Trzeba kończyć
W drodze do Luksemburga z bolącym zębem. To swoją drogą ciekawy odnośnik do sposobu kształcenia lekarzy w ogólności i dentystów w szczególności. Przepraszam za podzielenie się swoją martyrologią, ale to tylko dla ilustracji pewnego problemu.
Zaczyna mnie boleć szczęka w sobotę wieczorem. Nie lubię bólu, nie lubię jak choroba nie pozwala mi pracować – więc jadę w niedzielę rano 25 km na dyżur do Eurodentala. Pani na dyżurze zauważa zaczerwienione dziąsło w okolicach implantu. Zaleca płukanie przeciwbakteryjne i wizytę w poniedziałek. Płuczę, ale boli jak cholera. W poniedziałek zgłaszam się do dr Radziejewskiego w Eurodentalu. Ten na wszelki wypadek robi mi rentgena (czy nie ma stanu zapalnego kości pod implantem). Nie ma. A więc jest podrażnienie dziąsła, bo nie wystarczająco starannie udaje mi się nitkować w tym miejscu. Trzeba nitkę na siłę wciskać, implant nie wypadnie. Idziemy do kasy – po drodze nieśmiało pytam: a co zrobić z bólem? Pan doktor na cały głos zaczyna mnie pouczać: „najpierw proszę pana higiena. Higiena i jeszcze raz higiena. Jak pan już przez kilka dni to wynitkuje, będzie płukał środkiem antybakteryjnym i używał szczotki – to wtedy proszę się zgłosić na przegląd”. Patrzy na mnie nie tylko jak na brudasa, ale także na histeryka – lekkie zaczerwienienie dziąsła i tyle hałasu? Wychodzę odprowadzany zgorszonym spojrzeniem osób w poczekalni – wygląda na normalnego człowieka, a nie myje zębów.
Nitkuję, płuczę, myję. Idzie mi coraz gorzej, bo boli jak cholera. Z desperacji zmieniam dentystę – idę do Medicoveru. Pan doktor widzi zaczerwienienie dziąsła i odsyła mnie z taką samą radą – nitkować, płukać, myć. Ale przecież boli coraz bardziej! Bardzo boli? Ile w skali od 1 do 10? Cholera go wie, kilka razy w życiu bolało mnie bardziej. Może 4? No tak, pan doktor uśmiecha się pobłażliwie – ponitkować, płukać, myć i będzie dobrze.
Nie jest. Mam gorączkę, nie mogę spać, nie mogę ani jeść, ani nitkować i myć. Mogę płukać, choć boli. Postanawiam pójść jeszcze raz, tym razem gotowy zrobić strajk okupacyjny, jak mnie odeślą do nitki.
Tym razem kobieta, urocza blondynka. Nie jestem zachwycony – w moim życiu urocze blondynki oznaczają zazwyczaj kłopoty. Pani ignoruje zaczerwienie dziąsła (chwali tylko, że dobrze wynitkowane miejsce!) i już po chwili znajduje stan zapalny w zębie oddalonym o kilka miejsc od implanta. Stan dość zaawansowany, doszedł do kości. Leczenie kanałowe! Przyjmuję ten wyrok z wdzięcznością. Przynajmniej coś z tego będzie.
Technika idzie do przodu, ludzie oglądają dr House’a – ale jak przychodzi pacjent, to wystarczy spojrzeć na zaczerwienione dziąsło aby przestać się interesować resztą. Konował Radziejewski z Eurodentalu mógłby mi skrócić męczarnie, gdyby wykazał odrobinę empatii w sprawie bólu, a nie wymądrzał się w sprawie nitki. Ja mu nie mówiłem, że jak się nade mną nachylał – to śmierdział.
To nie tylko problem dentystów. Rodzące kobiety – i ta maniera, że poród „musi” boleć. Ludzie po operacjach zostawieni sami sobie ze swoim bólem i strachem. Ta część zawodu jest równie ważna, co technika.
A ja muszę zmienić stosunek do uroczych blondynek. Profesjonalny stosunek oczywiście.
Generalnie wszyscy chcą nas traktować jak zdziecinniałych kretynów. Lekarz o dwadzieścia lat ode mnie młodszy ma czelność uczyć mnie higieny. Każda siksa w infolinii wali do mnie po imieniu, czasem dodaje do tego „pan”. „Panie Janie” – tak się mówi do kierowcy i dozorcy, a nie do klienta – przynajmniej zgodnie z zasadami obowiązującymi w naszym kręgu kulturowym.
Czytam na pokładzie Forbes’a, na ostatniej stronie reklama Noble Banku. Jak się zadeklaruję, że zainwestuję u nich minimum milion złotych – to na spotkanie z doradcą podwiezie mnie Aston Martin. Nic nie piszą o tym, jak z tego spotkania mam ewentualnie wrócić. Pewno taksówką – kasa wpłacona, to co się mają starać. Fakt, motywacja do zainwestowania pieniędzy – przejechać się sportowym autkiem. Kochani – jakbym ja chciał zainwestować u was pieniądze, to wasz doradca musiałby przyjechać do mnie w wygodnym dla mnie czasie. Reklamę wymyślił pewnie dwudziestolatek zastanawiający się, co jego by rajcowało w takiej sytuacji. No to teraz czekajcie na tych dwudziestolatków z milionami!
