A im się chce?
Rząd rozpoczął wojnę z dopalaczami, a premier zapowiedział że wojna ma swoje prawa – a więc możliwe będą działania po bandzie. To niebezpieczna praktyka. Ja bym wolał, aby poprawić prawo i jego stosowanie, niż żeby w pewnych przypadkach pozwolić politykom – do których nie mam zaufania – działać na jego granicy (po której stronie?).
Wygląda na to, że „galasizm” utrudnia życie nie tylko ludziom, ale i władzy. A może ona po prostu chce mieć związane ręce? Rafał Ziemkiewicz w dzisiejszej Rzepie twierdzi, że problemem jest próba zakazania każdej konkretnej substancji, a nie całej grupy substancji psychoaktywnych. W rezultacie zsyntetyzowanie nowego specyfiku zajmuje chemikom kilka dni, a wpisanie go na listę zakazów naszym prawnikom i legislatorom – przy zastosowaniu szybkiej ścieżki – kilka miesięcy.
Praktyka stosowania prawa po raz kolejny pokazuje swoje paradoksy. W tym kraju nie można sprzedawać większości leków OTC (bez recepty) w sklepach i na stacjach benzynowych. Ale dopalacze, po których można wykorkować – sprzedawane są jako przedmioty do kolekcji, nie do spożycia. A więc powtórzę – problemem nie są dopalacze, ale nasza praktyka prawna i społeczna.
Pisałem kiedyś o tym, że mimo olbrzymich kosztów opłaca się próbować rozwiązywać problemy na drodze arbitrażu – ze względu na przewidywalność tej drogi rozstrzygnięć. Najlepszym dowodem na to, że polskie prawo nie jest zdolne do zorganizowania czegokolwiek – jest w moim przekonaniu dyskusja na temat minister Radziszewskiej. Minęło tyle dni, a ciągle co gazeta, co partia – to inny punkt widzenia na tak proste pytanie: czy można zwolnić lesbijkę z pracy w szkole publicznej? Czy można zwolnić lesbijkę z pracy w szkole katolickiej (ale nie prowadzonej przez związek wyznaniowy)?
Bo „sprawa nie jest jednoznaczna”, „prawo nie rozstrzyga tego w sposób bezwzględny”, „istnieje sprzeczność pomiędzy różnymi zapisami”. A więc jak uznamy to za problem, to pójdziemy po bandzie? Pójdziemy?. Radziszewska już poszła…
Wybiórcza umieszcza duży tekst o wykupywaniu na własność użytkowania wieczystego. Rozśmiesza mnie informacja o możliwych ulgach i przywilejach. Ja już dawno się przekonałem, że prawo jest tak interpretowane, aby z tych ulg nie można było skorzystać. Przyjrzyjmy się temu przykładowi. Pierwsza ulga dotyczy kryterium dochodowości. Jak wiadomo, o ulgę starają się osoby nie osiągające średniego wynagrodzenia… ciekawa byłaby statystyka, ile osób z takiej ulgi mogłoby skorzystać. Druga ulga – wykorzystywanie nieruchomości na cele mieszkaniowe. Jeden warunek – trzeba to użytkować przez co najmniej 20 lat, a więc nabyć tę nieruchomość przed 1990 rokiem. Jakie może być tego uzasadnienie? Na myśl przychodzi tylko jedno – miałeś układy w starym systemie i nabyłeś n nieruchomość od państwa (wtedy zamiast własności występuje użytkowanie wieczyste), to ulga ci się należy. Kupiłeś nieruchomość w wolnej Polsce – to wara od ulgi!
Ta ulga to jednocześnie hamulec. Wyobraźmy sobie, że mieszkamy w kamienicy i chcemy kupić grunt na własność, aby nie być zależnym od corocznych podwyżek opłat z tytułu użytkowania. Od czego zaczynają władze rozpatrywanie naszego wniosku? Od sprawdzenia, czy ktoś z lokatorów nie podał swojego adresu domowego w zgłoszeniu swojej działalności gospodarczej. Jeśli podał – top znaczy, że kamienica nie służy wyłącznie celom mieszkaniowym i żadna ulga się nie należy!
