To stanowczo zbyt daleko idące oczekiwanie!...
Poniedziałek po dłuuugim, świąteczno-noworocznym weekendzie – zawsze trudny. W codziennej prasie widać trud dziennikarzy, aby napisać o czymś innym niż o bilansie Sylwestra lub sytuacji na drogach.
Z dużym opóźnieniem kupiłem sobie Gazetę na Święto, a w niej – kilka dobrych tekstów. Niepoprawny politycznie podróżnik narzeka na chaos komunikacyjny w Europie. Konkluzja, że Brytyjczycy oddali kluczowe dla funkcjonowania państwa dziedziny ludziom wyuczonych na schematach zachowań. Jak życie wykracza poza ten schemat, są bezradni. Polityczna niepoprawność autora polega na tym, że problem widzi w „kolonizacji” Anglii, tj. oddanie stanowisk imigrantom (bo „natives” sprawdzają się lepiej). Mnie się wydaje, że problemem nie są imigranci, ale zbudowanie niezliczonej ilości procedur i nauczenie ludzi, że nie wolno działać poza nimi.
Czy u nas jest inaczej? Procedura jest procedurą, prawo jest prawem. Zgodnie z tą zasadą znowu jakiś idiota ma pretensje do stowarzyszeń biznesowych stojących w obronie Krauzego, a właściwie – sprzeciwiających się zasadzie, że prokuratura chce się zabierać do oceniania działań komercyjnych przedsiębiorców. Prokuratura uważa, że udzielenie kredytu może być działaniem na szkodę spółki, nawet jeśli mieści się w zakresie działania firmy i nawet, jeśli spółka uzyska z tego dochód. Bo może uzyskać dochód, ale może uzyskać stratę. A więc KAŻDA decyzja biznesowa jest w tej logice potencjalnym naruszeniem prawa! A dziennikarz pisze – skoro istnieje podejrzenie naruszenia prawa, prokurator ma OBOWIĄZEK skierować sprawę do niezawisłego sądu. Wiemy co to oznacza - niezawisły, ale przecież z definicji niekompetentny sąd wyda za kilka lat wyrok. Twarde prawo, ale prawo.
Skoro każda decyzja biznesowa jest potencjalnie działaniem na szkodę spółki (bo może przynieść zysk, ale przecież także może przynieść szkodę) – to zastosujmy tę zasadę do dziennikarstwa. Każdy tekst może być potencjalnie pomówieniem. Na przykład ten o Krauze. Niech prokuratura skieruje tę sprawę do niezawisłego sądu, a w międzyczasie zabezpieczy powództwo zakazując publikacji gazety! I niech się Rzeczpospolita nie martwi, za jakieś dwa-trzy lata niezawisły sąd wyda wyrok. Jak są niewinni, będą mogli wznowić działanie swojego tytułu. Cóż, prawo bywa trudne, ale to prawo. Nasze, polskie, demokratyczne!
W tej samej Gazecie na Święto świetny tekst o Filipinkach pt. „Małe sprzęty domowe”. Rzecz o Filipinkach w Honkongu starających się zdobyć opiekunów. Moje pierwsze doświadczenia z tą nacją pochodzą z praktyki w Kanadzie. Udało mi się dla siebie i kilku facetów z całego świata na praktykach w Edmonton wynająć wspólnie dom. Po kilku tygodniach, pod męską opieką, znajdował się w nie najlepszym stanie hm. higienicznym. I wtedy na praktykę przyleciała z Filipin Pinky, śliczna, wiotka dziewczyna. Już następnego dnia pojawiła się w naszych progach i zaoferowała swoją pomoc. Już po kilku godzinach cały dom lśnił czystością. Pinky zawsze była obecna tam, gdzie była potrzebna. Zawsze była uśmiechnięta, umalowana, ubrana, gotowa… Dziwiło nas tylko, że miała awers do sprzętów domowych – musieliśmy długo tłumaczyć jej jak działa pralka. Bynajmniej nie dlatego, że pochodziła z biednej rodziny. Wręcz przeciwnie! Na Filipinach posiadanie pralki okazuje się mało patriotyczne – bo zabiera pracę. Pinky była bardzo przyjazna, stale darzyła wyjątkową sympatię kogoś z naszego domu, a jak ten ktoś kończył praktykę – dawała szansę następnemu. W końcu wyszła za mąż za ostatniego z nas (Duńczyka) i z tego co wiem, nigdy więcej nie pojechała do Filipin.
I na koniec tego magazynu dwa dobre teksty o ekonomii: Gadomskiego i Orłowskiego. Gadomski pisze o naszym rozczarowaniu demokracją i wolnym rynkiem, który wcześniej, zza szyby wydawał się ładniejszy. Coś w tym jest, że jak już gdzieś dojdziemy – to zastanawiamy się, czy warto. Jeden z braci Marks twierdził, że nie ma zamiaru wstępować do klubu, który jest tak marny, że zaakceptuje go w swoich szeregach. A my tę prawdę znamy z powiedzenia, że nie jest celem złapanie króliczka… Ale na szczęście wydarzył się cud, złapaliśmy tego króliczka i teraz pilnujmy, aby go całkowicie nie zepsuć.
Orłowski zaś przypomina starą prawdę – o rozwoju zadecyduje nasza praca i nasza kreatywność, a nie to czy Unia da nam na drogi lub na rolników.
