Tylko anarchia!
Wczoraj rocznica Powstania Warszawskiego. Jak co roku przejechałem z chłopakami rowerami po grobach w naszym lesie, ze zniczami i kwiatami.
Jaka ironia – Komorowski na Powązkach, stojąc obok swojej rodziny uczestniczącej w powstaniu, w tym z synem dowódcy powstania (bliskim kuzynem Bronisława) jest wygwizdany przez dużą część uczestników. Co musiałby zrobić, aby przynajmniej nie gwizdali?
Jest taka anegdota z czasów komuny, że Jaruzelski stał przed podobnym dylematem. Już wtedy kościół bardzo Jaruzelskiego cenił, więc umożliwiono mu rozmowę z Bogiem. Ten postanowił dać generałowi szansę – powiedział, że na krótki czas da mu dar chodzenia po wodzie. Z wielką pompą, z kamerami i tysiącem gapiów przygotowano przemarsz Jaruzelskiego spod Starego Miasta na Pragę. Próba świetnie się udała, ale niestety przeważała opinia najlepiej oddana przez dwóch meneli: „Patrz, kurwa, ślepowron nawet pływać nie umie, musi chodzić po wodzie!”.
Już wtedy kościół… no właśnie. W sobotniej Wybiórczej ciekawy tekst Czecha o kościele. Wybiórcza i Czech nie są jakimiś specjalnymi autorytetami dla mnie w tym temacie. Ale ten tekst jest ciekawy. Trochę z grubej rury, z odniesieniami do Michnika… Michnik na początku transformacji przestraszył się, w jakim kierunku pójdzie Wałęsa, Solidarność i Kościół. Nie lubię go, ale obawy miał słuszne…
Jak słucham Michalika, szefa episkopatu Polski, jak słucham kazań lokalnych proboszczów, jak czytam wypowiedzi hierarchów kościoła – mam uczucie niesmaku. Kościół ma jakiś niepojęty lęk przed Europą, sprzeczny z tradycją chrześcijaństwa, z nauczaniem Jana Pawła II, z duchem soborowym… Ten lęk przenoszony jest na wiernych, jest powodem niepojętego angażowania się w politykę, odsuwa kościół od coraz większej części społeczeństwa. Tak, jakby świadomie chciał stać się kościołem ludzi starych, prymitywnych, zagubionych. Nie po to, by im pomagać, ale ponieważ tylko w takim środowisku czuje się pewnie.
Obok polityki, kościół najwięcej energii poświęca życiu seksualnemu ludzi. To temat wywołujący wypieki na twarzy – aborcja, in vitro, rozwody, inicjacja seksualna. W kościele ludzie nie słyszą słów pociechy, nie jest to miejsce azylu w pędzącym do przodu świecie – ale nakazów i zakazów. Bóg polskiego (ale czy tylko?) kościoła nie jest Chrystusem z Ewangelii, ale coraz bardziej upodabnia się do Allacha i Boga ze Starego Testamentu. Nie mówi, jak odnaleźć się w świecie i znaleźć drogę do zbawienia, ale jak żyć, jak się ubierać, na kogo głosować.
Słucham tego ze świadomością, że to nie Bóg do mnie przemawia, ale prowincjonalny klecha – z całym bagażem swoich kompleksów i prymitywizmem. Najgorzej, kiedy do tego ubiera się w szaty misjonarza.
W sposób mało zauważony przez prasę przewala się dyskusja na temat podatków, w której tle pojawia się fundamentalne pytanie – czy można poprawiać gospodarkę i potem wygrać wybory? Odpowiedź na to pytanie jest smutna – nie można. Czasem, jeśli reformy przeprowadza się w pierwszych dniach po wyborach i efekty widać już po kilku latach, przed kolejnymi – to sztuczka się udaje. Ale aby się udała, trzeba przystępować do wyborów z szufladami pełnymi gotowych projektów. I trzeba te wybory tak wyraźnie wygrać, aby nie musieć dzielić się władzą.
Wyborcy w masie mają tendencję do wierzenia, że można żyć na kredyt i że rząd ma jakieś srodki, które może im dać. Dlaczego w życiu prywatnym nie wierzymy, że można prowadzić gospodarstwo domowe w całkowitym oderwaniu od naszych dochodów, a w państwie oczekujemy takiego cudu?
Dlaczego jak mamy raka, to nie idziemy do lekarza i nie mówimy: „nie lubię bólu, rak jest rzeczą niesprawiedliwą – więc proszę wyleczyć mnie aspiryną!”. Nie, prosimy aby wyciąć co się da i zasypać nas chemią. Ale wtedy doceniamy, że potrzebny jest fachowiec.
Wywala nam rura w domu. Wtedy nie prosimy polityka, aby nam opowiadał jak bardzo ważne jest, aby było sucho. I że nie zasługujemy na to, by było mokro. I że może gdzieś w świecie w takiej sytuacji trzeba ponieść jakieś wyrzeczenia, ale myśmy się już wycierpieli – więc nas to nie spotka. Nie, my wołamy hydraulika, który rozpruje nam ściany i rozpruje nam kieszenie.
Ale jak przychodzi czas wyborów, to patrzymy na polityków i mówimy – oo, ten będzie chciał poprawić gospodarkę! Po moim trupie, nigdy! A tamten, tamten nigdy niczego nie zrobił, ale tak pięknie mówi o Polsce, o tradycji, o miłości ojczyzny. Zagłosuję na niego.
A więc mamy to, czego chcemy. Partię liberałów bojącą się przyznać do tego, że chcą coś zmienić…
Jaka na to rada? Czy zmienić naszą mentalność? Niemożliwe! Nie ma więc rady? Ależ jest! Trzeba jak najwięcej zabrać z rąk państwa. Wtedy samo się wszystko wyreguluje.
Jak mawiał mój przyjaciel, jedyną szansą ludzkości jest powszechne wprowadzenie monarchii. Pod warunkiem wszakże, że będzie to monarchia absolutna i nieoświecona… A jak się tego nie da zrobić, to pozostaje tylko powszechna anarchia. Z chaosu zawsze powstaje porządek.