Umarł Haig
Zmarł Haig. Pamiętam, jak dwadzieścia lat temu odwiedził Polskę w składzie delegacji United Technologies. Był tam dyrektorem korporacyjnym i cała jego rola sprowadzała się do tego, aby załatwić wizytę u polskiego premiera. Przywitał się na początku i podziękował za przyjęcie, a potem aż do końca się nie odezwał – bo mówił szef firmy. Jego szef. Pomyślałem sobie wtedy, żeby nigdy nie mieć takiej pracy – załatwianie z wykorzystaniem byłych kontaktów politycznych…brrr.
Ale szczerze mówiąc nie ma dobrego odejścia z polityki. Jedyna akceptowalna droga to umrzeć na stanowisku. Widziałem Reagana jak przestał być prezydentem (zagubiony, nieśmiało pytający się o zdanie swojego ambasadora). Widziałem Blaira, jak zmuszony był wykładać za pieniądze przed pracownikami The Carlyle Group w Dubaju. Czy Busha seniora w podobnej roli wobec pracowników Philip Morrisa.
Chyba jedynym szczęśliwym byłym politykiem, jakiego spotkałem był sekretarz stanu USA Brown, który kieruje fundacją Hoovera w Kalifornii. Wspaniały campus Uniwersytetu Stanford, miejsce do którego przyjeżdżają ciekawi ludzie z całego świata. Brown mieszka w centrum San Francisco, z pięknym widokiem na cztery strony świata. Limuzyna podwozi go wygodnie autostradą do Stanford, świetny klimat, pensja nawet nie za duża ale pozwala godnie żyć… żyć nie umierać.
Jak odchodziłem z polityki, założyłem sobie aby być jak najdalej od administracji. Aby nigdy nie musieć niczego załatwiać. Nie uniknąłem tego całkowicie w Coca-Coli, ale na szczęście udało mi się wyrwać z tego kręgu – w którym przecież mogło być tak łatwo i wygodnie.
To dziwne, jak na różnych szczeblach mojej kariery wydawało mi się, że sięgnąłem szczytu i że może być już tylko gorzej.
Gabinet premiera. Coca-Cola. Zarząd światowej firmy farmaceutycznej. Globalny partner w największym i najbardziej snobistycznym funduszu private eqity. Praca we własnym funduszu… co czeka mnie za kolejnym zakretem?? Czy takim wspaniałym momentem życia może być emerytura???
Dodaj komentarz