Suki Pawłowa
Tak zarzucamy dziennikarzom, że gonią za sensacją tylko, że jak pojawia się poważniejsza publicystyka, to trzeba przeczytać do końca. Czasem jest to trudne – nie potrafiłem przebrnąć przez wywiad z Gronkiewicz-Waltz, ale wywiad pisany prawie na kolanach nie jest poważną publicystyką.
Michał Boni polemizuje z Forum Obywatelskiego Rozwoju pod hasłem: „Nie wyciągajmy armat, bo to, że nasze zdania się różnią, nie oznacza że ktoś z nas walczy z wolnym rynkiem”. Z trudem przecieram się przez kolejne akapity, aby pod koniec odczytać że… autor zgadza się ze swoimi krytykami! Po kilkunastu akapitach żalów, że krytycy nie rozumieją trudu rządzenia – pojawia się konstatacja: „stąd wniosek: dług, a jeszcze bardziej deficyt sektora finansowego (…) są zagrożeniem dla wydolności polskiej gospodarki. Tego nikt nie kwestionuje”. Nikt?!
Rząd otrzymuje olbrzymie wsparcie ze strony noblisty Erica Maskina, który w Pulsie Biznesu opowiada się przeciwko ograniczaniu wydatków publicznych (bo to funduje recesję) i przeciwko wchodzeniu Polski do strefy euro – bo tylko samodzielność monetarna Polski da nam szansę na rozwój.
Maskin dostał nagrodę Nobla za teorię gier. Jego główne prace związane są z konieczności rezygnacji z ochrony patentowej, bo patenty zabijają innowacje. Najlepszy okres swojej pracy miał na Harvardzie – a więc przesiąkł tym harvardzkim przekonaniem, że należy oceniać świat w kontekście Ameryki. Ponieważ w Dolinie Krzemowej nie działały patenty, to nie muszą działać na świecie. Ponieważ stymulacja gospodarki działa w USA, to i w Polsce zadłużajmy się na potęgę, aby nam sprawnie funkcjonowało górnictwo, przemysł stoczniowy, zbrojeniowy…
Przypomina mi to wizytę w Polsce prezesa Banku Światowego w czasach, kiedy ważył się los reform Balcerowicza. Na spotkaniu z Mazowieckim przekazywał swoje obawy o… społeczny efekt zbyt radykalnych reform. Po spotkaniu premier spojrzał na mnie z bólem: „Jeśli oni mają wątpliwości, to co dopiero my?”
Boże, chroń nas przed takimi ekspertami!
Michał Boni kończy swój tekst tezą, że niezbędne jest poszukiwanie sposobów na obniżenie kosztów usług publicznych. I podaje jeden, jedyny przykład – zmiany w prawie o refundacji leków zatrzymają coroczny wzrost wydatków NFZ o 700-800 milionów złotych… Problem w tym, że te zmiany nie mają prawa niczego zatrzymać. Przeraża, że nie ma innych pomysłów.
No, ale przynajmniej Michał się wstydzi tego, że musi bronić polityki gospodarczej i strategii rządu. Inni się nie wstydzą – nawet nie dlatego, że są pozbawieni wstydu (chociaż to akurat jest cecha niezbędna dla uprawiania polityki), ale ponieważ nie rozumieją tego co robią i co powinni robić.
Mark Twain napisał kiedyś : „Szanowny czytelniku, wyobraź sobie, że jesteś idiotą. Albo że jesteś politykiem… przepraszam, że się powtarzam”.
Czy nie za mocne słowa? W Wybiórczej wywiad z Janikiem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie SLD. Redakcja podkreśla jego złotą myśl: „Kiedy kobieta urodzi dziecko, to mąż, zamiast siedzieć z żoną, biega po urzędach, by je zarejestrować. A może młody urzędnik powinien przyjść do szpitala z kwiatami i się tą rejestracją zająć?”. Boże, dlaczego ten urzędnik ma być młody??? To jakaś dyskryminacja!
