Na szczęście jest
Dla mnie ten atak zimy symbolicznie kończy kolejny rok. Jadę, a w zasadzie sunę do pracy i nawet się nie wściekam, że znowu drogowców zaskoczyła zima. Staram się ich wręcz usprawiedliwić – co można zrobić, skoro pada śnieg? Co prawda rano nie pada, temperatura jest około stopnia, a na trasie od Podkowy do granic Warszawy nie ma ani jednej solarki – ale później w ciągu dnia napadało, i to czego się nie zrobiło rano, już się nie da zrobić.
Zima, śnieg, już niedługo święta. Pisałem kilkakrotnie, jak na Wyspach Brytyjskich w ramach szacunku dla innych kultur starano się unikać i nazwy i symboliki bożonarodzeniowej. W tym roku następuje powrót do „źródeł”. Wynik jakiś poważniejszych przemian socjologicznych może? Nic podobnego, to zniecierpliwienie handlu, że brak kolęd w domach towarowych i przypominania o świętym Mikołaju – po prostu źle się przekłada na biznes. Po raz kolejny się okazuje, że różne hasła pięknoduchów najlepiej zwalczać prostym, chamskim wręcz lecz też niezwykle skutecznym – interesem ekonomicznym.
Wspomniałem o Bożym Narodzeniu… i ani słowa więcej! Spotykam się z zarzutem, że jestem na swoim blogu antyklerykalny! Chyba straciłem jedną czytelniczkę… Bardzo chciałbym obiecać poprawę, ale … ci, którzy mnie znają na moją poprawę chyba nie liczą J.
Wielu liczyło jednak, wierząc naszym politykom, że dzięki samodzielności walutowej (ha!ha!) jesteśmy po raz kolejny zieloną wyspą na wezbranym morzu deficytów. Co tam nam Irlandia, Grecja czy Portugalia – Polska jest dwudziestą gospodarką świata, siódmą gospodarką Unii Europejskiej – kto nam podskoczy? Wystarczył brak zaufania do Węgier, abyśmy dostali rykoszetem. Przykład Węgier jest generalnie ciekawy. Skąd ten brak zaufania? Bo wykonali to, o czym my mówimy że wykonamy – wrzucimy emerytury z powrotem do ZUS. Może i dobrze się stało, bo przynajmniej mamy naoczną lekcją do czego to prowadzi. Co innego, jak ludzie mądrzy w piśmie mówią, że łupnie. A bo tam wiedzą!
Przypomina mi to coś, co nazywam syndromem żony premiera. Otóż taki premier, na zewnątrz samiec alfa i przywódca narodu – w domu jest totalnym niedorajdą. Trzeba mu przypomnieć, żeby nałożył krawat. Koszuli sobie nie wyprasuje, mechanika do pralki nigdy nie potrafił skutecznie wezwać. Jak dziecko choruje, to nie wie co zrobić – i generalnie, gdyby nie żona, to zginąłby z kretesem. Każda (podkreślam – każda! spotkałem tylko jeden wyjątek) dochodzi więc do wniosku, że jakby co – to ona byłaby lepszym premierem od męża.
Tutaj mamy do czynienia z syndromem ignoranta. Myśli taki jeden z drugim – skoro ja tego nie rozumiem, znaczy że to nie jest ważne. A więc po co się przejmować na zapas? Gdyby ci makro-ekonomiści byli tacy dobrzy, to po pierwsze oni by rządzili (a nie „my”), a po drugie – byliby bogaci, a nie siedzieli na akademickich pensyjkach. Politycy co prawda nie znają się na niczym, ale jednak doszli do władzy. Więc może nie łupnie?
W sobotę podjechałem na chwilę na zakończenie konkursu Ernst & Young na przedsiębiorcę roku. Zaczął się od panelu na temat budowania narodowych czempionów. Mój przyjaciel JKB powtórzył swoją tezę, że dwadzieścia lat temu przystąpiliśmy do budowania kapitalizmu z kompleksami. I że dzisiaj czas o tych kompleksach zapomnieć.
Do tego miejsca w pełni się zgadzam. Ale w tym momencie JKB stwierdza (choć zauważam, że jakby ciut mniej zdecydowanie niż na forum w Krynicy) że mamy szansę na ekspansję najlepiej poprzez firmy pozostające w ręku państwa – bo po prostu są duże.
I tu zaczynam mieć wątpliwości. Nawet jeśli jest wiele przykładów podobnych sytuacji z innych krajów – to nie wiem, czy można je przenieść bezkrytycznie na polski grunt.
