalazcy z dziedziny medycyny, fizyki, chemii. Nic bardziej mylnego! Najbogatszy na tej liście był Darwin! A więc tworzenie teorii, dyskutowanie na temat roli boga w naszym stworzeniu – jest nie tylko ciekawe intelektualnie, ale też bardzo dochodowe! Chyba, że Darwin umiał po prostu trafnie inwestować…
Dodaj komentarz