Czy dożyję?
Dzisiaj wpis z opóźnieniem, bo cały dzień w aucie po polskich drogach… Z konieczności słucham dużo radia, aby nie zwariować kupuję na stacji benzynowej płytę z muzyką klasyczną.
Nagroda Nobla z medycyny za in vitro. W Tok FM zabiera głos Terlikowski ponurym głosem wspominający miliony zarodków, które musiały zginąć aby urodzić się mogły te cztery miliony dzieci. Przypomina mi to argumentację z mojej młodości sięgająca po argumenty biblijne – masturbacja jest zła, bo się marnuje nasienie.
Natura jest mordercza. W procesie prokreacji, nie tylko w czasie masturbacji, ginie miliardy plemników aby jeden mógł dopiąć celu.
Nie miałem z tym na szczęście problemów, ale rozumiem dramat ludzi którzy nie mogą inaczej mieć dziecka. Bez tej metody nie mieliby szans na spełnienie się rodzicielskie. Kto ma prawo im tego zabraniać? Na podstawie tych samych argumentów Kościół zabraniał kiedyś sekcji zwłok jako metody poznawania ludzkiego ciała przez lekarzy, tak samo etycznie podejrzana jest transplantologia, terapie genetyczne, szczepienia… Jak długo jeszcze będziemy musieli żyć w cieniu wyroków naszych szamanów?
Ksiądz Zięba, który swego czasu wprowadził w osłupienie Mazowieckiego skarżąc się do na mnie do niego, w licznych wywiadach prasowych opowiada, jak zwyciężył ze swoim problemem alkoholowym. W niedzielę wieczorem wchodzi do business lounge na gdańskim lotnisku. Witam się z nim i widzę, że patrzy na mnie nie specjalnie kojarzącym wzrokiem. Bierze duży kufel piwa i siada przy stoliku. Po chwili kufel jest pusty… Niby nic, ale mam wrażenie że coś jest nie w porządku.
Podobne wrażenie mam słuchając sprawozdania z wojny z dopalaczami. Czy to rzeczywiście jest dzisiaj najważniejszy problem? Czy to jest wojna do wygrana? Prohibicja w Stanach też miała szlachetne motywacje, ale jakoś przyniosła więcej szkody niż pożytku. Czy w Polsce, tygodnie przed wyborami samorządowymi, intencje są równie szlachetne?
Zaakceptowałem kiedyś kampanię reklamową FRUGO, której elementem było przyznawanie działek na księżycu. Ze zdziwieniem przeczytałem potem poważne analizy socjologiczne, że ten sposób promujemy narkotyki. Moje pokolenie piło, nie brało… No właśnie, co jest dzisiaj większym problemem: alkohol, powszechnie dostępne narkotyki czy dopalacze?
Raz jeden w życiu miałem do czynienia z twardym narkotykiem. Wracałem przez Kabul z wyprawy do Indii (był rok 1976, a więc przed inwazją radziecką) i rozpuściłem swoją grupę na zakupy. To miał być ostatni dzień przed wyjazdem do Uzbekistanu, więc trzymaną na czarną godzinę rezerwę 20 dolarów można było przeznaczyć na zakup kożuszka. Dwoje moich kolegów trafiło na nieuczciwego sprzedawcę, który za nadprucie szwu na fastrydze zażądał trzykrotnej ceny, a więc powyżej naszych możliwości. Ostatecznym argumentem stał się w jego ręku nóż. Wezwany na pomoc, odebrałem mu nóż (strasznie się go trzymał, zanim puścił trzy razy musiałem nim wywinąć młynka) i kiedy strasznie dumny z siebie posadziłem go na podłodze – zobaczyłem w drzwiach kilkudziesięciu sąsiadów i policjanta. Wylądowałem najpierw na komisariacie, a następnie zarządzono przetransportowanie mnie do więzienia. Transport odbył się taksówką i teoretycznie miał być na mój koszt, ale nie miałem przy sobie ani grosza. Udało mi się przekonać taksówkarza, aby po pieniądze zgłosił się do mojego przygodnego znajomego Afgańczyka – i jednocześnie powiedział mu, gdzie jestem. Tak zrobił, ale niestety – mój znajomy akurat był tak naćpany, że nie potrafił zrobić z tej informacji użytku. Mnie tymczasem posadzono na podłodze, ręce przywiązano łańcuchem do kółka wbitego u góry na ścianie – i czekano aż znajdę sposób na zapłacenie łapówki. Siedzenie w takiej pozycji jest nie tylko niewygodne, ale ma jeszcze jeden dodatkowy minus. Afgańczycy w takiej sytuacji siusiają na ziemię nie mocząc przy tym swojej szaty. Ja w dżinsach nie miałem takiej możliwości…
Drugiej nocy, nad ranem mój znajomy doszedł do siebie i zjawił się w więzieniu. Okazało się, że lepiej nie mogłem trafić – jego ojciec był szefem sztabu wojsk lotniczych i wujem prezydenta Dauba. Na dodatek, jak Daub dokonał zamachu stanu przeciwko królowi – wojsko go poparło, a policja była po stronie przegranego króla. Mój kolega najpierw obił po pysku policjanta, który czekał na łapówkę ode mnie – a potem rzeczowo zapytał: ty już wyjeżdżasz, to nie ma sensu abyśmy wytoczyli im sprawę. Czy ci wystarczy, jak moi ludzie ich pobiją, a temu sprzedawcy od którego się zaczęło – spalą sklep? Wystarczyło mi.