Mąż opowiada w towarzystwie jak się najlepiej poluje na strusie: „bierze się łysego Murzyna, zakopuje w piasku. Przychodzi struś, myśli że to jajo i siada, wtedy wystarczy tylko chwycić go za nogi i po sprawie”. Na kolejnej imprezie żona chce się pochwalić, jak poluje się na strusie w Afryce: „bierze się łysego faceta i zakopuje w piasku. Przychodzi struś, siada mu na jajach i wtedy wystarczy chwycić go za nogi… boże, tylko dlaczego ten facet musiał być łysy?!”.
Ja już nie będę się pastwił, że akurat Janik miał możliwość wprowadzenia w życie tego, o czym za przeproszeniem pieprzy teraz. Ale przecież problemem nie jest brak młodych urzędników z kwiatami. Czy tow. Janik nie wie, że dzisiaj jak rodzi kobieta nie żyjąca w sakramentalnym związku, to jej partner nie może swojego dziecka zarejestrować w urzędzie? Że kobieta w takiej sytuacji nie może wyjść ze szpitala i normalnie zarejestrować, bo – w przeciwieństwie do małżonki – w konkubinacie potrzebne są dodatkowe dokumenty, w tym akt urodzenia matki. Znam przypadek, gdzie w Warszawie rodzi kobieta z dalekich Mazur, dziecko jest chore i matka nie może pojechać do swojej rodzinnej miejscowości po akt urodzenia. W związku z tym dziecko nie jest objęte ubezpieczeniem zdrowotnym.
Czy aby to zmienić potrzeba jakiś funduszy? Czy nas nie stać na zmianę, bo co – rośnie nam dług publiczny? Bo realizujemy zasadę taniego państwa? Nie, bo rządzący mają nas w dupie. Bo urzędasy nie rozumieją po co są. Bo dla tajnych służb, agencji i wywiadów – pomysł, że dla rejestracji dziecka wystarczy nasz numer PESEL i zaświadczenie ze szpitala jest obrazoburczy. Bezpieczeństwo państwa wymaga, aby nic nie zmieniać, niczego nie ruszać.
Towarzysze Janika tego nie zmienili, u Kaczyńskich polityka pro-rodzinna zderzyła się z wymaganiami tajnych i jawnych służb, a Platforma? Platforma nie różni się od PIS-u, tylko więcej będzie nam mówiła o przyjaznym państwie. A my? A my jesteśmy już przyzwyczajeni, że każdy kontakt z administracją jest źródłem upokorzeń.
Tow. Janik jest jednym z intelektualnych filarów polskiej lewicy. Zapytany o realność planów ograniczenia zatrudnienia w administracji odpowiada, że to zmniejszenie nie uda się, ale nie jest też potrzebne. Co jest potrzebne natomiast? Jak w pokoju jest osiem urzędników, to każdy z nich zarabia tak samo. Tymczasem w Rosji i w Niemczech za Bismarcka była 18 kategorii urzędników, i pensje tychże zależały od kategorii.
Mamy więc receptę na poprawę skuteczności polskiej administracji. Za cara i Bismarcka przykładem – przyznajmy urzędnikom 18 kategorii. Pierwsze 17 z góry dla naszych koleżanek i kolegów z aktualnie rządzącej grupy. A ostatnią, 18-tą, dla niezrzeszonych. Wystarczy, że przyłączą się do właściwej grupy – a awans w kieszeni. Że wiele tych grup? W ostatnich czasach widzieliśmy awans z kierowcy prezydenta na generała Biura Ochrony Rządu. Teraz też kierowca Kaczyńskiego ma pierwsze miejsce na liście PIS w wyborach samorządowych w jednej z dzielnic Warszawy. Każdy ma w plecaku buławę marszałkowską. Jakie to w sumie optymistyczne, prawda?
Prawda… jak pisał dziewiętnastowieczny amerykański pisarz Billings – prawda jest rzadka, ale jej podaż i tak przekracza zawsze popyt.
Broniłem ostatnio dziennikarzy, szczerze trzeba sobie powiedzieć że nie jestem w tym temacie bezstronny. W więc kilka tylko przykładów tekstów z dzisiejszej prasy, gdzie dziennikarz się nie wysilił.
