Talibowie znad Wisły
Spotkanie z Todem. Szuka pomysłów na swoją działalność bankiera inwestycyjnego. Nie zna polskiego, więc widzi swoją kompetencję w kontaktach międzynarodowych. Lubię go i chciałbym mu pomóc, ale nie jest to łatwe.
Miałem podobne spotkanie tydzień temu. Zaczęło się od maila, w którym ktoś pisze do mnie po imieniu. Okazuje się, że koleżanka ze studiów. Sprawdzam profil tej osoby – bardzo ładna blondynka, jakieś dwadzieścia lat ode mnie młodsza. Nie ma mowy, żebym z nią studiował (nawet podyplomowo na Harvardzie byłem najmłodszy w grupie). Okazuje się, że studiowała na tej samej uczelni, a moje nazwisko przeczytała na stronie internetowej naszej Alma Mater. Odpisuję grzecznie per „pani” że mi bardzo miło i że życzę sukcesów. Odpisuje natychmiast żebym jej mówił po imieniu i że jak będzie w Warszawie to chce się spotkać... ja mam jednak słaby charakter, więc się zgadzam. Na spotkaniu okazuje się, że dziewczyna po odejściu z pracy z banku w Szwajcarii postanowiła zająć się jednoosobowo doradztwem polskim firmom w poszukiwaniu kapitału. Ma zamiar mieszkać w Szwajcarii, a tu przyjeżdżać od czasu do czasu i sugerować ludziom, co mają robić ze swoimi pieniędzmi.
Tod przynajmniej mieszka w Polsce od 20 lat...
Mam jej do przekazania dwie rady. Pierwsza to taka, że musi się zdecydować czy chce pracować na rynku polskim czy szwajcarskim. Nie można (sam byłem tego przykładem) mieszkać tam, a tutaj działać. Jak jej się podoba nad jeziorem genewskim, to niech szuka dla siebie pomysłu tam. Będzie jej łatwiej i uniknie wielu rozczarowań.
Druga rada to raczej takie nieśmiałe pytanie – w jaki sposób chce ona działać na tym rynku bez osobistych kontaktów i doświadczeń, nie mając żadnej przewagi konkurencyjnej wobec osób które tutaj działały w bankach czy firmach konsultingowych. Czy nie porywa się z motyką na słońce?
Chyba mnie po tym spotkaniu nie lubi. Szkoda, bo ładna dziewczyna...
Po spotkaniu z Todem coś mnie podkusiło, aby wejść do centrum handlowego. Myślałem, że w wakacje będzie puste. Ale wygląda na to, że ludzie przyjeżdżają do Warszawy na wakacje w centrach handlowych... Chcę sobie kupić jakieś wygodne sztruksy. Mnóstwo sklepów ze spodniami. Pierwsze wrażenie – sprzedają same dżinsy. W różnych kolorach, z róznych materiałów, ale dżinsy. A ja chciałbym cienkie sztruksy. W końcu gdzieś między dżinsami – są! Szukam mojego rozmiaru i rozczarowanie. Rozmiar nie jest podany w calach obwodu i długości, ale oznaczony jest jedną liczbą – tutaj 42. Szukam pomocy, okazuje się że ekspedientka nie wie, co to oznacza. Radzi przymierzyć. Jestem (w tym upale) w garniturze, krawacie, w butach churcha (jakie to cholerstwo jest niewygodne) – nie chcę przymierzać, chcę kupić rozmiar jaki noszę. Idę do innego sklepu. Tam są rozmiary w calach, ale tylko dla kaszalotów – zaczynają się do 36 cali. Trzeci i ostatni sklep. tam też jedna liczba, dla odminy w innym systemie (27) i sprzedawca, który też nie wie jakie to wymiary.
Zrezygnowałem ze sztruksów, może kupię sobie sandały? Lubię te z Ecco. Wybieram model i proszę o rozmiar 43. Pani po chwili wraca i oświadcza: „Nie mamy 43, może pan przymierzy 45?”. Nie proponuje mi innego koloru lub wzoru, tylko dwa numery większe... co jej się wydaje, że mi noga urośnie od patrzenia na nią? Skąd oni biorą tych idiotów do pracy?
