Wyroki w imieniu
W prasie jak zwykle dużo tekstów o moim ulubionym systemie sprawiedliwości. Artysta, którego prace wykorzystano w kalendarzu i nie zapłacono – przegrywa przed sądem. Sędzia w imieniu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej stwierdza, że mu się nie należy, ponieważ obrazy są obsceniczne i brzydkie… sic!
A więc sąd nie orzeka, czy zostały naruszone prawa autorskie, ale czy obrazy są wystarczająco ładne, aby je publikować. To od tego są sądy?
Czy ktoś się zastanawiał, jak w Polsce zostaje się sędzią? Odpowiadam – jak już okaże się, że nie mamy szans na rozwijającą intelektualnie pracę na uczelni lub dobrze płatną pracę w adwokaturze, notariacie lub w kancelarii radców prawnych, to staramy się o asesurę w sądzie. Czy dostajemy ją w wyniku konkursu??? Dobre sobie!
A więc uprawniona wydaje się odpowiedź, że sędziami zostają najgorsi absolwenci prawa, za to z kontaktami potrzebnymi do załapania się na etacie.
System genialny w swojej prostocie.
Gazety wyżywają się na innym wyroku – organy skarbowe odraczają egzekucję wyroku do czasu uprawomocnienia się wyroku. Ale przystępują do egzekucji, gdy okazuje się że delikwent ma nie zapłacony mandat karny. Dziennikarze porównują dwie wielkości, ale tu chyba – surprise, surprise! – stanę po stronie sądu. To akurat ma sens, bo inaczej nikt nigdy nie płaciłby mandatów.
Oglądam w telewizji reklamę korzystania z komunikacji miejskiej. Uśmiechnięty facet cieszy się, że całe miasto stoi w korku, a on wsiądzie do autobusu i pojedzie bus pasem. Trochę ta reklama kłóci mi się z innymi reklamami tego samego podmiotu – nie bądź płotką, nie daj się okraść. I raportami o bezkarności chuliganów, zadźganiu nożem policjanta w autobusie… To jak w końcu, mam się przesiąść do autobusu czy lepiej jechać autem? Dorosły syn wraca wieczorem z Podkowy. Auto w serwisie… kolejka czy taksówka?
Nie chcę aby zgrywał bohatera.