Przykład pierwszy – pisanie bez zrozumienia, ale ze złą intencją.
Judyta Watoła z Wybiórczej pisze o szpitalu przekształconym w spółkę. Jak przekształcono – wyrzucono z pracy dobrych (dobrych, bo działających w związkach) lekarzy, przestano leczyć wszystkich pacjentów i zaczęto od nich wymagać m.in. pieniędzy za ładowanie komórek. Dziennikarka nie zauważa, że niewiele się zmieniło – spółka jest własnością samorządu, który się zdenerwował że 83% budżetu szpitala to pensje i że miasto Ruda Śląska co miesiąc musi dopłacać 400 tysięcy złotych aby pokryć straty. Sytuacja szpitala nie ma nic wspólnego z jej stanem prawnym, a jest wynikiem złego zarządzania w przeszłości i obecnie.
Tekst prawie na całą stronę stanowi jednak argument przeciwko komercjalizacji i prywatyzacji szpitali. Zupełnie bez sensu.
Przykład drugi – tekst z tezą.
Grażyna Zawadka w Rzepie nie może się doczekać wyników badań medycznych Ryszarda C. Rozmawia więc z psychologiem śledczym komendy wojewódzkiej policji w Katowicach. Pan Lach zaczyna od stwierdzenia, że na jego oko Ryszard C. nie jest chory. Umiejętnie zapytany dodaje, że dla napastnika znaczenie miały poglądy, które głosi zaatakowane przez niego ugrupowanie. I co prawda gdyby nie został zatrzymany, z pewnością mordowałby dalej – ale na pewno nie Leszka Millera, bo jego nazwisko na liście to prymitywna próba odwrócenia uwagi.
Jest taki serial kryminalny „Mentalista”. Po raz kolejny okazuje się, że obce chwalicie, swego nie znacie… pan Lach jest o wiele lepszy od Mentalisty.
Przykład trzeci – o gospodarce bez sensu, ale za to z pozycji patriotycznych.
Karolina Baca (same kobiety jakoś tak przypadkiem!) pisze na zielonych stronach Rzepy o szansie uratowania kopalni węgla Bogdanka przed katastrofą. Katastrofą byłaby sytuacja, gdyby akcje firmy skupił na giełdzie inwestor z Czech. No nie, jakiś Czech kupi polską kopalnię? A gdzie jest rząd? Rząd jest, oczywiście że jest. Otóż najpierw KNF opóźnia zgodę na realizację wezwania, a zaraz potem pojawia się propozycja, aby Bogdankę uratował (i przejął) tzw. rycerz na białym koniu, czyli jastrzębska spółka węglowa.
Najpierw cieszyliśmy się wszyscy, że Bogdanka mające najsłabszy w Polsce węgiel przez to tylko, że była daleko od związkowców na Śląsku – przeszła przez prywatyzację. Teraz aby przypadkiem nie kupił jej Czech, oddamy ją z powrotem w państwowy zarząd jastrzębskiej spółce. Ubaw po pachy!
Pani redaktor Baca nie rozumie o czym pisze, ale działa jak pies Pawłowa: lepiej znacjonalizować, niż sprzedać. Pani redaktor – w krajach, w których my chcielibyśmy zainwestować też działają i pisują do gazet takie pieski. Określenie „pieski” jest niepoprawne politycznie, bowiem implikuje płeć męską. Aby zachować poprawność, trzeba napisać chyba: „w krajach, w których my chcielibyśmy zainwestować też działają i pisują do gazet takie suki (Pawłowa)”.
Przed instytutem Pawłowa w Moskwie spotykają się dwa psy.
„Ostatnio często ciebie tutaj widuję” – mówi jeden do drugiego.
„Wiesz, zaobserwowałem dziwne zjawisko” – zdradza ten pierwszy – „jeśli pojawiam się tutaj w południe i zaczynam ślinić, natychmiast wybiega jakiś naukowiec z miską pokarmu”.
Prawdziwy problem polega na tym, że my wszyscy wyborcy jesteśmy jak ci naukowcy – biegający ze swoimi głosami do śliniących się polityków.