Przypomina mi to starą anegdotę. Do egzaminu na Akademii Medycznej przystępuje chłopak i dziewczyna. Pada pytanie: jaki organ ludzki ma największą zdolność do powiększania swojej wielkości. „Penis” powiada dziewczyna. „Źrenica” powiada chłopak. Profesor oświadcza: „Pan zdał, a pani się zdawało”.
Jadę do domu i słucham radia Tok FM, ulubione radio. Jak żadne inne budzi we mnie często złe emocje. Masochistą jestem czy co? Jest przecież jeszcze Radio Classic.
Jak pani profesor opowiada o Afganistanie. Że nie można im narzucać modelu państwowego zaczerpniętego z cywilizacji zachodniej, bo oni tam u siebie żyli w pokoju i nikomu nie wadzili. Że mieli od wieków dobry wzór społeczny, a nawet nie można zarzucać im presji kobiet, bo to kobiety same z siebie chcą chodzić w burkach. Dla nie wtajemniczonych – burki to te zasłony dla kobiet, gdzie nie ma w ogóle dziury na oczy, tylko gęsta kratka za która nic nie widać.
Dowcip afgański z ostatnich lat. Reporter rozmawia z Pusztunem wędrującym w górach. „Dużo się u was zmieniło”. „A czemu pan tak sądzi?” „Bo jak byłem tu ostatnio, to kobiety zawsze szły kilka kroków za mężczyznami, a teraz widzę że wszędzie puszczacie je przodem. Skąd taka zmiana nastawienia?” „Zmiana? Skąd, proszę pana, po prostu min tu tyle porozkładano że strach iść”.
Afganistan poza krótkim okresem niezależnego emiratu, jako państwo powstał dopiero w XX wieku. Był pierwszym krajem, który uznał Rosję Bolszewicką. Pierwszy król tego kraju stracił posadę i musiał udać się na emigrację do Włoch, bo jego żona przejechała się (bez burki) samochodem w Warszawie z płk. Wieniawą Długoszewskim.
Nie ma ani języka, ani narodu afgańskiego. To zbitka Pusztunów (ale mieszkają oni także w Pakistanie), Hazerów, Tadżyków, Uzbeków... Nigdy nie było tam skutecznej centralnej władzy. Największa gałąź przemysłu – produkcja i eksport opium. Gospodarka kraju oparta jest na przemycie i prymitywnym rolnictwie. To dosłownie średniowiecze, nic więc dziwnego, że Afganistan stał się w pewnym momencie miejscem, gdzie bezpiecznie mieszkali i szkolili się wszyscy terroryści. Stamtąd zorganizowano atak na USA w 2001 roku.
Nie wierzę, że pani profesor była w tym kraju. Tam po prostu nie może pojechać samotna kobieta.
Ale opowiada banialuki o pokoju miłującym, świetnie zorganizowanym społeczeństwie plemiennym – i o tym, że powinniśmy się od nich uczyć tolerancji (sic!!!), otwartości na świat (sic! sic!) i kultury.
Z moich pobytów w tym kraju zapamiętałem piękną przyrodę, piękny meczet w Mazar-i-Shariff (a więc zbudowany przez Tadżyków, a nie Pusztunów) oraz wspaniałe świątynie buddyjskie w Bamian (niedawno zniszczone przez Talibów, bo przecież na pokój miłującą ludność Afganistanu nie mogą patrzeć oczy Buddy). Nie zapamiętałem natomiast żadnego. Żadnego! Żadnego śladu kultury materialnej stworzonego przez rdzenną ludność tego kraju.
Nie powinniśmy się tam pchać, ale skoro już tam jesteśmy (przypomnę – dlatego że stamtąd wyszedł atak na USA, naszego sojusznika w NATO) – to niech pięknoduchy ze studiów opłacanych przez islamskich sponsorów nie robią nam wody z mózgu.
Swoją drogą, tak narzekamy na polski kościół – są na szczęście miejsca na ziemi, gdzie religia ma większy i zdecydowanie bardziej dramatyczny wpływ na życie ludzi. Jakoś nigdy nie jest to wpływ pozytywny... Niech to wezmą sobie do serca Talibowie znad Wisły...