• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Dziennik Pieniacza

Opinie niepoprawne politycznie. Fakty którymi nie powinienem się dzielić. Doświadczenia o których lepiej nie pamiętać. A czasem nic z tego, tylko ble ble.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28

Kategorie postów

  • Nowa Kategoria (1)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010

Archiwum luty 2010, strona 1


< 1 2 3 >

Luksusowe zakupy

Luksusowe zakupy… wpadłem na chwilę do Galerii Mokotów. Przechodząc obok salonu Mont Blanc, jak zawsze pustego w środku zapełnionej galerii, przypomniałem sobie moją przygodę.

Jak kilka razy w roku miałem problem z wyborem prezentu dla Z. Tym razem postanowiłem kupić jej elegancką torebkę na dokumenty z odpowiednią dedykacją. Starannie wybrałem prezent, ustaliłem tekst dedykacji, zapłaciłem z góry i poprosiłem o przygotowanie na określony dzień. Panie pieniądze wzięły, zanotowały starannie mój adres z numerem telefonu i rozstaliśmy się w uśmiechach.

Po dwóch tygodniach w drodze do domu zatrzymałem się w Galerii po odbiór prezentu. Pani lekko spłoszona poinformowała mnie, że niestety nie udało się umieścić dedykacji. Zrezygnowany, poprosiłem o wybraną teczkę bez dedykacji. Jej też nie było. Została u introligatora. Trochę zdenerwowany, że zostawiono mnie bez prezentu na godzinę przed spotkaniem – poprosiłem o zwrot pieniędzy. To też było niemożliwe – musiałem mieć przy sobie oryginał paragonu oraz potwierdzenie transakcji kartą kredytową. Nigdy tego nie przechowuję, a już na pewno nie wożę ze sobą po mieście.

Ostatecznie musiałem się wybrać osobiście (wysłanie posłańca nie wchodziło w grę) z kompletem dokumentów (jakimś cudem je znalazłem) aby Mont Blanc łaskawie mi te pieniądze zwrócił. Ani razu (sic!) nie padło słowo przepraszam. Natomiast panie wyraźnie miały do mnie pretensje, że byłem zdenerwowany. Cóż, jak się płaci pięć tysięcy złotych za skórzaną kopertę – to trzeba mieć klasę i przyjmować z pokorą fanaberie sprzedawcy. Ktoś, kto tym kieruje w Polsce musiał się uczyć biznesu w dawnej Polsce, prawdopodobnie w sklepie mięsnym…

Podobne doświadczenia miałem w zakupie garniturów w E. Zegnie na placu Trzech Krzyży w Warszawie. Coś mnie podkusiło, aby zamówić szycie garniturów u włoskiego krawca.

Już podczas miary miałem złe przeczucia… krawiec był ubrany w bardzo obcisły garnitur w najgorszym włoskim stylu a ’la młody i szczupły pederasta. Cóż, wziął ze mnie miarę i po dwóch miesiącach i dwudziestu tysiącach złotych zgłosiłem się po odbiór. I teraz zaczęła się dyskusja. Najpierw na ten temat, że moje spodnie są z reguły o jeden rozmiar węższe od marynarki (czego pan Włoch nie zauważył).  Że mam tzw. długie plecy – zamiast tego pan Włoch zrobił mi duży brzuch. Panowie w ekskluzywnym salonie na placu Trzech Krzyży zwracali mi generalnie uwagę, że jak się ma taką pokrzywioną sylwetkę, to należy kupować garnitury gotowe, a nie od krawca. Był to argument trudny do przyjęcia. Skończyło się na trzech dodatkowych przymiarkach. Poprawki nie były oczywiście robione we Włoszech, ale na miejscu przez faceta od alternacji. Za „włoskie” pieniądze kupiłem polski produkt, a przy okazji wysłuchałem wielu komplementów.

