Platformie znowu urosło, gdyby wybory były dzisiaj mogliby rządzić bez koalicjantów. Ciekawe, jakich wtedy używaliby argumentów dla uzasadnienia swojej bezczynności? Chyba tego, że ewidentnie to co robią (albo raczej – to czego nie robią) jest odpowiedzią na rzeczywiste oczekiwania wyborców. Więc dla dobra Polski i w interesie wyborców – będziemy udawać, że rządzimy.
Kiedyś, za czasów komuny, był w obiegu żart – rząd udaje że nam płaci, my udajemy że pracujemy.
Na czym polega praca posłanki Pitery? Ostatnio, na szczęście!, trochę jej mniej w mediach. Ale dzisiejsza prasa przynosi kolejny wywiad. Pani poseł ma poczucie dużego sukcesu. Nic dziwnego, przy takich osiągnięciach!
Patrzę na zdjęcie ilustrujące wywiad w Polska The Times. Na różnych korporacyjnych tresurach na Harvardzie uczono nas, że kiedy ktoś przemawia do nas z palcem na ustach (w przypadku pani poseł – wręcz w nosie) – to trzeba założyć, że kłamie lub generalnie sam nie wierzy w to, co mówi. To byłaby optymistyczna konstatacja – znaczyłoby, że pani poseł jest mądrzejsza niżby to wynikało z jej słów. Zawsze lepiej, kiedy otaczają nas ludzie mądrzy, niż głupi.
Pani poseł zaczyna od informacji, że korupcja i pchanie się brudnych przedsiębiorców (Pitera poniża ich w inny sposób – przedsiębiorcy pachną koszmarnymi perfumami i chodzą w jedwabnych garniturach) do przedstawicieli władzy występuje wszędzie, także w Ameryce. Skąd ona to wie? Była to widziała!
Rozmawia dwóch nastolatków:
„wiesz jak fajnie jest w Ameryce? Podjeżdża pod ciebie limuzyna, najpierw zawozi do sklepu, kupują ci co sobie wybierzesz, potem wspaniała kolacja, a potem pokazują ci jak wyglądają pokoje w dobrych hotelach, a na końcu wpychają ci do kieszeni pieniądze”.
Słuchający nie bardzo może w to uwierzyć:
„Skąd wiesz? Byłeś tam i tak rzeczywiście się działo?!”
„Ja nie, ale moja siostra była!”.
Pani Pitera ma świadomość tego, że w ciągu trzech lat swojej pracy udało jej się usprawnić państwo – w szczególności udało jej się zmienić mentalność urzędników, którzy teraz staranniej wypełniają swoje obowiązki. W przeciwieństwie do sytuacji sprzed trzech lat, dzisiaj jej wnioski o kontrolę są realizowane, szybciej wyciągane są wnioski. Prawie (cytuję za panią minister) dobrze naoliwiona maszyna.
Takiemu prezesowi PKP sześciu lat nie wystarczyło, aby zmienić mentalność kolejarzy – a pani Piterze proszę, trzy lata i taka zmiana skuteczności administracji państwowej!
Ciekawe, że ja tego nie widzę. Cóż starszy jestem to i wzrok nie ten. Jako człowiek w podeszłym wieku pamiętam, jak administrację państwową próbował naprawiać gen. Jaruzelski. Premier Messner dostawał codziennie dziesiątki wydartych z gazet tekstów z uwagami na marginesach. Generał kazał wysyłać kontrole, wyciągać wnioski, dyscyplinować.
Mimo takiego nawału poleceń, nie mogę sobie przypomnieć ani jednej sytuacji, w której takie działanie przyniosło jakiś efekt. Po prostu dlatego, że nie było to możliwe. Szukano bowiem winnych sklepikarzy czy magazynierów (a kogo innego można było krytykować w gazetach, skąd generał czerpał wiedzę o świecie?), podczas gdy rzeczywistym winnym był system władzy.
Moim osobistym problemem był wprowadzony przez sztabowców generała tzw. system elektronicznej kontroli poleceń. Generał dostawał tygodniowe wydruki swoich poleceń wraz z informacją o opóźnieniach w realizacji. Zajęło mi chwilkę rozgryzienie tego systemu i zaprzyjaźnienie się z jego operatorem. Na szczęście generał był prosty jak ówczesny język informatyków (pracowaliśmy wtedy na basic’u). Kluczem sukcesu było terminowe wprowadzanie danych. W efekcie generał dostawał wydruk z którego po kolei wynikało, że jego polecenie zostało przyjęte, następnie jest analizowane, a następnie zrealizowane. Wtedy wypadało z listy.
Gniew generała koncentrował się na tych biedakach, którzy autentycznie chcieli coś z tymi idiotycznymi poleceniami zrobić, zamiast nakarmić system. Pani poseł Pitera – jak widać z jej dzisiejszego wywiadu – jest dobrze „karmiona” przez administrację i ma poczucie, że robi coś pożytecznego. To dobrze, że się kobieta nie frustruje. Kobiety w jej wieku mają poważniejsze problemy.
