Zdrowy rozsądek boi się prokuratury
Dzisiaj lunch z Krzysztofami. Obaj nie pojawili się na mojej sobotniej imprezie – pożegnanie lata – i w ramach ekspiacji zostałem zaproszony na rybę w soli do ich ulubionej włoskiej restauracji.
Byłem ciekawy, jak oceniają ogłoszone dzisiaj odejście Profumo. Krzysztof nie krył satysfakcji. Tym bardziej, że jego następczyni w banku już doprowadziła do odwołania Luigego, zastępcy prezesa w Polsce. Dostał wezwanie do Mediolanu po odebranie odwołania, a tu niespodzianka – zmienił się prezes grupy i odwołanie stało się nieaktualne.
Kto tę panią wprowadził do świata bankowego? Okazuje się, że osobiście zrobił to kiedyś Krzysztof właśnie. Dzisiaj ta pani z właściwym sobie wdziękiem kieruje bankiem jak folwarkiem. W ostatnią sobotę uczestniczy w turnieju tenisowym w Szczecinie o puchar banku. Ponieważ chce obsłużyć jednocześnie tę imprezę i inaugurację olimpiady specjalnej w Warszawie – wynajmuje sobie samolot. Cóż, robi to w prywatnej firmie na koszt udziałowców. Drugi Krzysztof opowiada, że w czasie lunchu podniósł się od stołu, aby napić się wody. „Proszę nie wstawać, panie prezesie”- usłyszał z jej ust i zaraz potem polecenie wydane członkowi zarządu banku -„proszę podać wodę panu prezesowi!”. W ten sposób buduje się autorytet.
Jeszcze jeden argument za parytetami. Kobiety łagodzą obyczaje…
Nie da się uciec od gospodarki. Chwila rozmowy na temat deficytu budżetowego i roli samorządów. Dowiaduję się, że w sobotę wiceszefem partii zostanie minister Rostowski. Kto by tego faceta podejrzewał o taki polityczny instynkt, talent i apetyt… To nie jest dobry pomysł. Czy jedyny?
Mówię, co myślę na temat dyskusji o wartości państwowych firm. Obydwaj Krzysztofowie z wielkim przejęciem tłumaczą się. Mówią, że dzisiaj nie można już mówić o niewidzialnej ręce rynku, że pieniądz zyskał narodowość, że nie możemy jako kraj dać się wykorzystywać.
Na mój argument, że zmieni się rząd i wtedy się przekonają, jakiego potwora wyhodowali na swojej piersi – twierdzą, że mówię jak Schetyna. I że nie mam racji, bo oni w międzyczasie doprowadzą do zmian zasad korporacyjnych, aby oderwać państwowe firmy od polityków. Mówię im grzecznie, że nie wierzę ale że życzę im sukcesów.
Aby trochę uciec od niezręcznego tematu – wskazuję na proste projekty, które można wprowadzić ku zadowoleniu ludzi. Uproszczenie zasad egzaminu na prawo jazdy; wyciągnięcie z szarej strefy ośrodków opieki nad ludźmi starymi, z demencją i z Alzheimerem; zmuszenie gmin do uchwalania planów zagospodarowania przestrzennego…
Na koniec wracamy do tematu przewodniego naszego spotkania – rocznicy rządu. Okazuje się, że moi gospodarze mają pomysł na obchody. Po prostu powinienem napisać książkę o tamtych czasach. Ludzie, żeby napisać książkę trzeba mieć talent! Obiecuję, że spróbuję znaleźć jakiegoś murzyna do napisania i kogoś, kto coś pamięta z tamtych czasów.
Potwierdza się stara zasada, że nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch…
Prokuratura złożyła odwołanie od decyzji sądu. Nie mówię o sprawie Zakajewa (tu też), ale o sprawie beznogiego rencisty z Krakowa. Poproszony o naprawę lady stał się mimowolnym świadkiem kłótni między małżonkami. Dwoje interweniujących przechodniów zostało przepędzonych przez krewkiego małżonka (karany wcześniej za przemoc i pobicia). Kiedy inwalida staje w obronie kobiety, uderzony ląduje na ziemi z takim impetem, że odpada mu proteza nogi. Kiedy napastnik nachyla się nad nim aby znowu uderzyć, broni się narzędziem którym naprawiał ladę – młotkiem. Efekt – dwa wybite zęby.
Prokuratura nie oskarża napastnika, tylko inwalidę że nie dostosował samoobrony do zagrożenia. Napastnik użył ręki, a on – leżąc – sięgnął po młotek. A mógł przecież przyjąć kolejny cios, wtedy pan prokurator w Krakowie (znowu Kraków!) miałby wynik badania lekarskiego co pozwoliłoby mu na – jak pisze – wynikające z doświadczenia życiowego zaakceptowanie wyjaśnień.
Według prokuratury – broniąc się powinniśmy tak dać się pobić, aby nie było wątpliwości kto jest napastnikiem. W skrócie – to atakowany ma stracić zęby. Ma przyjąć pokornie cios, a potem dochodzić swoich praw (jak przeżyje) przed sądem. Tylko że po drodze jest zawsze prokurator, który w takiej sytuacji może z kolei uznać, że pobity miał pod ręką młotek i jego nie użył. Ergo – prosił się o pobicie, nie wykazał staranności w obronie i trudno mieć pretensje do napastnika, skoro został w tak perfidny sposób sprowokowany.
Wczoraj w radio TOK FM mecenas z kancelarii Bird & Bird opowiada o zaletach arbitrażu. Dziennikarz pyta – czy arbitraż jest szybszy, niż sprawa sądowa? Z reguły tak, ale nie zawsze tak jest. To może tańszy? O nie, jest o wiele droższy od postępowania sądowego. To po jaką cholerę ktoś chce jeść tę żabę? To proste, bo w arbitrażu istnieje przewidywalność, można spodziewać się wyroku zgodnego z prawem i zdrowym rozsądkiem.
W naszym systemie prawnym, cechującym się legalizmem i idiotyzmem, zaczynając postępowanie nigdy nie wiemy, czym nas zaskoczą. Prawo jest tak skonstruowane, że wszystko można uzasadnić. A zdrowy rozsądek zostaje przed salą, bo się boi prokuratury. Boi się, znaczy winny.