Moi koledzy siedzący w zarządach takich firm uważają, że jestem naiwny. Podają mi szereg przykładów, jak prezesi takich firm są doprowadzani do „pionu” przez swoich polityków. Tak się złożyło, że się otarłem o oba z tych światów. I wiem, że to doprowadzanie do pionu działa w dwie strony. Że nie ma tam ręcznego sterowania tymi firmami. I na koniec wreszcie, że prezesi tych firm działają w dłuższym okresie czasowym, niż politycy. A więc zupełnie odwrotnie niż w Polsce.
Na scenie w panelu siedzą przedstawiciele firm prywatnych, które zaczynając od zera mają już charakter globalny. To najlepszy dowód na to, że można to zrobić poza państwem. A moim zdaniem – dowód na to, że można to zrobić TYLKO poza państwem – ŻADNA państwowa firma nie ma mocnej pozycji międzynarodowo, to się udaje tylko prywatnym.
Pada pytanie – co państwo może zrobić, aby pomóc prywatnym kandydatom na czempionów. Pada niedobra odpowiedź – niech prywatni przedsiębiorcy lecą razem z prezydentem w podróżach międzynarodowych. Ja wolę odpowiedź, która nie padła – niech państwo po prostu nie przeszkadza.
O tym, żeby stworzyć taki system bezpieczeństwa prawnego i podatkowego, aby się opłacało mieć w Polsce centralę międzynarodową – nawet nie można marzyć.
To miłe, jak czasem realizują się marzenia. Z satysfakcją patrzę na poczynania odszczepieńców z PIS. Wiem, że nie jest to moralnie prosta sprawa. W publikowanym dzisiaj dowcipie rysunkowym rozmawia małżeństwo, żona się pyta: a dlaczego w zasadzie nie głosowaliśmy na PIS, skoro tam było tyle świetnych osób? Z. dodaje, że jej trudno uwierzyć w partię współzakładaną przez Kamińskiego i Bielana.
Kilka akapitów wyżej napisałem, że jestem przez część kolegów uważany za naiwnego. Coś w tym jest, bo mam w sobie gotowość uwierzyć w tę nową partię.
To jest kwestia wiary. Natomiast kwestią przekonania jest moja niezgoda na argument, że Kluzikowa pozbawiona jest charyzmy. System partii wodzowskich uniemożliwia ujawnienie charyzmy. Czy już wszyscy zapomnieli, jak takim samym argumentem atakowano tak niedawno Tuska? Że leniwy, ciągle tylko gra w piłkę, nie jest typem przywódcy. Mam nadzieję, że Joasia pójdzie tą samą drogą, co Tusk!
Była taka ballada Młynarskiego o woźnicy, który ciągle batożył dobrego konia w zaprzęgu, aby dać przykład złemu koniowi. Czy to nie jest świetna analogia do „genialnego” planu politycznego tego wybitnego stratega politycznego, Jarosława? Wyrzucić Jakubiak i Kluzik aby pokazać wszystkim innym, co ich spotka jak … sam nie wiem jak. W każdym razie tak, jak chce tego pan prezes.
Woźnica z ballady Młynarskiego pozostał z lejcami w rękach. Ironia losu może sprawić, że teraz pan prezes będzie musiał oddać miejsce na koźle ojcu Rydzykowi. Czy ktoś, poza posłanką Szczypińską, będzie tego szczerze żałował?
Cały weekend czekałem na przecieki w Wikileaks. Jeszcze ciekną, ale wygląda na to, że z grubej chmury będzie cienki deszcz. A swoją drogą każde nasze słowo – powiedziane lub napisane – gdzieś tam wisi, czeka na swój moment. Czy świat jest przez to lepszy czy gorszy?
Miejmy odwagę ponosić odpowiedzialność za swoje słowa. I miejmy mądrość takiego oceniania ludzi, żeby ich przypadkowa wypowiedź lub ignorancja w jakiejś dziedzinie nie przekreślała ich mądrości - jeśli są mądrzy; uczciwości – jeśli są uczciwi; zaufania – jeśli można im ufać.
Świat nie jest idealny, nie kierują nami herosi. Jak można sobie teraz poczytać w Internecie, pod warstwą pudru, pod garniturami od Armaniego i w czerwonych butach od Prady – jest brud za paznokciami, cellulit, fałdy tłuszczu i pryszcze. Zawsze tak było, tylko nie było Internetu…
Ale na szczęście jest