Wesołych Świąt!
Nekrofilii politycznej ciąg dalszy. Jarosław Kaczyński najpierw był na prochach, potem je odstawił ale coś wolno wraca do zmysłów. Osiem miesięcy po katastrofie i cztery miesiące po odstawieniu prochów przypomniał sobie, że nie jest pewien kto tak naprawdę jest pochowany na Wawelu. Chyba trzeba zgodzić się na ekshumację, otworzyć sarkofag i przenieść zwłoki do zakładu medycyny sądowej. Aby uniknąć wszelkich wątpliwości – złożyć je z powrotem na Wawelu dopiero po definitywnym zakończeniu śledztwa. Może moje wnuki doczekają tego podniosłego momentu.
Słyszę opinię, że wątpliwości Jarosława są bezsensowne, bo przecież prokuratura takich wątpliwości nie ma. Jego wątpliwości są rzeczywiście bez sensu, ale kiedy słyszę taki argument – zaczynam się zastanawiać. A nuż, a może? Bo jeśli prokuratura nie ma wątpliwości, to coś może być na rzeczy…
Z. była oburzona, że Wyborcza zacytowała dokładnie protokoły identyfikacji zwłok. Że podobno tak nie można, że jest to obrzydliwe. A na dodatek zupełnie nie sprowokowane. Na wszelki wypadek (nie chcę mieć zepsutych świąt) nie pytam dzisiaj, czy może miało to jakieś uzasadnienie, skoro publicznie kwestionuje się obecność relikwii?
Co jest gorsze – nekrofilia czy pedofilia? Pewno skutki społeczne pedofilii są gorsze, ale jednak nekrofilia jest bardziej obrzydliwa. I w przeciwieństwie do pedofilii, nigdy nie była akceptowalna społecznie. Z tą akceptacją jest różnie. Czytam, że 18-latek zakochany w 14-latce jest oskarżony o pedofilię właśnie. A jak traktować muzułmańskie małżeństwa między starcami i dziećmi?
Był kiedyś taki obleśny kawał, że pedofile są najlepszymi kandydatami na katechetów – bo przecież tylko oni tak naprawdę kochają dzieci.
W podobnej poetyce – para kanibali w milczeniu spożywa kolację. Ciszę przerywa po chwili żona – „przyznaj kochanie że dobre mamy dzieci…”.
Media zastanawiają się, czy ktoś poniesie personalną odpowiedzialność za bałagan na kolei. Jakiś biednych jeleni rzuconych na pożarcie na pewno znajdą. Ale odwlekanie tego w czasie potwierdza tylko regułę, że nie ma woli do rozliczania ministrów za efekty ich pracy.
Ale dlaczego w ogóle ktoś miałby ich rozliczać? To po pierwsze zawsze przyznanie się premiera do porażki. Ale ważniejsze jest co innego – kto niby miałby ich zastąpić? Obowiązuje zasada, że ministrem jest polityk. Kolejna zasada – polityk to facet, któremu nic się w życiu nie udało konkretnego zrobić i osiągnąć. Zapisuje się do partii, wiernie słucha swoich liderów, jak mawia prof. Bauman – specjalizuje się w lizaniu dupy przywódcy. W jego życiorysie nie ma konkretów, a więc jest czysty. Może zostać ministrem obrony albo infrastruktury. Pomysł, żeby awansować jakiegoś faceta, który się na tym zna – jest z gruntu niebezpieczny. Jeśli przyjmiemy takie kryterium wobec ministra, to potem ktoś zapyta jakie kwalifikacje ma prezes PKP? Prezes KGHM? Kto rządzi spółkami komunalnymi?
Co da zastąpienie ministra infrastruktury innym politykiem? Facet po prostu będzie popierał inną koterię i Inny regon wyborczy. To już lepiej nic nie zmieniajcie, tylko sami się zmieńcie. Ha, ha. Dobry dowcip!
Wymyślono kiedyś, żeby przedsiębiorcy nie musieli czekać w nerwach pięć lat na decyzję Izby Skarbowej, czy byli cacy czy są przestępcami. Można to było osiągnąć zadając pytanie o interpretację do Izby Skarbowej, a kiedy taka interpretacja była naszym zdaniem niewłaściwa – poprosić o ostateczne rozstrzygnięcie sąd administracyjny. Słucham dzisiaj w Tok FM, że dość prędko nasza władza doszła do wniosku, że nie jest to dobre rozwiązanie. No bo czy można wierzyć w mądrość urzędników Izb Skarbowych? To znaczy, jak walą nam kary, to oczywiście tak. Ale jak nas informują co robić – to przecież nie można. Mądrość jest tylko w Ministerstwie Finansów.
