Obama zabiera sie do instytucji finansowych...
Na kolacji w Nowym Jorku dłuższa dyskusja na temat zapowiedzianych przez Obamę uregulowań dotyczących finansów. Mimo, że jestem liberałem , w tym przypadku się z nim zgadzam. Wielkie instytucje finansowe (ale dotyczy to także korporacji) pozbawione są w praktyce skutecznej kontroli właścicielskiej. Oddane zostały praktycznie swoim zarządom we władanie, a rozproszony akcjonariat nie spełnia roli właściciela.
Jedyny mój problem tkwi w tym, że państwo tego właściciela nie zastąpi. A niektóre regulacje wręcz go usuwają w cień. To świetnie widać na przykładzie Polski. Wiele jest spółek publicznych z dominującym właścicielem. Zgodnie z prawem, jeśli mamy 60% spółki albo 1% w zasadzie mamy te same prawa. To nie jest normalne.
Co to za gospodarka prywatna, kiedy największymi pieniędzmi obracają fundusze emerytalne (największe w Stanach mają po kilkaset miliardów do wydania) i fundusze rządowe: państw z Zatoki, ale także np. Rosji, Angoli, Libii itp. O alokacji tych środków decydują politycznie nominowani, źle opłacani, zupełnie nie przygotowani do tej roli analitycy.
Olbrzymia ilość środków do alokowania wymusza na świecie finansów dwie konsekwencje. Po pierwsze, trzeba sięgać po coraz bardziej wyrafinowane (czytaj: sztuczne, naciągane) instrumenty. A po drugie, trzeba ciągle palić w tym piecu tzn. trzeba zapewnić sobie dopływ nowych środków. Decydentów funduszy kusi się więc na wiele sposobów, w tym udzielając im tzw. finders’ fee. 2% od miliarda ulokowanego w instrument – kto na dłuższą metę się temu oprze?
W polskich warunkach irytuje, że właśnie w tym momencie zezwala się na krótka sprzedaż. Co w tym złego – pyta mnie menedżer z hedge fund. Oni oczywiście z tego żyją, ale nawet ten menedżer rozumie, że na tak małej giełdzie jak warszawska i przy takich standardach, jakie u nas obowiązują – bardzo łatwo jest przeciekiem, fałszywką zmanipulować kursem. Dlaczego cały świat to ogranicza, a u nas akurat teraz się to wprowadza??
I dlaczego – będę powtarzał jak „Kartaginę trzeba zburzyć” – KNF nie zainteresuje się funduszami private equity, które w oczywisty sposób prowadzą działalność w Polsce, korzystają z polskiej giełdy i buszują w polskiej gospodarce – udając obce podmioty, nie podlegające naszej regulacji i naszym podatkom?
Tu na szczęście potrzebna jest regulacja unijna, a nie krajowa. To dobrze. Bo po pierwsze tego rynku w Polsce prawie nikt nie rozumie, działają potężne lobby, a na dodatek – można przenosić się z kraju do kraju w ramach Unii.
Stałem wczoraj w długiej, upokarzającej kolejce na granicy amerykańskiej. I po raz kolejny refleksja – jak my tu przyjeżdżamy, traktują nas jak przestępców. Jak chcemy inwestować – musimy przejść długą procedurę dopuszczeń. A w Polsce? Wystarczy dumnie powiedzieć: „jesteśmy amerykańskim funduszem inwestycyjnym” a pies z kulawą nogą nie sprawdzi, na czym polega ta amerykańskość, poza nazwą? A na granicy wpuszczą posiadacza amerykańskiego paszportu w kolejce unijnej, oczywiście bez wizy, bez odcisków palców, bez pytań np. a udział w zbrodniach wojennych lub narkotyki.
Nie wiem, co bardziej mnie denerwuje? Nasza jednostronna uprzejmość wobec obywateli USA, czy hucpa kolegów z E. którzy w biały dzień kpią sobie z branży i z państwa.