Spoceni (nie tylko w ten upał) za władzą...
Myślałem, że wakacje i po wyborach, a więc będę mógł się skupić na moich ulubionych narzekaniach konsumenckich. Ale nie, ciągle coś się dzieje. Kluzikowa wyjechała na wakacje, Poncyliusz wylądował w szpitalu (wiem, że to nieładnie się śmiać – ale korygują mu kręgosłup!. Szczerze trzymam za niego kciuki). A w mediach stary PIS. Może to i dobrze, ludzie nie zdążyli jeszcze zapomnieć co mówili publicznie jeszcze kilka dni temu.
Wstrząsający tekst w Gazecie o ludziach przed pałacem prezydenckim. Nie ma już w Polsce Żydów, zabili ich Niemcy, wspólnie pokradliśmy ich majątek, wyrzucaliśmy ich z Polski przy każdej okazji. Ale ciągle ten jad nienawiści, sączony do ucha przez księży o mentalności proboszczów z zapadłych wsi – pozostaje. Komorowski – Żyd. Dobra, polska szlachecka rodzina. Spokrewniona z domami panującymi Europy. Ale ośmielił się stanąć w szranki z Kaczyńskim – a więc Żyd.
Pamiętacie, jak o prezydenturę walczył Mazowiecki? Też mu zarzucono żydostwo. Biskupi wyciągnęli z archiwów dokumenty, że jego przodkowie byli chrzczeni od 15 wieku. Ba – skomentował ktoś przytomnie – od 15 wieku. A co przedtem? Na pewno przechrzta!
To już nawet nie jest straszne, to jest śmieszne. Tak jak moja przygoda z Ballantines. Kiedyś przyjechał do Polski lord Ballantines z prezesem dystylerni na promocję swojej marki. Obaj w szkockich spódniczkach. Bielecki spytał: oo, to panowie są Szkotami? Lord potwierdził, że on jest, ale prezes już nie – bo jego rodzina sprowadziła się do Szkocji dopiero w 12 wieku.
Jeden mam tak naprawdę żal do PIS. Że rozbudza tę nienawiść w ludziach niewykształconych, chorych, pechowych… że dokonuje podziału, który nie pozwala Polakom się porozumieć. Że robi to cynicznie, tak jak zmienia poglądy, jak sprzymierza się z Samoobroną, jak chwali Gierka – tylko po to, by sięgnąć po władzę i wpływy.
Cofam wszystko, co napisałem kiedyś (pod wpływem Z.!) że Kaczyński jest jedynym politykiem w Polsce ideowym, że jemu na czymś zależy. Jest tak samo, a może nawet bardziej spoconym facetem w pościgu za władzą. Gotowym dla niej iść po trupach, a teraz dosłownie – wspina się po trupie brata.
Znowu w Wybiórczej (nie mam siły na inne gazety, upał) tekst o ks. Jankowskim. Zdziwienie autora, że publicznie tak krytyczny wobec środowiska Unii Wolności (za czasów Platformy już nie kojarzył rzeczywistości), prywatnie był wobec nich bardzo serdeczny i ciepły. On po prostu chciał poklasku, sympatii i emocji od wiernych. Tego nie można uzyskać mówiąc dobrze. Trzeba wyciągać żydowskie spiski, rzucać oskarżenia – oni was okradają! Taka jest blisko połowa Polski. Dla takiej Polski Kaczyński będzie bohaterem. I do takiej Polski się odwołuje… Jeden wynik tej polityki – ja już teraz podejrzliwie patrzę na te nieliczne osoby z mojego otoczenia gotowe na niego głosować. Bo jeśli są wykształcone i mądre, to muszą mieć jakąś inną słabość charakteru która pozwala im akceptować ksenofobie i cynizm.
Ale upał. Byłem wczoraj w kinie na jednym z najgłupszych filmów roku (Pan i Pani Killer)… w Cinema City Galeria Mokotów zabrakło coca-coli. Ale nie można jej sobie wnieść z zewnątrz… Na koniec mogę jednak się powyżywać konsumencko. Kolejka ludzi, tylko jedna kasa (z 10) pracuje. Ale za to trzy automaty biletowe. Zdziwiony, że nikt z nich nie korzysta – opuszczam kolejkę. Wypełniam wszystkie polecenia, wkładam kartę, wsukuję Pin i czekam. Pojawia się komunikat – błąd w połączeniu z bankiem, spróbuj ponownie. Wybieram tę opcję – muszę wszystko wykonać od początku. Znowu karta – znowu błąd połączenia z bankiem. Próbuję jeszcze raz, już trochę zły że nie mogę po prostu spróbować innej karty, tylko znowu te idiotyczne pytania (np. czy mam dokument uprawniający mnie do zniżki i abym go przygotował, kiedy wybieram opcję biletu normalnego). Używam innej karty na wszelki wypadek. Nowu błąd połączenia z bankiem. Wracam na koniec kolejki. Teraz już wiem, dlaczego nikt nie korzysta z automatu. W kasie dla sprawdzenia płacę kartą. Nie ma żadnych problemów.
Z biletem wchodzę do kina. Na kartce papieru widać wszystko, tylko nie numer sali i numer miejsca. To samo mnie denerwuje na lotnisku Okęcie – bez okularów nie da się odczytać, gdzie mamy wsiadać bo nikomu się nie chce napisać tego dużymi literami. W kinie na dodatek jest ciemno, więc jest trudniej odczytać. Dlatego wyciągam okulary, aby zapamiętać miejsce wcześniej. Ale numeru sali nawet w okularach nie mogę odczytać. Pytam biletera. Ten długo wczytuje się w bilet i w końcu mówi: „Hewlet Packard to sala 11”. Nie rozumiem, ale okazuje się że sprawa jest prosta – Cinema City sprzedała prawa reklamowe do sal różnym firmom i nazwała te sale od sponsorów. Ja oglądam film w Sali Hewlet Packard (dawna 11). Już bez przeszkód zajmuję miejsce, lekko tylko spóźniony, a więc czeka mnie 20 minut reklam. Tym razem pokazują jakieś zajawki horrorów. Nawet na moje nerwy działa to ohydnie. Siedząca rząd przede mną dziewczyna jedząca orzeszki w pewnym momencie – kiedy na ekranie jakaś ohydna łapa potwora miażdży twarz aktorki – krztusi się i jest wyprowadzana z sali przez partnera. Trzeba pamiętać, aby przychodząc na film z dziećmi odczekać do ostatniej reklamy przed wejściem…
No, ale wpisując się w narrację o której pisałem na początku mojej dzisiejszej notki – czego oczekiwać od Cinema City, skoro to żydowska firma? I znowu wychodzi na Kaczorów…