Prosto z więzienia trafiłem do jego domu, gdzie – w ramach rekompensaty – musiałem z nim grać w szachy i brać haszysz. Zapowiedział, że wypuści mnie jak trzy razy pod rząd z nim wygram w te cholerne szachy. Sam był absolwentem fizyki teoretycznej na uniwersytecie w Moskwie i po prostu nie dało się wygrać… Znowu będę mało pedagogiczny. Po haszyszu nie tylko rozgromiłem go w te szachy, ale na dodatek przez następną dobą bez żadnych problemów posługiwałem się językiem Farsi. Do dziś nie wiem, dlaczego akurat Farsi, a nie Pusztu lub Uzbeckim… Farsi najbardziej mi się przydał.
W „Dzienniku-Gazecie Prawnej” tekst o lekach za złotówkę. Trzy akapity, same nieprawdy. Gazeta twierdzi, że małym aptekom grozi upadłość – bo nie będą mogły przyciągać klientów promocjami. Jest akurat odwrotnie – to nie małe apteki, ale duże a najlepiej apteki będące własnością dystrybutorów mają możliwości obniżania cen.
Leki w Polsce są najniższe w Europie? Wolne żarty! Licząc indeksem dochodu narodowego i ceny nominalnej – mamy leki najdroższe w Europie. Do tego mamy największy procent ceny leku, jaki pokrywa pacjent. Inaczej mówiąc – mamy najmniejszy w Europie poziom refundacji.
Ceny nominalne leków w Polsce mieszczą nas w górnej części tabelo. Szybko rosnącym biznesem, mimo zdecydowanego oporu i firm farmaceutycznych i aptek, jest tzw. import paralelny. Opłaca się kupować leki u hurtownika w Hiszpanii czy Grecji, przepakować i sprzedawać w Polsce.
Może do tego tematu w końcu kiedyś zabrał się ktoś, kto coś na ten temat wie???
W tej samej gazecie na pierwszej stronie kolejna informacja o Orbis Travel. Przejęta za dwa złote przez EI firma zwiększyła w kilka miesięcy swoje zobowiązana do 60 milionów złotych, narażając na bankructwo kolejne firmy które po upadku Orbis Travel nie mają szans na otrzymanie należności.
Enterprise Investors zaczynało jako Polsko-Amerykański Fundusz Przedsiębiorczości. Wtedy, przynajmniej na początku pieniądze amerykańskiego podatnika pracowały na rzecz polskiej gospodarki. Dzisiaj kryjąc się za spółkami z rajów podatkowych EI podejmuje spekulacyjne działania, w których sama straciła dwa złote (sic!), ale przysporzyła strat kontrahentom na kilkadziesiąt milionów, nie licząc setek ludzi, którym zepsuła wakacje…
Prawo na to nie zezwala. Ale w systemie prawno-podatkowym nie ma nikogo, kto pojmuje na czym to polega.
Zresztą to mało prawdopodobne, aby ktoś był w stanie objąć całość. Same tylko przepisy dotyczące podatku VAT są zapisane w Polsce na 12 tysiącach stron !!! Zawsze można znaleźć stronę, którą da się wykorzystać przeciwko nam…
Co łączy EI z dopalaczami? W każdym polskim klubie, w każdym polskim liceum można kupić narkotyki. Z tym nie potrafimy sobie poradzić, więc zamykamy sklepy z dopalaczami – bo tu znamy adres.
Każdy fundusz, który chce działać w Polsce i zrobi ten głupi błąd, że się zarejestruje – podlega polskiemu nadzorowi i musi tu płacić podatki. Ale wystarczy, że zarejestruje go na Kajmanach, nazwie z angielska – to nikt z kulawą nogą się nim nie zainteresuje. Bo trzeba by czytać dokumenty po angielsku… Jak ktoś czyta dokumenty po angielsku, to nie pracuje w prokuraturze, w policji skarbowej, w nadzorze…
Kaczyński oskarża Komorowskiego, że jest wrogiem Kościoła, bo przez swoją uwagę o krzyżu otworzył puszkę Pandory, której efektem jest rozliczanie komisji majątkowej… Komorowski jako wróg Kościoła… Nie ma takiego kretynizmu, jakiego wcześniej czy później nie usłyszymy z ust polityków. Dzisiaj mówi to Kaczyński, najwyraźniej naćpany … ale czy tylko on?
Nie ma takiego idiotyzmu, o którym napiszę w formie żartu, aby prędzej czy później nie zaczęło się to sprawdzać w praktyce… Napisałem kiedyś, że w Polsce drogi buduje się tylko pod Euro 2012. I że jeśli nie zdążą je zbudować przed mistrzostwami, to zakończą je w polu. I co się okazuje? Najpierw pokazuje się informacja, że faktycznie nie zdążą. Czy w związku z tym następuje mobilizacja, zwiększenie nakładów aby dokończyć te drogi? Nie, pojawia się informacja, że budżet na drogi zostaje ścięty o połowę… Bo jak się na zdąży na mistrzostwa piłkarskie, to po jaką cholerę budować? Skończyć w polu, zaorać… politycy i tak przelecą helikopterem, po drogach przecisną się z obstawą policji – a my, hołota, do autobusów i bus-pasami wtedy, jak paniska…
Boże, spraw aby pojawiła się jakaś alternatywa dla normalnych ludzi, która nie będzie miała twarzy błazna Palikota czy Korwina Mikkego, szaleńca Kaczyńskiego i karierowicza Napieralskiego… czy dożyję takiej chwili?