Trawniki i Solidarność
W Stołecznej Wybiórczej opatrzony zdjęciem tekst o tym, jak dzielna policja obroniła trawnik przed stadionem Legii. Obroniła, bowiem w tym dofinansowanym przez władze Warszawy obiekcie sportowym (własność ITI) brakuje parkingów. To na pewno zgodnie z teorią pana za przeproszeniem Galasa, że uda mu się zmusić Warszawiaków do korzystania z komunikacji miejskiej. Budujemy duży stadion i oczekujemy od kibiców, że przyjadą tam tramwajem. Ups, tam nie ma tramwaju… To może metrem? Metra też nie ma? Zawsze zostaje autobus. Ile autobusów rozwiezie kilkadziesiąt tysięcy kibiców? Nie da się? Ale mamy przecież w Warszawie dużo taksówek!
Niepotrzebnie się czepiam. Po każdym meczu w trosce o to, aby nie rozwalono pół miasta – kibiców ładuje się do autobusów podstawionych przez policję i pod eskortą radiowozów, przez czerwone światła i zakazy – odwozi na dworce. Jedyni, którzy zostaną dosłownie na lodzie (albo w błocie) to ci kibice, którzy udadzą się tam rodzinami. Nie stanowią wystarczająco dużego zagrożenia, aby ich policja odwoziła. Poza nimi – tylko VIP-y będą mogły podjechać.
Policja boi się VIP-ów i nie będzie przed nimi broniła trawników.
W tym samym czasie, kiedy policjanci bronili trawnika pod stadionem Legii – przed pomnikiem lotników na polach mokotowskich odbywał się caprzyk wojskowy z okazji święta lotnictwa. Orkiestra i kompanie honorowe przyjechały autobusami, ale już kadra wojskowa przyjechała samochodami osobowymi. Skąd w wojsku tyle mercedesów klasy S? Z mojego okna naliczyłem trzy. Autobusy stanęły karnie zajmując pas trasy Łazienkowskiej, ale chyba nikt o zdrowych zmysłach nie oczekuje od oficerów Wojska Polskiego że przejdą – o zgrozo! – piechotą jakieś 100-200 metrów parkiem pod pomnik. Dlatego panowie w mundurach: policja drogowa i żandarmeria wojskowa kierowała samochody osobowe przez trawniki, na środek parku. Niedawno padał deszcz – od razu zrobiła się brunatna bryja, a po odjeździe aut – olbrzymie dziury wykopane przez buksujące auta.
Bardzo poglądowa lekcja patriotyzmu i przestrzegania prawa.
Codziennie dojeżdżam do mojego biura wzdłuż jednego z budynków należących do Ministerstwa Obrony Narodowej, prawdopodobnie jest to siedziba WSI. Duża część tego podjazdu (na ulicy Filtrowej) jest zastawiona betonowymi słupkami. Ale ilość podjeżdżających aut jest tak duża, że nie wystarcza parkingu wewnętrznego ani kilku miejsc przed samym wejściem. Na logikę, to tam powinno się postawić te betonowe słupki – no, ale tam parkuje mercedes klasy S. Jego pasażer nie powinien zbyt dużo chodzić piechotą, bo jeszcze mu brzuch spadnie i nie będzie wyglądał wiarygodnie w mundurze generalskim.
Filtrowa na tym odcinku jest więc wąska, do tego te betonowe słupki. Nic dziwnego, że obowiązuje zakaz parkowania i zatrzymywania się. Zawsze też zakaz ten jest ignorowany przez auta z wojskową rejestracją. Jak te stają, to natychmiast ustawiają się też cywilne auta… ale to przecież WSI, może oni jeżdżą dla niepoznaki cywilnymi? Aby wtopić się anonimowo w tłum nie ma lepszego auta, niż mercedes klasy S na cywilnych numerach.
Ja jestem pieniaczem, więc jak przejeżdżam wzdłuż tego szpaleru aut zatrzymuję się i pytam: „Pan jest w mundurze, to może pana zainteresuje że parkując tutaj łamie pan prawo?”. Odpowiedzi są różne. Zazwyczaj, że oni tylko na chwilkę. Ale zdarza się, że nie ma odpowiedzi – tylko pogardliwe splunięcie. Nie będzie jakiś przypadkowy kierowca hańbił honoru polskiego munduru… tylko ten cień niepokoju. Uwagę zwraca facet z mercedesa klasy S. A może on „nasz”, tylko po cywilnemu?
Zaczęły się obchody 30-tej rocznicy powstania Solidarności. Trzeba użyć liczby mnogiej – bo jest Solidarność gdańska, szczecińska, jastrzębska… Jest to dla mnie moment zadumy. Nie byłem członkiem Solidarności. Kiedy ona powstawała, byłem – przypadkiem, bo przypadkiem ale byłem – zaangażowany po przeciwnej stronie. Dlaczego nie rzuciłem wszystkiego, aby znaleźć się tam, razem z większością narodu?
Nie mam na to dobrej odpowiedzi. Można powiedzieć, że nie chciałem uczestniczyć w owczym pędzie. Ale jak wtedy wytłumaczyć, że tuż przedtem w ramach owczego pędu znalazłem się po drugiej stronie barykady?
Dzisiaj, z perspektywy lat można powiedzieć, że nie wierzyłem w szczerość wielu członków tego ruchu. Ale na pewno szczerze trzeba sobie (właśnie – sobie!) powiedzieć, że byłem wtedy kunktatorem i oportunistą. Dlatego też nie jestem dzisiaj w polityce. To nie tylko rozczarowanie polityką, ale także przekonanie że ktoś z moim życiorysem musi znaleźć dla siebie inny obszar aktywności społecznej.
Przypadek sprawił, że mam swój skromny udział w polskich przemianach po „właściwej” stronie. I że dzisiaj z gorliwością wszystkich neofitów walczę z przejawami post-komunizmu. Paradoks historii sprawił, że dzisiaj to Solidarność właśnie znajduje się po stronie post-komunistycznej – ze swoim sprzeciwem wobec prywatyzacji, obroną etatyzmu w państwowych firmach, nieufnością do struktur europejskich.
Parafrazując słynne powiedzenie Kaczyńskiego – my tu, gdzie byliśmy wtedy, a oni tam gdzie stało ZOMO – Solidarność stoi dziś tam, gdzie kiedyś stał beton partyjny.
Szkoda, że Solidarność się nie rozwiązała i nie wylądowała w muzeum jako przykład tak rzadkiego w historii, a w historii Polski w szczególności przykładu sukcesu działania wspólnego. Panowie, którzy przyprowadzają do Warszawy górników z kilofami i stoczniowców z petardami – nie mają już nic wspólnego z „dobrem wspólnym”. Kolejny piękny mit, który gnije na naszych oczach.
Zabierali kiedyś prawo do korzystania ze znaczka Solidarności… szkoda, że przedstawiciele tych 10 milionów ludzi, którzy w pewnym momencie należało do Związku – nie może tego znaczka zabrać panom Śniadkom.
Dodaj komentarz