Epidemia doszła do mnie
Jakaś seria okrągłych urodzin… przyjaciele Z. kończą 40 lat, a moje środowisko zalicza pierwsze huczne 60-tki. W sobotę urodziny K., razem ze swoją żoną klasyczny przykład „pięknych czterdziestoletnich”. Przy mojej dyslekcji wzrokowej, dopiero po wyjściu dowiaduję się od Z. oczywiście znanych nazwisk nie rozpoznanych przeze mnie osób. Może to dyslekcja, może efekt dobrej whisky, a może jak za dużo się gada o polityce, to mi się wzrok psuje.
„Dobry wieczór, panie sztygarze!”
„Co wy mi tu mówicie dobry wieczór, jak jeszcze nie ma południa?!”
„A bo jak was, sztygarze, widzę to mi krew oczy zalewa”.
Pogłębia się przepaść, efekt szaleństwa życia publicznego ostatnich lat. Nawet po zmianie systemu 20 lat temu można się było spotkać na wódce i normalnie ze sobą rozmawiać w gronie osób, które wybrały inną drogę życiową. Teraz podział na pro-PIS i pro-PO jest tak silny, że nawet na urodzinach ludzie rzucają się na siebie z oskarżeniami. Nie tylko oskarża się – lub zapamiętale broni – polityków, ale formułuje się obraźliwie zarzuty wobec „wyznawców”. Jedni dziennikarze oskarżają innych, że za mało agresywnie dokonuje się wiwisekcji na wizji i w radio zapraszanych polityków. To dowód na „zaprzaństwo”, na „sprzedanie się”, na brak zrozumienia misji.
Przerażają emocje, jakie się przy tym wyzwalają. Ten podział na pół dotyka już nie tylko miasta i wsi, wschodu i zachodu, wykształconych i nie – ale przechodzi przez grona kolegów, przyjaciół, rodziny… Jak się spokojnie przyjrzeć czym różni się program tych wszystkich partii – to nie widać różnicy. Trzeba naprawdę mikroskopu, aby te różnice wyłapać. Ale różni się retoryka – z jednej strony zawiść, pretensje, zarzuty. Z drugiej strony zakłamana otwartość i mruganie okiem usprawiedliwiające zaniechanie. Słowa są ważniejsze od czynów. Ta prawda się sprawdza zarówno wśród bezrobotnych pracowników rolnych jak i wśród kwiatu polskiego dziennikarstwa.
W niedzielę, choć wiem że nie powinienem, czytam komentarze internautów przy jakiś mało istotnych informacjach z kraju. Zadziwiająco dużo osób pisze o tym, że Warszawa jest dzisiaj światowym centrum walki wywiadów. Że Prus i Rus zawzięcie dba o swoje interesy i że polskie władze działają w imieniu tych obcych interesów.
Zadziwia megalomania, świat który patrzy na Chiny, na islam, na Amerykę Południową – za mało, a nie za dużo poświęca nam czasu. Ale naszym ekspertom wydaje się, że wszyscy tylko dybią na to, co ukradliśmy Żydom, Niemcom i swoim własnym elitom. Takie widzenie świata trudno zaakceptować, ale można do niego przywyknąć. Jedne świry idą mordować, inne piszą w Internecie…
Rozmawiam z PT. Jego praca polega na pisaniu dla władz raportów o zagrożeniach dla Polski. Słucham z rosnącym zniecierpliwieniem o walce wywiadów, o sile agentury która ma w Polsce wpływ na wszystko. Najlepsze na świecie służby rosyjskie, Niemcy od zawsze podporządkowane takiej samej doktrynie.
Jak to się stało, że przy takiej sile służb upadł Związek Radziecki, Niemcy przegrały wojnę, Wielka Brytania straciła swoje imperium?
Opowiadam o tym na brydżu. Moi sąsiedzi uważają, że takie raporty powinny nie tylko powstawać, ale także służyć w pracy resortów gospodarki, finansów czy dyplomacji. Całkowicie się z tym nie zgadzam, ale cóż moje zdanie znaczy? Ja jestem groszorobem i do tego pieniaczem, więc się nie znam.
Na władzę oddziaływuje wystarczająco dużo zagrożeń. Zarażanie ich spiskową teorią świata; zniechęcanie do jakiejkolwiek współpracy z kimkolwiek bo ma inne niż Polska interesy – to przykładanie ręki do paranoi polityków.
Może jestem groszorobem i pieniaczem, ale widziałem to z bliska. To przekonywanie premiera, że każdy krok trzeba uzgodnić z wywiadem – bo tylko tam są umysły gotowe objąć zagrożenia tego świata. To sugerowanie, że polskie firmy gazowe, kopalnie węgla, lotniska, firmy zbrojeniowe – listę można ciągnąć w nieskończoność – muszą zostać w polskich, państwowych rękach, najlepiej zarządzane przez służby.
Widziałem także, jak na poważnie mówi się władzy, że to powszechna praktyka na Zachodzie. Że jak Coca-Cola chce otworzyć fabrykę w Polsce, to musi się najpierw zapytać prezydenta USA o zgodę. Taki Krauze wchodząc do Kazachstanu o zgodę się prezydenta nie zapytał, to trzeba było pokazać mu gdzie jego miejsce.
Pamiętam min. Milczanowskiego, jak na posiedzeniu rządu miał pretensje do ministra Lewandowskiego, że prywatyzując firmy przygotowuje dla potencjalnych kupców prospekty, w których znajdują się tak strategiczne informacje jak adres fabryki, czym się zajmuje, jaką ma wielkość obrotów i marżę zysku.
„To jest informacja dla wywiadów gospodarczych” – grzmiał – „jest oczywiste, że każdy potencjalny inwestor po otrzymaniu takiej informacji pisze od razu raport dla swoich służb i jest to wykorzystywane przeciwko Polsce!”.
„Skąd panu to przychodzi na myśl?” – z bezgranicznym zdumieniem pytał Lewandowski.
„Jak to skąd? Czytam na ten temat raporty naszych służb, oni wiedzą to najlepiej!”.
Wszyscy wszędzie węszą służby… Ja cyniczny facet jestem i mam takie wewnętrzne przekonanie, że to szukanie służb jest częścią planu tych służb właśnie! I głupoty gadane przez Kaczora, i niechęć do reform Tuska, i odwrót od prywatyzacji, i skłócanie nas z potencjalnymi sojusznikami – to wszystko może się układać w całość.
Epidemia się rozszerza, padło i na mnie…