Znowu... tylko anarchia!
Telefonuje pani z LOT-u, że ze względu na francuskie strajki mój samolot do Paryża nie leci. Proponuje inną godzinę, moje plany zakupu prezentu dla Maćka legły w gruzach.
Czytam o nieoczekiwanej konsekwencji prywatnej wojny Shamindera Puri, sikha któremu każą na warszawskim lotnisku zdejmować turban. Ponieważ się poskarżył, to teraz za każdym razem mu ten turban zdejmują. Niech zobaczy, kto tu rządzi!
Ja też prowadzę małą wojnę z tymi ludźmi. Dopominam się o ławkę, aby można było usiąść do zdejmowania i do nakładania butów. Protestuję, kiedy nie pozwalają mi położyć marynarki do innej tacy, niż buty lub na siłę wciskają wyprasowaną marynarkę razem z płaszczem. Ostatecznie kończy się na wymianie zdań, bo nie mam przy sobie niczego zakazanego. Ale denerwujące jest to ich przekonanie, że są panami puszczy. Że mogą macać po jajach (dosłownie) albo – jak zechcą – rozebrać do majtek. Sikh się postawił, to mu wymierzono grzywnę. A tu niespodzianka – sąd dopatrzył się, że straż graniczna wystawia grzywny na podstawie regulaminów zarządu lotniska. Ja wiem, że rządzą tam doświadczeni towarzysze ze służb, ale mimo to w naszym kraju – póki co – to nie służby ustalają grzywny. Chcieli pogonić sikha, to się okazało że nie mają prawa w ogóle wystawiać grzywien!
Z dawnych czasów mamy szacunek, chyba nadmierny, do tzw. władzy. Pamiętam jak zaraz po zmianach ustrojowych spotkałem przed okienkiem straży granicznej znajomego, który coś śmiejąc się mi opowiadał. Ten śmiech zdenerwował oficera straży granicznej, który ostrym tonem chciał mojego znajomego postawić na baczność. Ten mało grzecznie, ale bez zastanowienia odparował: „czy panu się coś za przeproszeniem nie popierdoliło? Nie jestem rekrutem i proszę nie stawiać mnie na baczność! Co, jak będę się uśmiechał to pan mnie nie wpuści do kraju?”. Oficer poczerwieniał, ale bez słowa przybił pieczątkę. Dalszy ciąg? Oczywiście obydwaj zostaliśmy zatrzymani przez celnika, ale nie mógł się do niczego przyczepić…
Ten szacunek do służb, do ich wymogów jest ciągle żywy w przestrzeni poradzieckiej. Okazuje się, że samorządy w Rosji nie mogą wyznaczyć granic swoich miast, bo dokładne mapy są objęte tajemnicą państwową. Władze Kalinigradu w takiej sytuacji zwróciły się w lokalnej telewizji z apelem o dostarczenie starych, niemieckich map tego regionu – przed wojną sprzedawanych w księgarniach i ciągle jedynych aktualnych.
Paradoksalnie, nakaz fałszowania map odwrócił się przeciwko jego autorom. W dobie satelitów szpiegowskich wystarczyło porównać mapy i zdjęcia. Jeśli gdzieś na mapie był las lub pole, a na zdjęciu były budynki – wiadomo było, że to instalacje wojskowe.
Z czasów kiedy brałem udział w zawodach na orientację w Polsce pamiętam, że obok dostarczanych przez organizatorów map – trzeba było posługiwać się poniemieckimi. Nie zawsze to było możliwe. Dlatego jestem wicemistrzem Polski południowej tylko – bo jak startowałem w ogólnokrajowych mistrzostwach, to przegrałem z zawodnikami którzy mieli dostęp do wojskowych map, a Niemcy nie sprzedawali przed wojną map Mazowsza czy Lubelszczyzny…
Śmieszne są te pozostałości komunizmu w Rosji, prawda? Jak to samo dzieje się w Polsce, to nie jest już nam tak śmieszno. Pisałem wczoraj o kłopotach z rejestracją dzieci. A obowiązek meldunku? Właśnie został zlikwidowany. Tzn. zapowiedziano, że za cztery lata nie będzie już potrzebny. Zakładamy się, że obowiązek meldunku zostanie zastąpiony zgłoszeniem pobytu albo czymś podobnym?
