Co będą wspominać po dwudziestu latach?...
Po nieprzespanej nocy (zatoki) poranna wizyta u dentysty. Wspaniały początek dnia, sam nie wiem co mnie bardziej zamula.
Kaczyński wypowiedział się wczoraj na tematy ekonomiczne. Zaczyna się. Jak bardzo nieśmiało krytykowałem Platformę i wypowiedzi mojego przyjaciela w sprawie polskości banków i generalnie roli państwa w gospodarce – to prorokowałem, że kiedyś przyjdzie nowa władza i ona dopiero nam pokaże, co to znaczy polityka w gospodarce. Ale nie przewidziałem, że to się nam odbije czkawką wcześniej – że już tematem kampanii wyborczej będzie licytacja, kto jest w gospodarce większym patriotą.
Opóźniamy wchodzenie do strety euro? To Kaczor grzmi: przez dziesięć, nie – przez dwadzieścia lat musimy mieć złotówkę. Mało tego, złotówka powinna być w regionie walutą rezerwową! Jak już wszyscy wokoło będą mieli euro, to będą trzymali na czarną godzinę złotówki – dla równowagi.
Uzasadniamy, dlaczego PKO ma za wszelką cenę kupić WBK? To PIS nam funduje mrzonki o nacjonalizacji banków, dla niepoznaki nazwaną – repolonizacją banków.
Będą też repolonizować wszystkie firmy pozostające w ręku państwa – KGHM, PZU, Orlen, PKO, PKP, LOT. Repolonizować – czyli wprowadzać kolegów Kamińskiego (tego od CBA), a wyprowadzać ludzi Schetyny.
Filozofia Kalego obowiązuje w obu partiach. Jak PIS bierze kadry, to zawłaszcza państwo. Jak Platforma robi to samo, to zapewnia fachową, polską, narodową kadrę. Czy naprawdę trzeba jakiejś wyjątkowej wyobraźni, aby to widzieć?
Mija dwadzieścia lat od powołania rządu Bieleckiego. Jako jeden ze świadków tamtych czasów mam coś powiedzieć do kamery na potrzeby filmu telewizyjnego. Mnóstwo poważnych ludzi będzie mówiło o dokonaniach i klęskach, ode mnie oczekuje się głównie anegdot z tamtych czasów. Jak mi ten ból do jutra nie przejdzie, to będzie mało śmiesznie.
Pamiętam, jak wprowadzałem JKB do Urzędu Rady Ministrów. Pokazałem mu jak trafić do toalety, z kim łączą telefony na biurku i zapytałem, komu przekazać klucze do sejfu.
„A gdzie panu tak się spieszy?” – zapytał.
Specjalnie mi się nie spieszyło, ale było faktem, że w tym długim czasie pomiędzy dymisją Tadeusza Mazowieckiego a powołaniem JKB znalazłem sobie pracę jak najdalej od administracji państwowej.
„Kiedy pan zaczyna nową pracę?” – padło konkretne pytanie.
„Dokładnie za trzy miesiące” – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
„Panie, za trzy miesiące to ja już nie będę premierem!” – padła zaskakująca odpowiedź. Po trzech miesiącach rząd trwał w najlepsze, ale ja już nie rozglądałem się za pracą.
Kiedy opowiadam tę anegdotę, słuchacze podkreślają poczucie tymczasowości towarzyszące JKB w momencie wyboru. To częściowa prawda. To poczucie tymczasowości miało swoje bardzo przyziemne konsekwencje – JKB zerwał z tradycją przyznawania mieszkań członkom swojej ekipy. No, bo skoro nie będzie to trwało długo, to po prostu nie wypada.
Ale to nie było tylko poczucie, że JKB został premierem przez kaprys historii i że ta chwila nie będzie trwała wiecznie.