O jakości i profesjonalizmie kadry pana Mazgaja świadczy także doświadczenie w zakupie koszul tamże. Poprosiłem o rozmiar 42 i średnią długość rękawa. Przynoszą mi rękaw 36. Proszę o mniejszy. Wtedy słyszę wywód eksperta, że podana na koszuli liczba 16.5 to długość rękawa. To amerykański zapis europejskiej 42-ki. „Ha, ha, ha” – śmieje się sprzedawca – „skąd panu to przyszło do głowy?”

Kupując luksusowe ubrania u p. Mazgaja nie tylko płacę więcej niż w Londynie czy Nowym Jorku, ale także słyszę że jestem pokraką (mam za mało wystający brzuch) i debilem (bo w przeciwieństwie do ekspertów Zegny w Polsce znam system calowy).

I jak tu popierać krajowy handel??   

23 lutego 2010   Dodaj komentarz
mont blanc   zegna   mazgaj  

Umarł Haig

Zmarł Haig. Pamiętam, jak dwadzieścia lat temu odwiedził Polskę w składzie delegacji United Technologies. Był tam dyrektorem korporacyjnym i cała jego rola sprowadzała się do tego, aby załatwić wizytę u polskiego premiera. Przywitał się na początku i podziękował za przyjęcie, a potem aż do końca się nie odezwał – bo mówił szef firmy. Jego szef. Pomyślałem sobie wtedy, żeby nigdy nie mieć takiej pracy – załatwianie z wykorzystaniem byłych kontaktów politycznych…brrr.

Ale szczerze mówiąc nie ma dobrego odejścia z polityki. Jedyna akceptowalna droga to umrzeć na stanowisku. Widziałem Reagana jak przestał być prezydentem (zagubiony, nieśmiało pytający się o zdanie swojego ambasadora). Widziałem Blaira, jak zmuszony był wykładać za pieniądze przed pracownikami The Carlyle Group w Dubaju. Czy Busha seniora w podobnej roli wobec pracowników Philip Morrisa.

Chyba jedynym szczęśliwym byłym politykiem, jakiego spotkałem był sekretarz stanu USA Brown, który kieruje fundacją Hoovera w Kalifornii. Wspaniały campus Uniwersytetu  Stanford, miejsce do którego przyjeżdżają ciekawi ludzie z całego świata. Brown mieszka w centrum San Francisco, z pięknym widokiem na cztery strony świata. Limuzyna podwozi go wygodnie autostradą do Stanford, świetny klimat, pensja nawet nie za duża ale pozwala godnie żyć… żyć nie umierać.

Jak odchodziłem z polityki, założyłem sobie aby być jak najdalej od administracji. Aby nigdy nie musieć niczego załatwiać. Nie uniknąłem tego całkowicie w Coca-Coli, ale na szczęście udało mi się wyrwać z tego kręgu – w którym przecież mogło być tak łatwo i wygodnie.

To dziwne, jak na różnych szczeblach mojej kariery wydawało mi się, że sięgnąłem szczytu i że może być już tylko gorzej.

Gabinet premiera. Coca-Cola. Zarząd światowej firmy farmaceutycznej. Globalny partner w największym i najbardziej snobistycznym funduszu private eqity. Praca we własnym funduszu… co czeka mnie za kolejnym zakretem?? Czy takim wspaniałym momentem życia może być emerytura???

22 lutego 2010   Dodaj komentarz
polityka   haig   załatwiactwo  

Kompleks prowincji

Powrót do Warszawy. Jestem na dworcu sporo przed czasem, wiec… wizyta w poczekalni. Dziwne uczucie… Dlaczego dworce na całym świecie wyglądają tak okropnie?

Najciekawsze przeżycie dworcowe miałem w Kalkucie. Ciemno, wyłączone oświetlenie. Pasażerowie siedzący wokół ognisk (sic!). Po żelaznych belkach wiat chodzą jakieś zwierzęta. „Wiewiórki” – pyta Z. z niedowierzaniem. Szczury… pełna egzotyka.

