Kukuryka
Znowu nekrolog i znajome nazwisko – umarł Kukuryka. Pamiętam sprzed lat jego zwalistą sylwetkę i przypominam sobie, jak o mało co nie przecięły się nasze losy…
Kiedy prof. M. został premierem i zrobił mnie szefem swojego gabinetu – miałem ledwo co 27 lat. Musiałem wyglądać egzotycznie na tle całego dworu rządowego. Byłem zupełnie spoza układu, co irytowało wiele osób. Dyrektor gabinetu ma unikalną możliwość weryfikowania wiadomości i sygnałów docierających do premiera. Po latach prof. M. przyznał, że jako jedyny nie wystawiłem go nigdy na żadną minę i nie grałem swojej sprawy. Ale w czasie, kiedy pracowaliśmy razem był pod dużą presją, aby zastąpić mnie kimś innym. Oficjalnie – bardziej dojrzałym i sprawnym. W rzeczywistości – z jakiejś grupy nacisku.
Był taki moment, kiedy M. zostawał premierem pod stażu wicepremierowskim, kiedy Generał w swojej łaskawości zostawił mu swojego dyrektora gabinetu, płk. K. Pułkownik miał bardzo swoistą wizję gabinetu. Cały zespół to był on, sekretarka i szef zespołu elektronicznej kontroli poleceń. Rola dyrektora gabinetu polegała na zbieraniu poczty. Pułkownik siedział przy olbrzymim biurku, na którym leżał równy stos papierów. Przed pułkownikiem było wolne miejsce na łokcie i budzik. Dlaczego budzik? Bo generał zwykle interesował się pocztą późną nocą, więc pułkownik aby zawsze brzmieć świeżo – nastawiał sobie budzik na co 30 minut.
Generał dzwonił rządówką gdzieś tak o 2 w nocy. „Tak jest Obywatelu Generale!” – pułkownik był przygotowany (budzikiem) na taką sytuację. „Wiecie, był ostatni jakiś list towarzyszy z Łomży w sprawie opóźnień w dostawie chleba…?””Tak jest Panie Premierze!” – ręka pułkownika przez chwilę krążyła nad stołem, następnie bezbłędnie wyszukiwała potrzebny papier i pułkownik mógł już pędzić z nim do generała.
Taki system funkcjonowania gabinetu mocno zdziwił profesora, który był przyzwyczajony do otrzymywania informacji, projektów odpowiedzi, zestawień itd. Mimo, że bał się generała bardziej niż śmierci, zdobył się na odwagę, że może jednak sam sobie zbuduje zespół najbliższych współpracowników.
Bliskim współpracownikiem, to ja byłem wobec następnych premierów: MFR, TM, JKB… Przy profesorze byłem wysokim, ale jednak tylko urzędnikiem. Ciągle zdawałem sobie sprawę, że najbliżsi tzw. przyjaciele profesora chcą mu kogoś podsunąć. Czasem w tej grze pomagali moi zastępcy – dostawałem ich po to, aby się przyuczyli. Niektórzy z nich prędko orientowali się, że to ciężka praca i tracili zapał. Innych nic nie mogło zniechęcić.
Tak jak w rodzinie mąż ostatni dowiaduje się o zdradzie żony, tak ja dość długo nie zdawałem sobie z tego sprawy. Potem sygnały były aż nadto widoczne. Profesor wracał z Katowic i zmęczony, zupełnie bez sensu potrafił mi powiedzieć: ”prawdę mi mówią, że pan tylko czycha na moją zgubę”. Trochę to kłóciło się z innym, często powtarzanym zdaniem: „jak ja stąd odejdę, to pana stąd wypieprzą w 24 godziny. Taki AŻ jest znany i poważany w Warszawie, to on pewno się utrzyma. Pańscy zastępcy zostaną – ale pan jest tu tylko przez mój kaprys i pana stąd wypieprzą”. Jako jedyny z grupy współpracowników (do dzisiaj) jestem z nim na per pan. Jako jedyny z tamtych lat zostałem (i awansowałem) , co było przedmiotem podejrzeń i potrzeba było lat, aby profesor zrozumiał dlaczego. Ale do dzisiaj nie przyznaje się do tego, że chciał mnie wyrzucić i zastąpić jednym z zastępców.
Skąd tutaj Kukuryka? Po odejściu ze stanowiska ministra Budownictwa, został ambasadorem w Libii. Jedna z najmniej przyjaznych placówek. Wtoczył się (świętej pamięci Kukuryka był szerszy niż wyższy) kiedyś w tym charakterze do mojego gabinetu, kiedy już pracowałem z kolejnym premierem. „No i co?” – spytał w progu - „jednak pan do mnie nie przyjechał?”. Od słowa do słowa okazało się, że wszystko było już uzgodnione aby przyjechał do niego jako radca ambasady. Panie Profesorze! Rozumiem, ze wolał Pan pracować z kimś innym. Ale do Libii????