Po burzy medialnej – znaleziono kozła ofiarnego sytuacji na kolei. Mnie dziwi tylko, że nawet poważni komentatorzy bronią ministra Garbarczyka. Co prawda na kolei bałagan, ale przecież budują się autostrady. Gdzie się budują? Ja jakoś nie potrafię do nich dojechać. Ale to moja wina, nie mieszkam w Bieszczadach, tylko pod stolicą. Tu się właśnie skończyły budować.
Wyrzucono wiceministra, bo władze spółek kolejowych były słabe. Jestem ostatnim, który zabierze się do obrony wiceministra – ale na Boga! Co ten facet ma z tym wspólnego?! Czy to on decydował o obsadzaniu tych stanowisk? Te decyzje zapadały w uzgodnieniach politycznych, a nie urzędniczych!
Taka logika działań nie jest autorskim wynalazkiem Platformy. To reguła w każdej zdegenerowanej organizacji. Pisałem kiedyś o zmianach kadrowych w jednej z moich poprzednich firm, N. W ramach tej firmy za globalną sprzedaż leków OTC (czy bez-recepturowych) odpowiadał Michael, bardzo sprawny i mądry menedżer. Zupełnie jak nie Szwajcar! W pewnym momencie pojawiły się problemy na najważniejszym dla nas rynku amerykańskim. Michael chciał tam coś poprawić, ale został wezwany do prezesa. Ten mu wytłumaczył, że firma ma problem percepcyjny w USA i że należy dopieszczać menedżerów z amerykańskimi paszportami. Konkluzja – Michael miał sobie na jakiś czas odpuścić ten rynek, nie latać tam i nie przejmować się tym, co robi lokalny szef. Michael, jak na zdyscyplinowanego Szwajcara przystało wziął to sobie do serca. Sprzedaż poza USA wzrosła w ciągu kwartału o 25%. Przyszedł koniec roku i dokonywana jest roczna ocena jego pracy. Ten sam prezes stwierdza: wyniki w świecie są wspaniałe, ale na rynku amerykańskim fatalne. To najważniejszy dla nas rynek, więc skoro sobie nie dajesz na nim rady, musimy odsunąć ciebie od zarządzania tym segmentem. Zwalniamy ciebie ze skutkiem natychmiastowym, na twoje miejsce awansujemy szefa tego najważniejszego rynku, Amerykanina.
Michael’owi opadła szczęka. Ale przecież nasza rozmowa, przecież to właśnie ten facet jest problemem!
Reakcja prezesa – dla dobra firmy trzeba się czasem poświęcić. Bo ona jest ważniejsza od osobistych ambicji nas wszystkich.
Polska jest najważniejsza!
Ważne jest także, aby kontrola nad gospodarką pozostawała w polskich (czytaj – polskich polityków) rękach. Udało się odbić zagranicznemu kapitałowi największego polskiego ubezpieczyciela. Teraz będzie to firma przyjazna ludziom.
Najpierw odmówiła wypłaty ubezpieczenia dla fundacji Szkoły pod Żaglami. Marna to jakaś szkoła, skoro złamała maszty przy mizernych 8-9 w skali Beauforta. Rozbawiło mnie tłumaczenie – i to bynajmniej nie dotyczące siły wiatru. Pojawia się przeciek z posiedzenia zarządu firmy - pan prezes stwierdza, że szkoła pod żaglami jest instytucją prywatną i nie można jej potraktować ulgowo. Gdyby rzecz dotyczyła instytucji państwowej – no, to wtedy sprawa byłaby innego formatu. Ale jakaś prywatna fundacja? I wypłacić jej pieniądze?! Ale ludziom się w głowie poprzewracało!
Teraz pojawiła się sprawa ludzi ubezpieczonych od zawału serca. Nie wiem, ilu się ubezpieczyło – ale odmówiono wypłaty 2100 osobom. Dlaczego? Bo aby wypłacić, trzeba mieć zapis EKG z charakterystyką jednego rodzaju zawału. Jak masz inny rodzaj zawału (przedsionkowy) – to sam sobie jesteś winny. Nikt ci nie kazał się ubezpieczać w PZU. Jest w końcu wolna konkurencja.
Ale wszyscy mamy powód do dumy, że w naszych, narodowych rękach znajduje się tak duża i szacowna firma. A już można dostać orgazmu kiedy się pomyśli, że o tym kto w tej firmie pracuje – decydują nasi politycy. Nasi, polscy, narodowi, uczciwi, kompetentni, kochani!
Na szczęście mamy kadry, które możemy rzucić na taki odcinek. Szefem rady nadzorczej PZU jest wybitny specjalista, doktor ekonomii, ostatnio dyrektor w delegaturze ministerstwa skarbu państwa w Krakowie – pani Marzena Piszczyk. Oj, najmocniej przepraszam, ona się nazywa Marzena Piszczek. Piszczyk to był bohater filmu „Zezowate szczęście”. Piszczyk był pechowy, a pani Piszczek przez dwa lata pracowała jako urzędniczka w kancelarii premiera – to dała się poznać jako wybitny, godny zaufania fachowiec pilnujący naszych składek.