Ale czułem się tam lepiej, niż na dworcu w Katowicach. Albo w Warszawie…

Na klubie przyjaciół uczelni dyskusja na temat nazwy uczelni. Czy w nazwie ma być „śląski” czy też „w Katowicach”. Głosy mocno podzielone. Trudno mi z pozycji człowieka nie mieszkającego na miejscu głośno artykułować moje przekonanie, że eksponowanie „katowickości” nie jest najlepszym rozwiązaniem… Ja urodziłem się w Gliwicach i nigdy nie lubiłem Katowic…

To był chyba jakiś kompleks niższości. W Gliwicach nie lubiłem i bałem się Katowic. W Katowicach – Warszawy. W Warszawie – Zachodu. Jakiś taki kompleks.

Wyleczyłem się z niego później, najlepiej chyba w czasie seminarium w Harvard Business School. Zostałem zaproszony do przeprowadzenia case study nt przekształceń własnościowych w Europie Wschodniej na przykładzie G. W trakcie seminarium, w kilku grupach spotkałem się z problemem w wytłumaczeniu konsekwencji fluktuacji walutowej w dynamicznym środowisku inflacyjnym. W pewnym momencie musiał interweniować opiekun ich grupy tłumacząc, że amerykańscy studenci nie są w praktyce narażeni na takie sytuacje. Cóż, ta uczelnia podobno przygotowuje globalnych liderów.

„Ja” – skwitowałem – „w przeciwieństwie do was ukończyłem prowincjonalną uczelnię. Ale na tej zapyziałej uczelni uczyli nas, w jaki sposób budować modele finansowe na rynkach dynamicznych”. I z tym przeświadczeniem przeszedłem przez resztę swojego zawodowego życia.  

19 lutego 2010   Dodaj komentarz
uniwersytet   harvard   kompleks   poczekalnia  

Mściwość

 

Czytam w Pulsie Biznesu o możliwej fuzji M. i K. Tekst ilustrowany dużym zdjęciem JS. Uderza to w moją czułą nutę. Był moim przyjacielem, potem kolegą. W pewnym momencie moim wrogiem.

Kiedy po latach mobbingu zdecydowałem się odejść z firmy, w której byliśmy partnerami – postanowił okraść mnie z ekonomicznych efektów naszej wspólnej pracy. Tego akurat mogłem się po nim spodziewać. Ale kiedy w tajemnicy przede mną zerwał opłacone na rok z góry ubezpieczenie medyczne dla mojej rodziny (w tym chorego dziecka) – przesadził.

Generalnie mam zasadę,  że nie należy mnożyć sobie wrogów i że trzeba mieć w sobie siłę do wybaczenia. JS też byłem gotów wybaczyć, bez żadnej rekompensaty. Wyciągniętą dłoń potraktował jednak jako oznakę słabości… kiedy mój korporacyjny patron wycofał się z naszego rynku, JS wykorzystał okazję aby w prasie dać wyraz swojej olbrzymiej satysfakcji i przy okazji wylać wiadro pomyj na moją głowę.

Swoją drogą Puls Biznesu zachował się wtedy bardzo „sympatycznie”. Kiedy walił się mój fundusz, poszukali jedynej osoby w Polsce, która mnie szczerze nienawidzi – i pozwolili tej osobie powiedzieć, co jej leży na wątrobie. Może takie są dzisiaj standardy dziennikarskie. A może dziennikarka, przeganiania przez JS i jego ratlerków przy wielu okazjach – wpadła w swego rodzaju „syndrom sztokholmski” i ma rodzaj admiracji dla męskiego chamstwa JS.

A ja teraz mam problem etyczny…. Firma, w której wspólnie z JS byliśmy partnerami została przeorganizowana tak, aby JS mógł się nazywać prezesem i aby mógł rzeczywiście kierować. Wszystkie pozory tego, że jest to firma międzynarodowa, z kierownictwem w transparentnej podatkowo jurysdykcji – zostały porzucone. W efekcie firma powinna wystąpić o koncesję KNF, a inwestorzy powinni płacić w Polsce podatek od zysków kapitałowych. Nikt się tym oczywiście nie przejmuje…

Złożenie przeze mnie powiadomienia o popełnieniu przestępstwa byłoby odebrane – i chyba słusznie – jako niska i podła mściwość. Na dodatek w momencie odchodzenia JS zadbał o to, abym nie otrzymał nowych dokumentów korporacyjnych. A więc mogę jedynie powołać się na dokumenty, ale nie mogę ich pokazać… Jestem pewien, że jak kiedyś ktoś się do nich przyczepi, przy moim farcie okaże się, że najwięcej pretensji będą mieli do mnie za brak zgłoszenia tego do prokuratury…     

18 lutego 2010   Dodaj komentarz
korporacja   mściwość  

Znowu w pociągu...

