Gdańsk
Wizyta w Gdańsku… zawsze lubiłem to miasto, ale teraz wracam z niego z wrażeniem degradacji tego miejsca. Hotele w Sopocie były zajęte przez festiwal, zdecydowałem się na Hanzę w Gdańsku, kiedyś topowe miejsce. Dwa kroki dalej otwiera się za dwa tygodnie Hilton. Hanza chyba poddaje się bez walki… Pokoje nieświeże, atmosfera hotelu ORBIS z lat 70-tych. I takie same aspiracje – pokój dumnie nazwany „apartamentem prezydenckim” (to musi być dla prezydenta jakiegoś naprawdę małego miasta) w takim hotelu kosztuje 1200 złotych… To na pewno była ostatnia wizyta w tym miejscu.
Ale taka sama atmosfera towarzyszy mi w wieczornym spacerze poza hotelem. Ulice brudne (ślady sików na środku ulicy!), zastawione autami. Dwa urokliwe miejsca – Długi Rynek i ulica Mariacka, a obok urok lat 70-tych. Miejscowi skarżą się, że miastu brakuje charakteru Krakowa czy Wrocławia. Starówka jest dla niemieckich emerytów i wycieczek szkolnych. Miejscowi tam nie pojawiają się wieczorem (tę rolę przejął Sopot). Myślałem, że to przesada zgodna z zasadą: „trawa zielona tam, gdzie nas nie ma”… ale po spacerze potwierdzam. Gdańsk staje się miastem prowincjonalnym, zupełnie bez pomysłu na swoją wyjątkowość.
Staję pod Żurawiem. Po drugiej stronie Motławy wyspa z ruinami, przygnębiające wrażenie. Ale czy jak tam wybudują apartament owce w stylu a’la starówka (brr!), to czy wtedy będzie lepiej?
MG kupił sobie apartament nad Motławą jako miejsce weekendowo-wakacyjne. Co tam można robić???
Wracając postanowiłem skorzystać ze świeżo oddanej autostrady. Już nie będę mówił o tym, jak idiotycznie (poza południem) buduje się te autostrady, aby przypadkiem nie prowadziły skądś dokądś. Ale tym razem zainteresowałem się oznakowaniem tych dróg. Jeśli za oznakowanie odpowiadają te same osoby, co za budowanie – to nie ma się czemu dziwić że mamy to, co mamy. A chyba tak jest, bo słyszę w radio że dyrekcja dróg publicznych przygotowuje studium wykonawcze projektu elektronicznych tablic informujących podróżnych za – bagatela – 500 milionów złotych. Moja rada – od razu przeznaczyć te pieniądze na powodzian.
Autostrada jest tak nowa, że nie ma jej na moim GPS. Ale od czego są kierunkowskazy? Nie zakładam, że będzie napisane „alternatywna droga do Warszawy”. Ale może Łódź? Albo chociaż Toruń? Skądże! W Gdańsku, miejscu gdzie przypływają promy chcą być przyjaźni dla obcokrajowców. Stąd trzeba się kierować zgodnie z drogowskazem: „Drogowa Obwodnica Trójmiasta”. Prosto, czytelnie, bez wątpliwości.
Z równą logiką zamiast informacji o parkingu – pojawiają się znaki „MOP..” i u nazwa wsi, obok której przechodzi autostrada w tym miejscu. Konia z rzędem temu, kto wie co znaczy MOP. Sprawdziłem w Wikipedii – to „Miejsce Obsługi Podróżnych”. Obsługa ma polegać na tym, ze czasem (nie zawsze) jest sracz. Ja jestem głupi i nie wiem, co to MOP. Ale światowy turysta, jak już wjedzie na autostradę przez Drogową Obwodnicę Trójmiasta, to rozpozna w znaku MOP miejsc e, gdzie się może wysikać. Ewentualnie…
Przejeżdżam przez miasteczko na głównej drodze prowadzącej ze Szczecina, Bydgoszczy i Torunia do Warszawy. Ograniczenie prędkości przez całą miejscowość do 40 km na godzinę. W mojej Podkowie nie można ograniczyć prędkości, bo przejeżdżają mieszkańcy wsi Żółwin. Tych 50-60 km i tak nikt nie kontroluje, stąd przejechane wiewiórki, młode sójki i małe psy. Dużych psów się nie przejeżdża – mogą uszkodzić karoserię. Te 40 km/h na drodze krajowej i te 50km w mieście-ogrodzie jest równie bezsensowne…
I na koniec przejazd przez Sierpc. Przy wjeździe dumna nazwa: Kulturalna Stolica Mazowsza. Niektórym ludziom kultura ogranicza się do koła gospodyń wiejskich. Przed miastem piękne pola, spacerują bociany. Szukam tych teatrów i oper… na początek cmentarz, potem kilka kilometrów kamieniarzy, sklep Biedronki. I wreszcie coś kulturalnego – duży kolorowy neon na baraku: „Erotic Shop Pikanteria”. A więc w Sierpcu koło gospodyń wiejskich poszło z duchem czasu, wiadomo stolyca…