Młody Mazowiecki pisze w Wybiórczej, że nieuprawnione jest zakładanie, że wśród polityków jest więcej osób chorych psychicznie, niż w całej populacji. Na jakiej podstawie tak twierdzi? Czy ktoś ich badał? Może niekoniecznie chorych psychicznie, ale na pewno osób z wadami osobowościowymi. To akurat widać gołym okiem.
Jak sobie pomyślę, że Kaczyński, Dziewulski, Pęk, Janowski noszą przy sobie broń i że nie poddają się kontroli osobistej np. na lotnisku Okęcie, to przechodzą mnie ciarki. Ale broń dostępna posłom i politykom, nam szarakom jest niedostępna. Dla naszego dobra oczywiście.
Czuma przytacza ciekawą statystykę. Na 1000 osób w Polsce przypada 7.7 sztuk broni, w Czechach 62 a w Niemczech 120. Wskaźnik zabójstw jest odwrotny – w Niemczech 0.90 na 1000 mieszkańców, w Czechach 1.21 a w Polsce 1.47.
Dziennikarz pyta – ale ciągle słyszymy o masakrach na uniwersyteckich kampusach i w szkołach w Ameryce. Czuma przytacza ciekawy fakt – otóż w Stanach w zasadzie tylko w szkołach i kampusach nie wolno mieć broni. Jak ktoś chce poszaleć, to idzie tam gdzie na pewno ludzie nie będą mogli się bronić.
W Polsce ataki z bronią w ręku, to prawie zawsze – broń nielegalna. Świry i politycy i tak do broni się dostaną (za Markiem Twainem – przepraszam za powtórzenie się). Ja jako imigrant w Szwajcarii i w Stanach mogłem mieć broń. W moim własnym (ha!ha!) kraju broni mieć nie mogę.
Państwo prawa… meldunek, grzywny ustalane przez dyrektora lotniska, dostęp do broni, rejestracja dzieci ze związków nieformalnych. Można przytaczać przykłady.
Ja sięgnę po jeden tylko. Polska The Times zamieszcza krótki tekścik: ¾ soków jest źle oznakowanych. Nektary są sprzedawane jako soki. Świeżymi nazywane są pasteryzowane soki zrobione z mrożonej pulpy. Bez cukru, mimo że cukier jest częścią koncentratu. 100% smaku – bo soku już tylko 20%. Itd. Itd.
Dlaczego tak jest? Bo prawo wkracza tylko wtedy, kiedy ktoś działający zgodnie z prawem próbuje się bronić. Robi na przykład reklamę – nasz produkt nie ma cukru, a produkt konkurencji mimo oznaczeń że nie ma, to ma. To jest tzw. reklama porównawcza. Taka reklama jest w Polsce zakazana. Wygląda to dokładnie tak:
a) reklama porównawcza jest zakazana;
b) reklama porównawcza jest dopuszczalna pod warunkiem, że mówi prawdę i przekazuje informacje istotne dla konsumenta .
Nie spotkałem się w moim długim i bogatym życiu z sytuacją, kiedy sąd doczytałby się do punktu b. Cóż, zapracowani są to i czasu na czytanie nie mają.
A instytucje państwowe? Jak kiedyś Kubuś zaczął reklamę, że jest sokiem dla dzieci (a nie jest, bo i wielkość porcji, i stosowanie enzymów w produkcji, i cukier, i brak spełnienia norm azotanów i metali ciężkich) to Instytut Żywności i Żywienia odmówił interwencji, bo…. państwowy instytut nie może wypowiadać się w sprawie będącej konfliktem dwóch firm prywatnych.
Państwo chce się wypowiadać, kiedy poprawiam u siebie płot. Chce wiedzieć, gdzie i z kim zamelduję się hotelu. Ale jak kupuję w supermarkecie sok dla dzieci, który sokiem dla dzieci nie jest – to państwo odmawia zainteresowania.
I jak tu nie zostać anarchistą?