Red. Mosz ma swojej audycji taką rubrykę: co nas zdziwiło? Co mnie dzisiaj zdziwiło?
Ze zdziwieniem odnotowujemy fakt, że Estonia weszła do strefy Euro. Tłumaczy estoński polityk – przez ostatnie lata byliśmy małym kajakiem podczepionym do tankowca na burzliwych oceanach świata. Teraz nareszcie, jesteśmy już na pokładzie tego tankowca. My ciągle na tym kajaku, rzucanym o burtę… Za rządów PIS spełnialiśmy kryteria, mogliśmy być na pokładzie. Ale Kaczyński wolał gonić króliczka, zamiast go łapać. No, to sobie teraz poczekamy. Przy okazji robiąc dobrą minę do złej gry.
Łukaszenka obiecuje wolność gospodarczą. Jak pisze z nadzieją – akurat nie siedzący w pierdlu – korespondent Gazety Wyborczej w Mińsku: „przykłady komunistycznych Chin czy Chile z czasów gen. Pinocheta wskazują, że wolność gospodarcza wcale nie musi iść w parze z wolnością polityczną”. Jak pisałem tutaj zaledwie kilka dni temu – świat już szuka pretekstu, aby coś dać Łukaszence. Teraz będziemy go nagradzać za promowanie wolności gospodarczej. Ja z inwestycjami na Białorusi się jednak wstrzymam, bo taki jakiś głupi jestem.
Według krytyków, odchodzący z urzędu gubernatora Kaliforni Arnold Schwarzenegger odchodzi w atmosferze skandalu. Skandal ten polega na tym, że aby spłacić cześć zadłużenia – sprzedał za 1.3 miliarda dolarów 11 budynków stanowych. Na czym polega skandal? Według byłej prawniczki miejskiej z San Francisco Luise Renne, działającej zgodnie ze standardami myślenia polskiej prokuratury (vide sprawa Krauzego) jest to transakcja w rodzaju „po nas choćby potop”. Jak to przeczyta polska prokuratura, będziemy mieli kłopoty! To klasyczny przykład tzw. leasingu zwrotnego, jaki stosuje się powszechnie celem zmniejszenia długu bankowego, zwłaszcza w kryzysie finansowym. Zastosowało go w samej Polsce kilka tysięcy firm. W Kalifornii czynsze będą niższe, niż odsetki od tych 1.3 miliarda długu. Ale przecież, zgodnie ze sposobem myślenia prawników na państwowych posadach, jest to działanie na szkodę!
Chwaląc Tuska, prof. Markowski odnotowuje, że ktoś wreszcie zaczął się dopominać o zmianę skandalicznej polityki tego państwa wobec mniejszości narodowych, Polaków w szczególności. W tej samej Gazecie red. Palata gromi Węgrów, których poczynania są skierowane przeciwko podstawowym zasadom UE. „Na południu liczącej prawie 5.5 miliona ludzi Słowacji żyje półmilionowa mniejszość węgierska. Nie tylko nacjonalistyczne, ale i najbardziej liberalne kręgi na Słowacji, włącznie z członkami rządu, świetnie pamiętają rok 1938, kiedy to zasiedlone przez Węgrów tereny słowackie przyłączono do Węgier” – pisze Palata.
Zasiedlone przez Węgrów – a to cholery. Mało im było Węgier, to się przenosili za chlebem do Słowacji, psiekrwie. Słusznie im w 1920 roku w Trianion zabrano 75% terytorium (z 325 tys. do 93 tys. km kwadratowych). Z 23 milionów ludności, 15 milionów pozostało poza granicami. A teraz - chamy i uzurpatorzy – chcą mieć kartę Polaka, tfu przepraszam, kartę Węgra i prawo do uczenia się węgierskiego w szkołach. No przecież Polska nie może się temu przyglądać bezczynnie, trzeba pokazać Węgrom gdzie ich miejsce. Mało to wycierpieliśmy od Węgrów w czasie drugiej wojny, kiedy to Polacy przedzierający się na Słowacje byli po drodze łapani przez Węgrów i odstawiani Niemcom!? Co, że było akurat odwrotnie? Czy to w sumie ważne?
Panie red. Palata. Nie tylko nacjonalistyczne, ale i bardziej liberalne kręgi na Litwie pamiętają nam, co myśmy zrobili po odzyskaniu niepodległości. Czy to uzasadnia sposób traktowania naszej mniejszości na wileńszczyźnie? Czy Węgrzy mają zapomnieć o swoich rodakach na Słowacji, w Rumunii, na Ukrainie? Tylko dlatego, że jacyś nacjonaliści – od których uciekają po całej Europie tysiące Romów – mają kompleksy swojego kraju i poczucie, że żyją na cudzym?
Czy dziwi mnie red. Palata? Nie, dziwi mnie fakt, że w tej samej gazecie można na sąsiednich stronach mieć pretensje do Litwinów, że jest nieprzyjazna do polskiej mniejszości i do Węgier, że chce praw dla swojej mniejszości na Słowacji.
Ale czy można wymagać od ludzi czytania ze zrozumieniem? Przynajmniej w pierwszy roboczy dzień roku – to stanowczo zbyt daleko idące oczekiwanie!