Możliwa jest też ulga z tytułu wpisania do listy zabytków. Mój dom znajduje się na takiej liście. Ale ulga mi się nie należała – bo na listę został wpisany hurtem, razem z innymi przedwojennymi domami w mojej miejscowości. Ulga z tego tytułu miała rekompensować niedogodności związane z ograniczeniami konserwatorskimi w przebudowie. A więc może wpisanie hurtowe takich niedogodności nie stwarza? Odpowiedź na to pytanie jest dziecinnie łatwa – jak chcemy coś przebudować, to konserwator zabytków nie widzi żadnej różnicy pomiędzy wpisem indywidualnym a hurtowym.
Nie kijem go, to pałką… Przyjazne państwo w całej rozciągłości!
Wszyscy już zdążyliśmy zaakceptować tezę, że nie można poprawiać państwa i utrzymać się przy władzy. Na Łotwie przeprowadzono w ostatnich latach najdrastyczniejsze oszczędności budżetowe w Europie. Obcięto emerytury o 10%, pensje w budżetówce o 20%, podwyższono podatki. Zamiast dewaluować walutę (niechęć do euro wśród decydentów jest związana z trzymaniem tej możliwości na „czarną godzinę”) utrzymano sztywny kurs do euro i przyśpieszono wejście do tej strefy, co nastąpi z początkiem przyszłego roku. I co? Wyborcy zmietli reformatorów? Wręcz przeciwnie, obecny premier wygrał wybory!
No, ale my dumny naród. Nie będziemy się uczyć od jakiś Estończyków…
Gadomski wraca w Wybiórczej do bankructwa Orbisu Travel. Dostaje się Francuzom z Orbisu SA, ale redaktor zupełnie pomija działanie EI. Fundusz dostaje firmę za 2 złote, fatalnie nią zarządza, nie dokłada pieniędzy – a potem się skarży. Że nie zbadał spółki (!), że spółka stosowała dumping, że były właściciel (były!!!) nie dołożył pieniędzy… Powtórzę po raz kolejny, chociaż to wołanie na puszczy – EI działa w Polsce, podlega polskim regulatorom, po takich stwierdzeniach powinno być postępowanie sprawdzające, czy nie działał na szkodę swoich inwestorów i akcjonariuszy ORBIS SA. Kto się założy ze mną, że nic takiego się nie stanie?
Zaczyna mi brakować skromności, ciągle chcę się zakładać. Że premier nie odwoła Radziszewskiej, że nikt nie zainteresuje się EI. W Newsweeku duży wywiad z Asią Kluzikową… Pytanie w redakcji – odwoła ją czy nie odwoła? Odpowiedź na to pytanie jest relacjonowana następująco: wszyscy uważają, że odwoła . Tylko jeden (…) czyli ja, że nie. To co, do trzech razy sztuka?
Weekend w Łebie. Z. wybrała hotel Neptun, bo jako jeden z nielicznych nad Bałtykiem położony na plaży. 1 październik – to pierwszy dzień po sezonie, recepcja czynna do godziny 19-tej, klucze do odebrania na parkingu. Mamy dwa połączone pokoje, na parkingu nie ma kluczy do wewnętrznych drzwi… No, ale skoro nie ma sezonu… tylko że hotel ma wszystkie pokoje obłożone.
Cała Łeba działa na pół gwizdka. Z kilkutygodniowym wyprzedzeniem chcę wynająć kuter na przejażdżkę w morze. Piszę maile i dzwonię do kilkunastu poleconych w hotelu rybaków – coraz gorzej reaguję na niemiły śmiech: „kuter w weekend? Panie, jak pan zamówi za rok to ewentualnie, może..”. Trudno, inaczej sobie zorganizujemy czas. Zostawiam auto na parkingu w porcie i idę wzdłuż kutrów reklamujących rejsy. Zaraz, zaraz – przecież to nazwy kutrów z moich maili i telefonów. Przy którymś nie wytrzymuję i pytam – przecież podobno wszystkie terminy do końca roku zajęte? Była zła pogoda w tygodniu, turyści zrezygnowali… Przecież mieliście państwo mój adres mailowy, telefon? A kto by tam panie zapisywał.
Idziemy do Słowińskiego Parku Narodowego. Jest pól po trzeciej, zamyka się właśnie wypożyczalnia rowerów, melexy zamykają swój garaż… fajny spacer sześć kilometrów lasem, po drodze mnóstwo ludzi w jedną i drugą stronę. Drugi weekend jesieni zachęca do spacerów… ale komu by się chciało na tym zarobić.
Im, na swoim się nie chce – to niby dlaczego miałoby się chcieć naszym politykom? Aż dziw, że Estończykom się chce…