Nie ma zgody!
Jako oskarżany o antyklerykalizm z zainteresowaniem czytam list o. Ludwika Wiśniewskiego o kondycji polskiego kościoła. Czy on też jest antyklerykałem ? On na dodatek może być uznany za zdrajcę, który własne gniazdo kała… Do jego listu niewiele mam do dodania, więc poprzestanę na odnotowaniu tego faktu.
Dzisiaj w drodze do Katowic. Najpierw na dworzec. Stoję ponad dwie godziny w koszmarnym korku. Czy spowodowały go warunki pogodowe? Bynajmniej. Znowu zmieniono sekwencję świateł na skrzyżowaniu Jerozolimskich z Łopuszańską. Tym razem mierzę – przejazd na wprost 18 sekund. Ruch poprzeczny – 1 minuta. Rozpędzone w poprzek auta za późno widzą czerwone dla siebie światła i jadę dalej, uniemożliwiając wjeżdżającej kolumnie włączenie się do ruchu. Jeśli jeszcze na czele stoi tir lub autobus – przejeżdża na wprost na jednym pasie maksimum trzy auta. W sytuacji optymalnej – pięć. Czy można się dziwić, że korek ma ponad dwadzieścia kilometrów długości?
Są w Warszawie osoby odpowiedzialne za organizację ruchu drogowego. Na czele tych służb stał i stoi mój ulubieniec, pan za przeproszeniem Galas. Za powód do dumy uważa on swoje sukcesy w zmniejszeniu przepustowości centralnych rond. Musi znajdować jakąś złośliwą satysfakcję z przekleństw tysięcy kierowców. Taka osoba może funkcjonować, ponieważ nie przeszkadza to wybranym właśnie w wyborach samorządowych władzom Warszawy. Albo nie zdają sobie one sprawy z tego, co robią – albo co bardziej prawdopodobne mają to w głębokim poważaniu.
Skończyły się wybory. Urzędujący i prawdopodobnie przyszły burmistrz Śródmieścia doczekał do tego momentu, aby wysłać ludziom listy, że podwaja się koszt użytkowania wieczystego ziemi pod ich komunalnymi mieszkaniami. To oczywiście przypadek, że listy zaczęto wysyłać dzień po wyborach. W Warszawie nie było przecież drugiej tury, więc na co czekać? Lepiej zrobić to teraz, a co będzie za cztery lata? Bóg jeden wie!
Młody aktywista Platformy Czaykowski został szefem komisji rewizyjnej tej partii. W poprzednich wyborach, a był wtedy dwudziestolatkiem, kandydował na burmistrza Podkowy Leśnej. Z. opisała jego sukces w Newsweeku. Zaciekle ją zaatakował za dwie kalumnie – przecież nie można za porażkę uznać najgorszego wyniku w wyborach. A ponadto – on i Platforma? To jakieś nieporozumienie! On jest niezależny i bezpartyjny. Logo Platformy na jego banerach pojawiło się więc przypadkiem. Dzisiaj jest w komisji rewizyjnej Platformy. Może to i dobrze, przestał pracować jako prokurator. Wolę, żeby szukał haków na swoich kolegów partyjnych, niż na nas wszystkich!
Tak sobie rozmyślając dojeżdżam do centrum miasta. Pod dworcem PKP nie ma już parkingu, więc mam do wyboru albo hotel Marriott, albo Złote Tarasy. Pędzę na peron przekonany, że nici z wyjazdu. Ale zawsze można liczyć na niezawodne koleje państwowe – pociąg na odcinku pomiędzy Warszawą Wschodnią a Centralną złapał dwadzieścia minut opóźnienia.