Tylko jedna gazeta zauważa (jakie to w końcu nudne), że rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz zwróciła uwagę, że jednak polskie służby specjalne trochę za często występują o bilingi. Najwięcej w Europie, milion razy rocznie! Ta liczba poraża. Tyle osób jest przez nich inwigilowanych, ile osób musi to analizować i przerabiać! Jak z Mrożka!
W sprawie zabójstwa szefa kibiców Cracovii – oczywiście nie ma podejrzanych. Im się bilingów nie sprawdza, ani się ich nie podsłuchuje. Bo jeszcze oberwać można. Ode mnie, od ciebie, od innego normalnego człowieka – nic im nie grozi. To i bawią się za nasze pieniądze.
Pytacie, gdzie można znaleźć oszczędności w budżecie? Zmniejszyć o połowę liczbę podsłuchów i zredukować stosownie zatrudnienie w tych instytucjach, które bawią się w „rozmowy kontrolowane”.
Dr Gubrynowicz z UW w tekście „Litwo, ojczyzno Litwinów” każe nam wspierać litewskie szkoły na Litwie. Bo jak wspieramy polskie, to aby nie być posądzonym o szowinizm narodowy – pokażmy Litwinom, że nie ma dla nas nic świętszego niż litewski nacjonalizm. Bo jak my tego nie zrobimy, to zrobią to Białorusini i… Chińczycy! Za co oni dają tym ludziom doktoraty? Jeśli taka tęga głowa pracuje na Uniwersytecie Warszawskim, to – na Boga! – kto pracuje w wyższej szkole w Stalowej Woli?!
Ale są miejsca, gdzie pracują geniusze. Taki na przykład prezes Wirth, szef KGHM. Został prezesem, bo to wybitny fachowiec. Zaczynał jako nauczyciel matematyki i języka niemieckiego, ale potem piął się już po szczeblach kariery w KGHM. Potrafił wypracować sobie dobre relacje ze związkami zawodowymi (dobrze pamiętam, że to on dał im 18 pensji rocznie?) i ze swoim właścicielem, czyli państwem. Dzisiaj jak ceny surowców idą w górę, to firma wypracowała olbrzymi zysk. Prezes Wirth zastanawia się, na jakie to przejęcia tego nie wyda. Panie prezesie – wszystko po kolei, rekordowy zysk muszą uszczknąć związkowcy, a władza panu powie, co zrobić z resztą.
W Rzeczypospolitej duży tekst sugerujący, że decyzję w tej sprawie podejmie pan prezes. Ojej, to się może komuś nie spodobać! Lepiej więc skupić się na hobby – zbieraniu minerałów i monet, a także podróżach. Pan prezes był kiedyś w Maroku i zakochał się w jakiejś wiosce…
Dostaję takimi falami podania o pracę w funduszu, albo chęć kierowania spółkami. Zabawne, że coraz częściej w tych podaniach pojawiają się elementy z prasowych ołtarzyków. Jakie książki czyta kandydat, co zbiera, jakim fragmentem swojej podróży się zachwycił. Wiem, że tego uczą na kursach asertywności, ale – zapewniam – tu trzeba bardzo uważać, aby nie wpaść w śmieszność.
Sierżant pyta szeregowca na warcie:
„Kowalski, co macie taką krzywą minę?”
„Melduję posłusznie, obywatelu sierżancie, że mam migrenę”.
„Migrenę, Kowalski, to ma obywatel porucznik. A was po prostu łeb napierdala!”
Ciągle czuję zęba, trzeba kończyć
Krytykę przyjmuję z pokorą - oczywiście zwalam wszystko na Niemotę, to on jest erudyta, a ha tylko staram się nadążac.
masz rację z feminizmem - własnie o tym pisałem, że jak nam się podobają blondynki, to to bynajmniej nie jest feminizm :)
Ja tuż rok jestem i niestety przywyklem, że jestem niszowy... Pozdrawiam
Ja jak mam do wyboru (rzadko mam) feminizm i seksizm, wolę staroświecki seksizm...
Ta historia z uczeniem urzędników jest rzeczywiście dobra. Ale wiesz, ja mieszkam w małej miejscowości pod Warszawą, u nas urzędnicy (nawet izba skarbowa!!!) są mili. To anonimowość dużych miast nas alienuje...
Dzisiaj topem kilku serwisów była informacja, że rząd przeznaczył 5 mln zł na kursy dobrego zachowania dla urzędników. Z punktu widzenia urzędników to petentów należałoby przeszkolić a co do blondynek, to pewnie czytałeś moje wynurzenia, że chyba jestem feministą i od dawna wolę wszelkie stosunki z blondynkami, nawet jeżeli to stomatolożki.
Dodaj komentarz