Nauka to potęgi klucz?
Dzisiaj szybki wypad do Ostrołęki. Dobra, szeroka droga aż za Wyszków. Na miejscu świetna stacja benzynowa z super czystymi toaletami i bardzo dobra, z oryginalnym wystrojem restauracja na tej stacji. Potem wizyta w zakładzie, którego właściciel skończył tylko szkołę zawodową. Ma świetną firmę, dobrych ludzi. Doskonale wie, co w biznesie jest najważniejsze. Ciągle się uczy i rozwija.
Naprawdę, trzeba wyjechać z Warszawy aby znowu uwierzyć, że coś pozytywnego jednak się dzieje i że to wszystko co robimy, ma sens. Ważne, aby tym ludziom nie przeszkadzać.
Pamiętam, jak nienawidziłem i jednocześnie bałem się Warszawy. Tempa i chamstwa na ulicach, bezwzględnego wyścigu szczurów. A kiedy sam stanąłem do walki, jak szybko stałem się Warszawiakiem. Człowiekiem, dla którego problemem jest zakup garderoby w centrum handlowym. Jakby nie było ważniejszych problemów.
W konfrontacji z przedsiębiorcą, który sam zbudował swój biznes – zawsze uczę się pokory. Harvard, praca w zarządach światowych korporacji – a z drugiej strony samouk. Któremu jednak więcej się udało zbudować, i który zrobił to sam. Jak wielu moich kolegów ma tendencje do zapominania o tym. Ot, choćby Jacuś, według własnego przekonania najważniejsza osoba w polskim private equity. Każdy jest durniem, a więc zamiast wspierać przedsiębiorców – należy wykupywać ich biznesy, odsuwać ich od zarządzania i ściągać takich mądrali, jak osoba z moim doświadczeniem zawodowym (ale już nie życiowym).
Pamiętam, jak przysłuchiwałem się na Harvardzie wykładowi jednego z profesorów. Rozejrzał się po sali i zadał retoryczne pytanie: „wszyscy z obecnych są magistrami, mają MBA?”. Retoryczne, bo aby dostać się na Harvard Business School trzeba to po prostu mieć. „Tak, tak!” padło dumne potwierdzenie. „Aha, a więc wszyscy jesteście nieudacznikami (looserami)”. Dalej wyjaśnił, że aby osiągnąć naprawdę sukces w życiu, nie można się ciągle uczyć. Trzeba kiedyś, raczej szybciej niż później, zacząć coś robić. Padły nazwiska największych, najbardziej spektakularnych sukcesów – zaczynając od Bila Gatesa, który nie skończył studiów, bo zaczął budować własną firemkę. Microsoft, którego kapitalizacja jest większa od poziomu dochodu narodowego wielu europejskich krajów.
Coś w tym jest, choć zabrzmi to cholernie niepedagogicznie. Dobre wykształcenie potrzebne jest dla personelu, liderzy muszę mieć wizję i charakter. Nauczą się po drodze.
Jest taka dobra anegdota żydowska. Mosze chce się zatrudnić w synagodze w Bielsku Podlaskim jako kantor. Rebe odrzuca jego kandydaturę, bo nie umie pisać ani czytać. Ponieważ Mosze nie ma, poza umiejętnością śpiewu, żadnej innej kwalifikacji – z rozpaczy wsiada na statek i emigruje do Ameryki. Tam zajmuje się handlem ulicznym, potem tworzy sklep, ze sklepu robi się sieć sklepów i wreszcie staje się miliarderem w branży detalicznej. W pewnym momencie finalizuje przejęcie konkurenta za wielką kwotę i ma złożyć podpis na dokumencie. Ku zdziwieniu prawników i bankowców – stawia trzy krzyżyki. „Proszę wybaczyć, sir” – odzywa się główny doradca prawny – „ale zastanawiam się, co mógłby pan osiągnąć, gdyby w swoim czasie nauczył się pan pisać i czytać”. „Nie ma się nad czym zastanawiać” – odpowiada Mosze – „gdybym umiał pisać i czytać, zostałbym kantorem synagogi w Bielsku Podlaskim”.
Ale – dodaję na użytek młodzieży która przypadkiem może tu zajrzeć – nie należy z tych rozważań wyciągać zbyt daleko idących wniosków!