Aż mi się nie chce pisać o całej reszcie. O braku informacji na peronie. O tym, że dla pasażerów została tylko jedna trzecia peronu, bo na pozostałej części kręci się dwóch pracowników i piłuje kamienną ławkę – przez co nic nie słychać. Że na peron wjeżdża inny pociąg, niż zapowiadany; że nie można wejść do wagonu bo nie otwierają się drzwi (i tak lepiej, niż w czasie poprzedniej podróży kiedy nie byłem w stanie wyjść z toalety); że przyjechał inny wagon niż planowano co spowodowało konfuzję z alokacją miejsc. Wagon WARS ma „techniczne problemy” i nie działa. Ja wysiądę w Katowicach, współczuję jadącym dalej do Pragi…
Bo czego się można spodziewać? Koleje to kolejna firma, która jest łupem partyjnym. To jak ma działać?!
Odwiedził mnie niedawno X., kiedyś prezes kontrolowanego przez państwo molocha w branży nazwijmy to paliwowej. Kiedyś król puszczy, dzisiaj zrezygnowany. Jak był prezesem, to na wszelki wypadek nie interesował się przekrętami przy zakupach paliwa. Niech tam służby i zainteresowani dogadywali się między sobą, niech tam kurierzy dyplomatyczni zawozili kluczyki do skrytek i przekazywali sobie co tam mieli przekazać. On tego już nie pamięta, niech więc też nikt nie stara się przypomnieć o nim i o jego działce.
X. widzi mój wzrok, zna mój stosunek do takich spraw – i chce pokazać swój dystans do służb i państwa. Przypomina, zupełnie nie prowokowany, że Polkomtel (który ciągle jest własnością szeregu państwowych firm) był ostatnim operatorem , który bronił się z pełnym oddaniem kontroli nad podsłuchami. Chcieli podsłuchiwać, proszę bardzo – prosimy o wniosek. X. mówi, że aż w końcu wicepremier Janik wezwał go na dywanik i mówi – jak chcecie wszyscy stracić pracę, to proszę bardzo. Wasi następcy nie będą tak nieracjonalni. Cóż mieliśmy robić? – pyta retorycznie X. „I co?” – pytam. „Nic” – pada odpowiedź – przyszli panowie, podłączyli taką grubą rurę i mają końcówkę na Rakowieckiej”.
Ja się na tym nie znam, ale wygląda na to, że mogą nas podsłuchiwać bez żadnego śladu w dokumentach. X. powołuje się na innego naszego kolegę, kiedyś ministra sprawiedliwości – który chwalił się, że zmniejszył liczbę osób stale podsłuchiwanych do 300 tysięcy osób. Dzisiaj ta liczba jest prawdopodobnie większa. Ale na mnie i ta mniejsza liczba robi wrażenie – 300 tysięcy osób jest stale podsłuchiwana. Nie numerów, ale osób!
Czy nasi politycy nie zdają sobie sprawy z faktu, że zostawiając wolną rękę służbom – stają się powoli marionetkami w ich rękach? To nie oni ich kontrolują, ale odwrotnie! Skąd się biorą przecieki prasowe? Dziennikarze to robią? Wolne żarty! Dostają na tacy, jak jednemu z drugim służbistom akurat tak wygodnie.
Czy to prowadzi do większego bezpieczeństwa kraju? Czy to nas chroni przed atakiem terrorystycznym? Czy w ten sposób udaje się zwalczać podziemie gospodarcze? Nie, w ten sposób tworzy się haki na różnych ludzi. Czasem te haki przydają się w działalności gospodarczej, czasem można utrącić jakiegoś polityka…
Kolenda-Zalewska wraca do tematu wiz. Tym razem ostrze krytyki skierowane jest na nas – gdybyśmy nie składali tyle bezsensownych wniosków, to byśmy mieli te 3 procent odmów jakie dzisiaj jest wymagane. Pani redaktor podaje przykład – jak jesteśmy bezrobotnym młodzieńcem, to przecież bez sensu jest staranie się o wizę, aby odwiedzić ciocię w Chicago.
