Eksluzywność
Przegraliśmy wczoraj w złym stylu z Kamerunem. Ta kolejna porażka pokazuje, jak społeczne emocje przekładają się na jakość – może to być gospodarka, może nauka, może też być sport. Czego brakuje polskiej piłce? Olbrzymie pieniądze na piłkarzy i trenerów. Orliki w każdej gminie. Teraz na dodatek w związku z Euro 2012 – budowane są stadiony na miarę XXI wieku. Piłkarze są celebrytami – najpiękniejsze kobiety marzą o związku z nimi. Bo to i charyzma i pieniądze i społeczne uwielbienie. Przedstawiciele innych dyscyplin sportowych nie mają szansy nawet na ułamek tych środków i tej publicznej atencji, co piłkarze. Tylko wyników nie ma.
Wyników nie ma, ponieważ od początku piłkarze uczą się kunktatorstwa. Mecze były kupowane.. czy przestały? Piast jak sprzedawał przez całe moje życie mecze na koniec sezonu, tak i w ubiegłym na końcu ligi oddał co miał oddać. Przypadek na pewno. Albo tak weszło im w krew. Jak można budować sportową ambicję, kiedy szefowie klubów otwartym tekstem mówią, że nie stać ich na obecność w ekstraklasie i że wolą być w niższych ligach? Jak można budować autorytet trenera, kiedy byle chłystek który potrafi (na początku – po kilku dyskotekach mu przechodzi) przebiec boisko bez zadyszki – jest gwiazdą? Z gwiazdorską pensją i gwiazdorskimi oczekiwaniami? Kiedy w cieniu piłki grzeją się politycy i samorządowcy i artyści. Gdzie to wszystko grzęźnie w szambie polskiej fascynacji miernotą i brakiem szacunku dla pracy.
Wszyscy to widzą, wszyscy to wiedzą… ale zrobić nic nie można. Piłką rządzi mafia PZPN, część międzynarodowej mafii FIFA. Oni wiedzą, co jest dobre dla piłki (czytaj – dla działaczy piłkarskich) i oni nie mają zamiaru niczego zmieniać.
Taka sytuacja określana jest w socjologii mianem „ekskluzywności”. Ekskluzywny – czyli przeznaczony dla wybranych i zarazem wykluczający z uczestnictwa w tym rytuale wszystkich pozostałych. Przytaczam tę definicję za Piotrem Bratkowskim, tym razem gościnnie w Rzepie. Czy Bratkowski pisze o polskiej piłce? Bynajmniej. Opisuje on fenomen mitu „pojednania” nad grobami ofiar smoleńskiej katastrofy. Szybko okazało się, że pojednanie polegało na coraz bezczelniej formułowanym oczekiwaniu, aby uznać za zdrajców tych, którzy kiedykolwiek ośmielili się skrytykować Lecha Kaczyńskiego. Aby stać się uczestnikiem pojednania, trzeba ślepo i bez wątpliwości wierzyć i powtarzać wszystkie bzdury powtarzane na temat katastrofy i na temat prezydentury Kaczyńskiego. Przykładem braku tolerancji na nawet najmniejsze odstępstwo jest kontynuowana polemika Jarosława Kaczyńskiego z Lisickim. Ten wierny przyjaciel PIS nie akceptuje tezy, że skoro Tusk nie podporządkował się Lechowi Kaczyńskiemu w pełni i na kolanach – to znaczy że ponosi polityczną i moralną odpowiedzialność za jego śmierć i powinien (wraz ze swoją formacją) zniknąć z życia publicznego. Sic! Tak to formułuje Kaczyński na swojej stronie PiS.org.pl! Koniec wojny polsko-polskiej i narodowe pojednanie! Genialne!
Bratkowski przywołuje dwa ciekawe wątki. Jeden jest z gatunku mojego wczorajszego wpisu – kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Co doprowadziło do sytuacji, w której śmiejemy się z dowcipów o zimnym Lechu? Co stworzyło gry komputerowe, w których obrońcy krzyża strzelają do ludzi? Co nadało tej tragedii wymiar groteski?