Podróż do Katowic. Drogi i aura nie wiadomo jakie, więc decyduję się na pociąg. Dojazd do dworca w niecałą godzinę. Pierwszy sukces! Jestem przed czasem, wypijam kawę, kupuję gazety i wypadałoby pójść do toalety. Na peronie nie ma żadnej. Jest gdzieś nad główną halą, bo trzeba wziąć od klienta 2 złote więc  - chyba dlatego? – są pochowane gdzieś po kątach. Za daleko od peronu, więc czekam na pociąg. Przyjeżdża o czasie, czyste czeskie wagony (pociąg jedzie do Pragi). Wchodzę do toalety chwaląc sobie postęp techniczny (za czasów mojej młodości korzystanie w czasie postoju było zabronione). Chwalę sobie do momentu, kiedy chcę wyjść. Nie da się. Zaczynam najpierw szarpać nerwowo, potem na spokojnie – no w miarę spokojnie – próbować wszystkich możliwych układów. Nie da rady. Walę w drzwi i okno. Czuję silny ból w klatce piersiowej i przestaję. Mam do jasnej cholery nadzieję, że to mięśnioból a nie serce. Coś za często staję przed takim pytaniem…

Z opresji, po półgodzinie, ratuje mnie sekretarka. Znalazła kogoś w PKP kto zadzwonił do pociągu. Przychodzi konduktor i z niedowierzaniem wypuszcza mnie ze środka. „Wszystko przecież działa” – stwierdza zdziwiony. Proponuję mu więc, aby sam zamknął się w środku. Rozbawiony wchodzi do środka, zamyka się… i po chwili coraz bardziej nerwowo szarpie za drzwi. Teraz ja ratuję go z opresji. „Czeski wagon” – to tytułem wyjaśnienia. Wspólnie ustalamy, że drzwi zamkniemy na głucho.

Dzisiaj droga na dworzec bez kierowcy, a więc z radiem. Dawno nie słuchałem Żakowskiego w Toku. „Panie Profesorze”, „Panie Redaktorze”… Tym razem Lisa zastąpił Kurkiewicz. Nieznośna maniera wszechwiedzy i poprawności. Wołek w kontekście dostępu do wiedzy lustracyjnej mówi o prawach wnuków donosicieli… To na pewno nadużycie, ale ostatnio wnuk Stalina chciał bronić przed sądem prawa do – jak to określił Pan Profesor Wołek – intymnej wiedzy o swoim dziadku. Nawet przed rosyjskim sądem to nie przeszło, co przechodzi w salonie Żakowskiego.

Przy moim kuchennym stołem czasem dyskusja o przeszłości. Dzieci poznają pojęcie słowa „komunista”, „członek”. Nie zdobyłem się jeszcze na odwagę, aby im powiedzieć że ich tata też był członkiem….

Córka kiedyś pytała się o to, co to jest rozwód. „A czy znasz, mamo” – zainteresowała się – „kogoś kto jest rozwiedziony?”. „Oczywiście” – padła prosta odpowiedź – „na przykład twojego tatę”. Olbrzymie zdziwienie (jak on mógł być tak głupi!?) i temat przestał być intrygujący.

Gdyby twój tata, córuniu, nie był kiedyś tak głupi, to by ciebie, kochanie, nie było… Jeszcze raz się potwierdza, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło….

 

17 lutego 2010   Dodaj komentarz
członkowie   pkp   rozwody  
< 1 2 3 >
Curious | Blogi