Wybory i dylematy
Przed siedmiu laty Z. poszła na kolejne badania USG swojej ciąży. Lekarz bardzo długo wodził jej po brzuchu, aż zaczęła się niepokoić. „Jakiś problem, panie doktorze?” „Ależ nie, nic takiego… tylko… czy pamięta pani może, kto pani robił poprzednie USG?” „Pani doktor Katarzyna Przygoda”. Lekarz odetchnął z ulgą. To wszystko wyjaśniało. Pani doktor Przygoda miała zasłużoną reputację najgorszej specjalistki mieście. Po prostu nie zauważyła, że ciąża jest bliźniacza…
Dzisiaj w radio i telewizji można posłuchać reklamy: „Nazywam się Katarzyna Przygoda. Jestem ginekologiem z dwudziestoletnim stażem. W swojej pracy…” i dalej reklama Laktacytu. Dlaczego reklamuje go właśnie ona? Bo ma miły głos i jest fotogeniczna, po prostu ładna. Jeszcze raz przekonuję się, że lepiej być głupim i ładnym niż głupim i brzydkim…
Wczoraj odwiedził nas Maciej, kandydujący na burmistrza w naszym miasteczku. Mieliśmy ambitne plany zintegrowania pokłóconych środowisk wokół jednego kandydata (tak jak w poprzednich wyborach), ale teraz tego nie zrobimy. Maciej jest naszym kolegą i sprawa z „czystej” staje się kumoterską. Jak się w takiej sytuacji odnaleźć?
Ja mam zresztą bardzo słabe doświadczenia w organizowaniu wyborów. Chyba, że wyborami nazwiemy walkę o awans w firmie – ale ta walka toczy się według innych reguł. Do pierwszych wyborów w klubie turystycznym wystartowałem mając 15 lat. Zaprosiłem do klubu kolegę z klasy – dwa razy ode mnie większego, pogodnego grubaska. Ja przygotowałem wszystko, a on chodził po sali rubasznie żartując. Dostał dwa razy więcej głosów ode mnie. Był na tyle lokalny, że oddał te głosy na mnie nie przyjmując nominacji. Ale była to dla mnie wspaniała nauczka na przyszłość. Tusk i Schetyna chyba też przerabiali tę lekcję…
Na studiach dość szybko zacząłem kierować klubem studenckim. Ponieważ był wtedy monopol polityczny, turystyka działała w ramach Zrzeszenia Studentów Polskich. A Zrzeszeniem kierowała jakaś grupka typków spod ciemnej gwiazdy. Przyszedł czas wyborów i pojawił się kandydat wyjątkowo paskudny. Chodził po uczelni i opowiadał, że „wyznaczono” go na przyszłego szefa. Nikt nie śmiał zapytać, kto go wyznaczył. Szczerze, takie pytanie nie przychodziło także mi do głowy. Aż zgłosiła się do mnie grupka studentów i absolwentów, członków i sympatyków klubu turystycznego. Doszli do wniosku, że nie można pozwolić na wybór patafiana, i że według nich tylko ja mam szansę się temu przeciwstawić.
Tutaj objawił się ważny rys mojego charakteru , moja dawno zidentyfikowana słabość. Sam z siebie nigdy bym się nie zdecydował na wystawienie swojej kandydatury. Zachęcony przez grono kolegów – z pełnym impetem wszedłem w kampanię. Przeszedłem się po wszystkich grupach z prostym przesłaniem: „zaproponowano mi funkcję szefa rady uczelnianej. Co mógłbym dla was zrobić jako przyszły szef?”. Wiedziałem już, że nikt nie spyta kto mianowicie mi zaproponował. To, że ta propozycja wyszła od grupy kolegów a nie od władz rektorskich czy komitetu partii – to już była moja słodka tajemnica.
Wybory były tajne, miałem jeden głos przeciwny. Wszyscy byli przekonani, że to mój własny… ale ja, jak kandyduję to głosuję na siebie. Rok później, w kolejnych tajnych wyborach już nie było głosu przeciw. Albo zabiłem demokrację na uczelni, albo byłem po prostu dobry J.
Zdecydowałem, że wesprę finansowo Maćka, umożliwię mu kontakt z kilkoma znajomymi – ale na tym moja rola się ograniczy. Nie wejdę też do jego komitetu wyborczego.
Maciej zaangażowany jest w sprawy Polonii na Wschodzie. Rozmawiamy na koniec o tym, co Polska robi dla tych ludzi. O braku polityki imigracyjnej. O tym, że w ubiegłym roku zaproszono do Polski w ramach programu dla Polaków na Wschodzie tylko 18 osób.
Sprawa nie jest prosta, bo z jednej strony brak na to pieniędzy. A drugiej – dla 90% repatriantów przyjazd do Polski to wielka pomyłka życiowa. Nie przesadza się starych drzew…
Jest w naszej miejscowości ośrodek dla uchodźców, ich dzieci chodzą do miejskiej szkoły. Maciej chce ich integrować, ale ma też pomysł aby obok ośrodka, z pożytkiem dla miasta, wybudować luksusowy hotel i SPA. Moje zawodowe ucho jest wyczulone na głupie pomysły inwestycyjne… Czy człowiek z takim idealistycznym podejściem do życia może być dobrym burmistrzem?
Ale kto będzie lepszym? Odpowiedź na to pytanie jest z punktu widzenia mojego życia ważniejsza, niż dylemat kto ma mieszkać w pałacu Namiestnikowskim i czy przed wejściem będzie stał krzyż, obelisk czy tablica… Ale czy ten dylemat potrafi wzbudzić w nas porównywalne emocje?
Wszyscy jesteśmy ofiarami medialnego teatru… ekscytuje nas nie to, co ważne ale o czym nam napiszą, że ekscytujące…
Dodaj komentarz