Luksusowe zakupy
Luksusowe zakupy… wpadłem na chwilę do Galerii Mokotów. Przechodząc obok salonu Mont Blanc, jak zawsze pustego w środku zapełnionej galerii, przypomniałem sobie moją przygodę.
Jak kilka razy w roku miałem problem z wyborem prezentu dla Z. Tym razem postanowiłem kupić jej elegancką torebkę na dokumenty z odpowiednią dedykacją. Starannie wybrałem prezent, ustaliłem tekst dedykacji, zapłaciłem z góry i poprosiłem o przygotowanie na określony dzień. Panie pieniądze wzięły, zanotowały starannie mój adres z numerem telefonu i rozstaliśmy się w uśmiechach.
Po dwóch tygodniach w drodze do domu zatrzymałem się w Galerii po odbiór prezentu. Pani lekko spłoszona poinformowała mnie, że niestety nie udało się umieścić dedykacji. Zrezygnowany, poprosiłem o wybraną teczkę bez dedykacji. Jej też nie było. Została u introligatora. Trochę zdenerwowany, że zostawiono mnie bez prezentu na godzinę przed spotkaniem – poprosiłem o zwrot pieniędzy. To też było niemożliwe – musiałem mieć przy sobie oryginał paragonu oraz potwierdzenie transakcji kartą kredytową. Nigdy tego nie przechowuję, a już na pewno nie wożę ze sobą po mieście.
Ostatecznie musiałem się wybrać osobiście (wysłanie posłańca nie wchodziło w grę) z kompletem dokumentów (jakimś cudem je znalazłem) aby Mont Blanc łaskawie mi te pieniądze zwrócił. Ani razu (sic!) nie padło słowo przepraszam. Natomiast panie wyraźnie miały do mnie pretensje, że byłem zdenerwowany. Cóż, jak się płaci pięć tysięcy złotych za skórzaną kopertę – to trzeba mieć klasę i przyjmować z pokorą fanaberie sprzedawcy. Ktoś, kto tym kieruje w Polsce musiał się uczyć biznesu w dawnej Polsce, prawdopodobnie w sklepie mięsnym…
Podobne doświadczenia miałem w zakupie garniturów w E. Zegnie na placu Trzech Krzyży w Warszawie. Coś mnie podkusiło, aby zamówić szycie garniturów u włoskiego krawca.
Już podczas miary miałem złe przeczucia… krawiec był ubrany w bardzo obcisły garnitur w najgorszym włoskim stylu a ’la młody i szczupły pederasta. Cóż, wziął ze mnie miarę i po dwóch miesiącach i dwudziestu tysiącach złotych zgłosiłem się po odbiór. I teraz zaczęła się dyskusja. Najpierw na ten temat, że moje spodnie są z reguły o jeden rozmiar węższe od marynarki (czego pan Włoch nie zauważył). Że mam tzw. długie plecy – zamiast tego pan Włoch zrobił mi duży brzuch. Panowie w ekskluzywnym salonie na placu Trzech Krzyży zwracali mi generalnie uwagę, że jak się ma taką pokrzywioną sylwetkę, to należy kupować garnitury gotowe, a nie od krawca. Był to argument trudny do przyjęcia. Skończyło się na trzech dodatkowych przymiarkach. Poprawki nie były oczywiście robione we Włoszech, ale na miejscu przez faceta od alternacji. Za „włoskie” pieniądze kupiłem polski produkt, a przy okazji wysłuchałem wielu komplementów.
O jakości i profesjonalizmie kadry pana Mazgaja świadczy także doświadczenie w zakupie koszul tamże. Poprosiłem o rozmiar 42 i średnią długość rękawa. Przynoszą mi rękaw 36. Proszę o mniejszy. Wtedy słyszę wywód eksperta, że podana na koszuli liczba 16.5 to długość rękawa. To amerykański zapis europejskiej 42-ki. „Ha, ha, ha” – śmieje się sprzedawca – „skąd panu to przyszło do głowy?”
Kupując luksusowe ubrania u p. Mazgaja nie tylko płacę więcej niż w Londynie czy Nowym Jorku, ale także słyszę że jestem pokraką (mam za mało wystający brzuch) i debilem (bo w przeciwieństwie do ekspertów Zegny w Polsce znam system calowy).
I jak tu popierać krajowy handel??