Długi szpitali
Na pierwszej stronie Wybiórczej tekst o firmach żerujących na długach szpitali. Jedna z trzech wymienionych, to giełdowy Magellan. Pamiętam, jak w EI podejmowaliśmy decyzję o inwestycji w tę spółkę. Byłem zdecydowanie przeciwny, także dlatego że pracujący wtedy dla EI Michał przygotował obszerny memoriał, co należy zmienić w służbie zdrowia. Nie chcę pisać o dylematach moralnych (zawsze podejrzliwie patrzę na tego typu deklaracje), a więc podkreślę zamiast tego, że obawiałem się skutków medialnych. Z jednej strony żerowanie na głupocie administratorów służby zdrowia (bo to do tego się przecież sprowadza), a z drugiej strony – człowiek już wtedy cieszący się zaufaniem polityków sugeruje rozwiązania w branży, w której działamy inwestycyjnie. Dzisiaj, kiedy Michał stał się jednym z filarów rządu – ten argument nabiera niepokojąco dużego wymiaru.
Niestety, mój sprzeciw wobec Magellana miał miejsce w czasie, kiedy inwestycje robiło się (lub nie robiło) głównie na przekór mnie. Ponieważ ja miałem wątpliwości, to znaczy żem mięczak. Jacuś natomiast miał jaja, nie bał się podejmować ryzyka. Historia w tej sprawie przyznała mu rację – Magellan rośnie jak na drożdżach i przynosi olbrzymie zyski. Dlaczego?
Dług szpitala, tak długo jak szpital nie jest skomercjalizowany, jest długiem bezpiecznym. Prędzej czy później Państwo musi go spłacić. Lepiej, żeby spłaciło później niż wcześniej – bo odsetki ustawowe to najlepsza lokata kapitału.
Dlaczego tego kapitału w takim razie nie udostępniają banki? Z jednej strony przepisy utrudniają im finansowanie tworów, które nie mają charakteru spółek prawa handlowego. Z drugiej – bankom bardzo zależy na reputacji i nie chcą wchodzić w spór z państwem, jednocześnie prezentując się jak sępy krążące nad polską służbą zdrowia.
Oczywiście Magellan bardzo się pilnuje. On nie udziela kredytów, on doradza w jaki sposób zdobyć bieżące finansowanie. A że to doradztwo jest kilka razy droższe niż normalny kredyt bankowy – to już wina systemu, a nie Magellana przecież!
Swoją drogą ten Magellan może się Michałowi jeszcze czknąć… czyżby tekst na pierwszej stronie Wybiórczej był przygotowaniem do ataku na niego? W przyrodzie mało rzeczy dzieje się całkowitym przypadkiem…
Swoją drogą te szpitale trzeba skomercjalizować. Ja teraz przyglądam się pod kątem inwestycyjnym sieci prywatnych szpitali. Ci ludzie właśnie wygrali przetarg na prowadzenie szpitala laryngologicznego. Dotychczasowi właściciele, spółka lekarska, przez ostatnie 10 lat zainwestowała tam 40 tysięcy złotych. Nowi włożyli 15 milionów. Co z tego wynika dla pacjentów? Oni zauważają tylko większy komfort, bo i tak płaci za nich Narodowy Fundusz Zdrowia. A standard tego szpitala to niebo i ziemia wobec tego, co było tam kilka miesięcy temu jeszcze…
Ci wszyscy PISowcy protestujący przeciwko komercjalizacji powinni zobaczyć te prywatne szpitale służące ludziom. Wtedy znajdują się pieniądze na inwestycje, personelowi zależy i takie sępy jak Magellan nie mają miejsca bytu…
Przez weekend przemieszczam się po Polsce prowincjonalnej. Po raz kolejny jestem pod wrażeniem, jak bardzo się zmienia. I na poziomie infrastruktury – nowe drogi, wszędzie budowane chodniki, uporządkowane ryneczki, poprawiona kostka brukowa, klomby. I w ślad za tym – jak bardzo poprawiają się obejścia zagród. Jedziemy objazdami po jakiś zupełnie zapyziałych wsiach. Nie ma śladu po wszechobecnym kiedyś błocie i brudzie. Jasne elewacje, ładne płoty, kwiaty pod oknami… Polska się zmienia i trzeba być ślepym z nienawiści, aby tego nie zauważyć.
I na tym tle smutna konstatacja – dlaczego nie zmienia się Warszawa i jej okolice? W samej Warszawie jeszcze Krakowskie Przedmieście (teraz zepsute przez oszalałych z nienawiści obrońców krzyża) i Nowy Świat. Ale wystarczy ruszyć się kilka kilometrów od pałacu Kultury aby zobaczyć nieład, brak troski. Najbardziej boli mnie moja Podkowa – brzydka, brudna, bez pomysłu na centrum… Burmistrz bardzo porządny człowiek. Jak to mawiał Piłsudski? Moja teściowa jest bardzo porządną kobietą, ale to nie znaczy że ma objąć jakąś funkcję państwową. Nie muszą nami rządzić porządni, ale skuteczni… czy to cynizm czy pragmatyzm?
Podjazd pod Sheraton tak rozkopany, że trzeba znać miasto aby dostać się samochodem pod hotel. Miejscowi wiedzą (chyba?), a przyjezdni? I tak przyjadą do Krakowa, więc nie trzeba się starać. Rano chcę w pokoju wypić kawę. Przygotowane same opakowania kawy bezkofeinowej. Dzwonię do – jak to się ładnie nazywa – „guest relation”. Odzywa się panienka: „Dzień dobry panie Iksiński. Mówi Beata”. Mówię w czym rzecz. „Panie Iksiński, zaraz zapytam czy tak ma być”. „Niech pani nie pyta, czy tak ma być tylko przyśle kogoś z kawą w której jest kawa”. „Oczywiście że tak zrobię, panie Iksiński”.
Co mi się w tym nie podoba? Głupota pani Beaty („zapytam, czy na śniadanie musi pan pić bezkofeinową)? Nie, ale stosowanie w polskim hotelu zdań będących dosłownym, ale mało grzecznym tłumaczeniem z angielskiego. W języku polskim mówimy: „proszę pana”, a nie „panie Iksiński”. W języku angielskim stosujemy z grzeczności „Mr. Iksiński”.
Opowiadał mi kiedyś Maciej, były szef Victorii, jak specjaliści od Intercontinentalu wymagali od obsługi rozpoznawania stałych gości i witania ich po nazwisku. Wywoływało to oburzenie stałych bywalców. Przychodził taki do restauracji z kolegami z pracy, a portier wita go grzecznie zgodnie z anglosaskimi standardami: „witamy znowu, panie Iksiński”. Oho, facet włóczy się po drogich knajpach!
Przychodzi taki facet z żoną na kolację, a kelner pyta – podać to, co zwykle, panie Iksiński? Rozwód gotowy!
Ale w krakowskim Sheratonie i tak postęp. Jeszcze kilka miesięcy temu w telefonie pod „guest service” odzywał się głos: :”good morning, Mr. Iksiński, Beata speaking. How may I help you?”. Przeszli na polski, to może za kilka miesięcy nauczą się, jak z niego korzystać…