Co się dzieje, kiedy dostaniemy z Ministerstwa Finansów interpretację, która jest naszym zdaniem niezgodna z prawem? Możemy wystąpić do sądu? To byłoby za proste. Najpierw trzeba WEZWAĆ ministerstwo finansów do poprawy swojego stanowiska. Trzeba użyć takich słów. Dopiero jak resort tego wezwania nie posłucha – można wystąpić do sądu. Ciekawe, czy są statystyki ilu jest desperatów gotowych tak się wystawić? Tym bardziej, że jest proste rozwiązanie – zarejestrować spółkę w innym kraju Unii i korzystać z parasola porozumień międzynarodowych.
W tym samej audycji TOK FM cytują mail słuchacza, który wyrobił sobie negatywne zdanie o wejściu Polski do euro. Bo na Słowacji drożyzna, bo cały ten system się wali, bo ciągle słychać głosy mędrców, że przeszliśmy przez kryzys bo mieliśmy własną walutę. Ręce opadają… czy rząd który ma rzeczywiście jako swój cel wprowadzenie nas do strefy euro nie powinien zainicjować debatę na temat korzyści tego ruchu?
Ale to przecież nie leży w jego interesie! Zaczynając na drobiazgach – ot, straci rację bytu (i wiele dobrych etatów) Rada Polityki Pieniężnej. A więc dlaczego członkowie tej rady mieliby optować za wprowadzeniem, jak karpie za przyśpieszeniem świąt? Nie można będzie manipulować budżetem, robić sztuczki księgowe. I na koniec – zawsze można, tak jak teraz, skarżyć się na niesprawiedliwość możnych tego świata. Wali się euro? W dupę dostaje złotówka.
A u nas przecież zielona wyspa na tle Europy. Chociaż jest obszar, gdzie nie jest dobrze. Cytuję wicemarszałka Sejmu Jerzego Wunderlicha: „rosną czynsze, brakuje pieniędzy na etaty w biurach, gdzie dzisiaj średnio zarabia się tylko 2422 złote”. Gdzie jest taka mizeria? W biurach poselskich. Ale na szczęście mizeria się skończy, ryczałty zostaną podniesione.
I tak ma być! Niech nam rosną i rozwijają się mateczniki przyszłych ministrów infrastruktury i obrony narodowej! Wybitny fachowcy, a do tego nie bezpartyjni… Kiedyś, za komuny redakcja Polityki nieśmiało sugerowała, żeby dopuścić do rządzenia niepartyjnych fachowców. Czasy komuny się skończyły! Dzisiaj nie musimy już – na szczęście – sięgać po fachowców. Mamy wystarczająco dużo partyjnych działaczy, aby starczyło z nawiązką na wszystkie stanowiska. Jeszcze się broni gospodarka prywatna, ale to tylko kwestia czasu przecież!
Słucham dyskusji w radio na temat kolei. Jakiś wybitny fachowiec wypowiada się, że mamy przecież konkurencję – pociągi Intercity konkurują z Tanimi Liniami Kolejowymi. Z dziennikarzami jak z politykami – muszą znać się na wszystkim i na niczym. Tak się składa, że mimo istnienia dziesiątek kolejowych spółek – Intercity i TLK to akurat jedna spółka.
A więc mamy ideał gospodarki – kontrola państwa, najlepiej w formie monopolu. A ideały wolnego rynku zostaną zrealizowane przez konkurencję między dwoma działami tej samej firmy. TLK konkuruje z Intercity ceną, a potem na torach jest taki sam syf w wagonach, taki sam smród w toalecie i takie samo spóźnienie na trasie.
Ale przynajmniej mamy w praktyce zasady sprawiedliwości społecznej – pasażer, który zapłaci mniej i pasażer, który w swoim rozpasaniu zapłaci więcej – jedzie w takim samym syfie. To zgodne z konstytucją, która – jak wiemy z wyroków sądów zakazujących ulg dla rodzin wielodzietnych – zakłada równość obywateli wobec prawa.
Każdy ma jechać w tym samym syfie, każdy może zostać ministrem. Oba hasła wynikają z tych samych pobudek i prowadzą do tych samych efektów.
Wesołych świąt!
Dodaj komentarz