Demencja starcza czyni spustoszenie w moim mózgu i dlatego nie łapię prostych spraw. Ale dlaczego do jasnej cholery bezrobotny chłopak z Polski nie może odwiedzić swojej cioci w Chicago!? Musi pracować? Na jakim stanowisku? Jaki musi przedtem zgromadzić majątek?
Czy bezrobotny mieszkaniec Francji, Portugalii, Czech, Słowak, Litwin – może odwiedzać swoje ciocie w Stanach, ale Polak nie? Bo co? Zacznie pracować na czarno tam, gdzie już żaden z milionów nielegalnych imigrantów nie chce pracować?
Jeśli ma na to ochotę, to może pojechać do Niemiec. Właśnie otwierają swój rynek pracy na nas. Młody człowiek może pojechać tam skończyć szkołę zawodową, dostać półtora tysiąca marek stypendium i gwarancję pracy. Mieć ubezpieczenie socjalne i móc wpadać na weekendy do rodziny. To po jaką cholerę ma pracować na ciemno w Stanach?
Nie, pani redaktor. Ameryka może nas uznać za członków kraju „Unia Europejska – Schengen”. Może kazać swoim konsulom odrzucać 2.99% wniosków. A my powinniśmy tak im obrzydzić życie na granicy, aby każdy z nich wracając do siebie od razu pisał do swojego senatora że coś z tym trzeba zrobić. Ja już nie mówię, że powinniśmy zażądać solidarności europejskiej w tej sprawie.
Ale naszym politykom łatwiej wkurwić tysiące kierowców stojących w korkach, bo jakiś idiota nie rozumie na czym polega jego praca – niż tupnąć nogą wobec Ameryki. A oni, tak jak Rosjanie – szanują tylko tych, którzy potrafią się postawić….
Siedzę w przedziale i czytam po kolei wszystkie gazety. W Rzeczypospolitej znowu nie ma mojego Fusette’a. Szukając czegoś ciekawego dochodzę do ostatniej zielonej strony. Prawie cała poświęcona nowemu „country managerowi” w Polsce i w krajach bałtyckich (to chyba już nie „country” ale „region”?) Indesitu, panu o nazwisku Milone. Pan Milone to wielka figura w swoim koncernie – pełnił w nim funkcję „Corporate Marketing Freestanding Manager” – jak wyjaśnia gazeta powołując się na zainteresowanego – jako taki „pomagał zrozumieć funkcjonowanie sprzętu nieco głębiej, niż działo się to dotychczas w marketingu”. Po takim wyjaśnieniu rzeczywiście czuję się zmotywowany do kupowania sprzęt tej firmy. Bo jak już mają faceta, który potrafi wytłumaczyć ludziom z marketingu, jaki produkują sprzęt – to rzeczywiście budzi zaufanie! Indesit ma w Polsce cztery fabryki. Jak to dobrze, że kieruje nimi taki wybitny specjalista. Bo jak rozumiem taką funkcję, nie był wystarczająco dobrym inżynierem aby zająć się produkcją, ani na tyle dobrym marketingowcem – aby samemu się tym zająć. Więc go ostatecznie wysłali do Polski aby kierował dzikim ludem tubylców. I uczył nas kultury – ten wybitny człowiek bowiem pasjonuje się literaturą klasyczną i gadżetami Apple.
Dlaczego o tym piszę? Bo twierdzenie red. Kolendy-Zalewskiej żeby samemu się ograniczać w występowaniu o amerykańskie wizy i tekst Rzeczypospolitej z apoteozą jakiegoś urzędasa z Włoch, który przyjechał w charakterze ekonoma do polskich fabryk tej firmy – jest dla mnie tym samym dowodem na istnienie w nas jakiegoś kompleksu niższości. Czy to wobec USA, czy wobec jakiś borykających się z kłopotami korporacji.
Może taki kompleks mają nasi politycy i dziennikarze. Ale dlaczego my mamy temu ulegać!?