Czasem trzeba wyjechać, choć na jeden dzień!...
Wieczorem, po służbowej kolacji w Amsterdamie, próba nabycia jakiegoś orientalnego stroju na bal maskowy szkoły w P. Jak ja nie lubię bali! Jak ja nie lubię bali maskowych. Rok temu tematem przewodnim były lata 20-te, lata 30-te. Wystarczyło się ubrać we frak. Teraz tematem jest podróż dookoła świata. Coś trzeba znaleźć, w czym moja godność nie ucierpi zanadto.
Tuż obok hotelu sklep z chińskimi ubraniami. Niestety – tylko dla kobiet. No cóż, na pewno nie przebiorę się za Chinkę. Poza chińskimi sukniami, olbrzymi wybór odzieży erotycznej. Ale bal jest w szkole katolickiej. Choćby z tego powodu odpada.
Ostatnia szansa to przyszłotygodniowa wizyta w Londynie – trzeba się będzie przestawić na szkocką kamizelkę lub coś podobnego…
Tak szukając orientalnej odzieży – nagle znajduję się w centrum dzielnicy czerwonych latarni i cofee shopów z marihuaną i grzybkami powodującymi halucynacje. Coffee shops są puste. To duża zmiana od ostatniego pobytu. Może dlatego, że środek tygodnia i deszcz? Natomiast wystawy z panienkami – rozkwitają. Zawsze mnie zaskakują te wystawy ułożone okręgiem wokół kościoła – choć trzeba przyznać, że w tym miejscu (celowo?) wystawiają się najbrzydsze.
Nie potrafię się powstrzymać i przechadzam się chwilkę tymi wąskimi uliczkami. Równie ciekawe, jak wystawy – są reakcje przechodniów. Arabskie nastolatki, starsi panowie – miejscowi lub Niemcy, pijani Anglicy (oni zawsze i wszędzie są pijani, nic dziwnego że imperium upadło), zaskakująco dużo par w różnym wieku.
Z jednej strony jest jakaś perwersyjna atrakcja w tych kobietach wystawionych na targu. Opowiadali mi bywalcy, że w Warszawie dziewczyny stojące na ulicy za Marriottem kosztują więcej, niż najdroższe call girls z apartamentowców. Mimo, że zabranie dziewczyny z ulicy jest i obciachem (akurat tam łatwo trafić na znajomych na ulicy) i kłopotem (trzeba z nią gdzieś jechać) – to fakt, ze można powoli przejechać, otworzyć szybę i powiedzieć: „ty, ruda, wsiadaj” – rajcuje jakoś szczególnie. Podobno.
Ale po chwili łapię się na tym, że mimo iż ani nie jestem pruderyjny, ani nie mam specjalnie silnej woli – to w ogóle mnie ta sytuacja nie kręci. Bardziej ciekawi mnie to jako doświadczenie socjologiczne. A erotycznie – nawet nie jestem podniecony! Bo co jest erotycznego w nagich, prężących się do ciebie kobietach praktycznie jednakowo ubranych (albo raczej rozebranych). Instynktownie czuję, że seks z nimi to taki wysublimowany rodzaj masturbacji. Robienie tego w tych ciasnych klitkach, oddzielony od tłumu gapiów jedynie zasłonką, jako kolejny numer tego wieczoru – jest po prostu degradujące. I to bynajmniej nie dla tej panienki, ale dla klienta. Z tą konstatacją, przyśpieszając kroku, wracam do hotelu.
Przynajmniej raz nie było słowa o polityce i ani słowa o katastrofie smoleńskiej. Czy tak się długo da wytrzymać? Z. spadł tekst na przyszły tydzień, bo rozrasta się Smoleńsk. Tygodniki wyjdą w poniedziałek pewno poświęcone temu w całości. Dzisiaj rano jadąc na lotnisko widziałem auto KP przy wjeździe na lotnisko wojskowe – chyba wracał premier z urlopu, aby powiedzieć narodowi co sądzi o raporcie MAK.
A w Holandii nie rozróżniają naszych bliźniaków, odbierający mnie na lotnisku kierowca chciał mnie zawieźć do kontroli paszportowej (bo przecież Polska nie jest częścią Unii, prawda?), przez cały wieczór mogliśmy sobie spokojnie z miejscowymi porozmawiać na naprawdę interesujące tematy. O pieniądzach, o tym jak się je robi i o tym, co trzeba zrobić aby je zrobić. Czasem trzeba, choćby na jeden dzień, wyjechać aby nie zwariować.