Drugi jest – na razie nieśmiałą – ale próbą porozmawiania o faktach. Jaki interes miałby Tusk z Putinem, aby doprowadzić do tej katastrofy – co jest znowu powtórzone przez Jarosława w jego wywiadzie samego z sobą? Dla Putina nie ma lepszego prezydenta Polski niż Lech Kaczyński. Skłócający Polskę z sąsiadami, nie potrafiący do swoich racji przekonać Unii. Dla Tuska z kolei walka wyborcza z Lechem byłaby o niebo łatwiejsza, niż z Jarosławem „uzbrojonym” w męczeństwo.
To brzmi brutalnie, ale jedyny który mógł na tym skorzystać to Jarosław Kaczyński właśnie… Czy to jest wystarczająca podstawa do oskarżanie go o moralną odpowiedzialność?
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie… Tylko dlaczego według niektórych badań, mimo tej całej hucpy – PISowi rośnie???
Byłem wczoraj przy krzyżu i podzieliłem się refleksją, że kilka z obecnych tam osób przypomina mi kloszardów z dworca centralnego. Dzisiaj w gazecie ich zdjęcia i opisy. Biedni ludzie, doświadczeni przez los. Jeden (ten najbardziej mi wyglądał na kloszarda) ma 2.5 letnią córkę, która nie wiadomo czy będzie chodzić. Córka jest 550 km od Warszawy… miłość ojcowska kazała mu ją opuścić w obronie krzyża. Inny z obrońców walczył ze swoją byłą żoną o prawo do dziecka. W międzyczasie siedział w więzieniu, był na obserwacji psychiatrycznej. Pan Dariusz przygotował więc sobie plakat: „Sędziowie i prokuratorzy Rzeczypospolitej Polskiej zbrodniarzami Narodu Polskiego. Katyń trwa!”. Na tydzień przed katastrofą! A potem okazało się, że taki plakat – po polsku i angielsku – świetnie się komponuje przy krzyżu. Więc dołączył. Pan Dariusz i jego plakat.
Inny pan Dariusz z Ciechanowa nie dla pieniędzy, ale dla Polski robi audycje radiowe dla stacji polonijnych w Chicago i Teksasie. Rozmawiał m.in. z Wassermannem. Przez to grozi mu śmierć – jak raz wchodził do sklepu, to z pierwszego piętra upadła obok niego gipsowa płyta. Nie ma na szczęście żony i dzieci (tylko przyjaciółkę w Niemczech) bo jego aktywne politycznie życie narażałoby ich na niebezpieczeństwo.
Z moich dawnych rządowych czasów pamiętam dyżury w zespole skarg i wniosków. Napatrzyłem się wtedy na różne typy. Kogoś prześladuje policja. W nocy głośniki szepczą mu do ucha i nie dają spać. Ten delikwent przychodzi co tydzień, rzeczywiście w coraz gorszym stanie. Wreszcie mój kolega znajduje na niego sposób. Podnosi słuchawkę i mówi głośno: „Panie majorze. Proszę już dać spokój Kowalskiemu. Odwołajcie swoich ludzi natychmiast!”. Po tygodniu Kowalski wraca z czekoladkami i wyrazami wdzięczności, że może się wyspać.
Wtedy nie było jeszcze bramek, dlatego któregoś dnia mój gość nagle wyciągnął olbrzymi nóż. Zanim zdążyłem zareagować – wyciągnął także rolkę papieru toaletowego. „Widzi pan jakie marnotrawstwo papieru?” W tym momencie przeciął ja na pół: „mnie tyle wystarczy! Czy to można opatentować i na tym zarobić?”.
Z tamtych czasów wyniosłem przekonanie, że ktokolwiek występuje z czymś do premiera - no, może co najmniej 90% takich osób – kwalifikuje się do leczenia. Mam wrażenie, że ktokolwiek zostawia swoją rodzinę, aby zamieszkać na Krakowskim Przedmieściu – też.
„Panie majorze! Proszę już dać nam spokój. Odwołajcie swoich ludzi!”