Na szczęście – także polski kościół ma wybitne kadry, co ważne wszystkie zjednoczone wokół papieża. Dowiadujemy się o tym z wywiadu abp Michalika dla Rzeczypospolitej. Nadzieję arcybiskupa, przewodniczącego konferencji Episkopatu Polski budzą inicjatywy społeczne, które wykorzystują najnowocześniejsze zdobycze wiedzy o zarządzaniu, edukacji, marketingu i reklamie. I które – jakie to ładne słowo – „uobecniają” te wartości w przestrzeni publicznej. O kim on tak pięknie mówi? Kto ma wątpliwości, znaczy się przeciwnik Radia Maryja!
Rozmawia dwóch chłopców:
„jak myślisz, co jest ważniejsze – wielkość czy technika?”
Zapytany, po lekturze Kamasutry, chce się wykazać wiedzą i przemyśleniami
„Oczywiście technika!”.
„Ha, ha – następny z małym się znalazł!”.
Arcybiskup Józef Michalik w pewnym momencie stwierdza że każdy wyznawca Chrystusa powoli dochodzi do wniosku, że pełnia prawdy znajduje się w Kościele. Księże arcybiskupie? Dlaczego powoli?
Ja się wychowałem w świadomości, że pełnia prawdy jest w Chrystusie, a nie w jego Kościele. Ale cóż, przy pomocy najnowszych zdobyczy marketingu i reklamy ksiądz dyrektor szybko przekona mnie, że błądzę…
Jak to miło, że w okresie przedświątecznym prasa przynosi tyle pozytywnych informacji. Na mojej prywatnej liście pierwsze miejsce dzisiaj zajmuje jednak wiadomość z Lublina. Otóż w tamtym mieście pijany prokurator z Poznania próbował dla żartu legitymować przechodniów na Krakowskim Przedmieściu. Gdy pojawia się patrol policji – krzyczy do posterunkowego: :”zamknij się, psie!”.
Znieważenie policjanta na służbie to przestępstwo. Przestępstwa należy karać. Wczoraj późnym wieczorem TVN24 pokazuje rozmowę z prokuratorem (biedak nie potrafił nad sobą zapanować i co chwila wybuchał śmiechem), który skierował do sądu sprawę rowerzysty zatrzymanego przez policję pod zarzutem korupcji. Otóż zbrodzień ten chciał poczęstować policjantów z patrolu wyciągniętymi z kieszeni dwoma krówkami (cukierkami, nie zwierzętami).
Sprawa z Lublina trafia do Poznania, gdzie prokurator Joanna Sandurska umarza sprawę. Na wszelki wypadek pani prokurator nie interesuje sprawa zachowania po pijanemu. Ale nazwać policjanta „psem”? Przecież to nie zniewaga! Doproszona biegła potwierdza, że język ewoluuje i coraz częściej zamiast „glina” czy „stróż prawa” mówi się „pies”. A ponadto psy używa się do tropienia przestępców.
Decyzję prokurator Sandurskiej uchylił sędzia Paweł Tatarczyk. Ciekawe jest jego uzasadnienie – idąc tropem decyzji o umorzeniu każda obelga (sędzia przywołuje przykłady użycia słów „kurwa” i „chuj”) skierowana wobec funkcjonariusza tylko dlatego że jest powszechnie stosowana traci walor poniżający. Oznacza to przyzwolenie do sformułowania „zamknij się psie!” wobec innych funkcjonariuszy, np. sędziów lub prokuratorów.
Na szczęście dla nas, którzy na swoich blogach nieustannie obrażają funkcjonariuszy publicznych – pani prokurator Sandurska podtrzymała swoje stanowisko. Tym razem już prawomocnie, bez prawa odwołania do sądu.
Język rzeczywiście ewoluuje. Można znaleźć w literaturze i w filmach wulgaryzmy. Zawsze można się tym podeprzeć w stosunkach z prokuraturą. Kiedy pani prokurator Sandurskiej powiemy, że ta „chujowa” prokuratura zatrudnia „głupie ździry” – to przecież jest to pójście z językowym duchem czasu, zgodnie z rozwojem kultury masowej. A że przy okazji to jest prawda, to już nie ma nic do rzeczy. Prokuratura (wiemy to na przykładzie choćby katastrofy smoleńskiej) nie szuka prawdy, tylko powodu aby sprawę odsunąć (kiedy dotyczy naszego kolegi, do którego bezsensownie przypieprzył się jakiś pies z Lublina) albo aby przyłożyć (bo czasem człowiek po prostu musi).
„Tatusiu” – pyta dziecko, które z ciekawości wypija alkohol zostawiony przez ojca na dnie kieliszka – „przecież to jest okropnie niedobre! Nie chcę więcej tego pić!”.
„Widzisz dziecko” – przytakuje ojciec filozoficznie – „a ojciec musi”.