Jak nigdy przedtem, a także później – co ze szczególną siłą widać dzisiaj – premierostwo nie było nagrodą za wiele lat działalności politycznej, szczytem osiągnięć budowanych przez lata za pomocą dużej ekipy. JKB nie musiał skupić się na rozdzieleniu łupów dla swojego zaplecza – bo po pierwsze nie było wtedy łupów (poza mieszkaniami, z których od razu zrezygnował), a po drugie nie było zaplecza. Poza współpracownikami, których można było policzyć na palcach jednej ręki – nie było „własnych” posłów, własnych polityków, którzy wyciągają ręce po konfitury.
W zamian JKB miał poczucie, że dostał szansę która polega na zrobieniu czegoś konkretnego. I na tym się skupił. To była demolka – to on rozwiązał RWPG, Układ Warszawski, Radiokomitet. Za jego czasów podpisano umowę o wyprowadzeniu wojsk radzieckich z Polski. Wyciągnięto z Narodowego Banku Polskiego oddziały terenowe i powołano banki komercyjne: Śląski, Zachodni, Gdański itp. Za jego czasów powstała giełda papierów wartościowych, podpisano układ pokojowy z Niemcami, układ stowarzyszeniowy z Unią.
Dzisiaj ta wyliczanka brzmi w sposób oczywisty i łatwy, ale zapewniam – że opór materii był nawet większy, niż dzieje się to dzisiaj i co stanowi uzasadnienie dla nic nie robienia.
Jedno z pierwszych pytań, jakie miałem do premiera było bardzo konkretne – jaki alkohol ma stać u niego w barku. Było (ciekawe, czy jest ciągle?) tradycją, że po pełnym stresu dniu wieczorem u premiera spotykali się najbliżsi doradcy aby przy kieliszku podsumować dzień i poknuć. Poszczególne administracje różniły się tylko rodzajem alkoholu, jedni lubili whisky, inni koniak. Jedni (z konieczności) alkohole radzieckie, inni – ze snobizmu – francuskie. JKB spojrzał na mnie jak na zdechłego szczura, podejrzewając prowokację. Kiedy mu wytłumaczyłem, że kiedyś będzie potrzebował – powiedział że w takim razie niech ten alkohol sobie leży u mnie, jak będzie potrzebny to przyniosę.
Był potrzebny tylko raz, pół roku po objęciu stanowiska. Wróciliśmy z pamiętnego spotkania w Ursusie, wbiegliśmy po schodach (JKB zawsze wbiegał po schodach – ja byłem wtedy w lepszej formie i cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy udawało nam się zostawić w tyle oficera BOR-u) i premier zamiast do siebie, skręcił do mnie.
„Dawaj pan co pan tam masz”. Wychylił whisky, strasznie się wstrząsnął, i wrócił planować cięcia kadrowe w ministerstwie przemysłu.
Te jego wizyty w zakładach pracy to zawsze był powód dużego stresu. Na przykład w pewnym momencie wybuchł problem fabryki samochodów małolitrażowych w Bielsku. Fabryka ta realizowała wtedy jeszcze talony na maluchy, co oznaczało że miała zagwarantowany odbiór przez państwo swoich aut po dowolnie kształtowanych cenach. Firma mimo to przynosiła straty i w pewnym momencie nałożyły się na siebie dwie decyzje – żądanie dofinansowania przez budżet oraz podwyżka cen aut na asygnaty (też uderzająca w budżet). Premier postanowił osobiście pojechać na miejsce i zorientować się w sytuacji. Chciał jednak przyjechać trochę z zaskoczenia, więc umówiłem się z dyrektorem firmy, że przyjadę ja z „kilkoma doradcami” pogadać na temat przyszłości firmy. Niestety, niespodziankę spalił BOR, który uprzedził szefa miejscowej policji. Co prawda zabronili mu puścić dalej tę informację, ale zgodnie z zasadą – bliższa ciału koszula – ten jednak uprzedził wojewodę, a ten uprzedził firmę.
Rozmowa w Bielsku wyraźnie się nie kleiła. W pewnym momencie dyrektor, który z niejednym już przywódcą rozmawiał (szefował tam od czasów Gierka) postanowił użyć ostatecznego argumentu:
„Panie premierze! Jak budżet nam nie pomoże, to ten wielomiliardowy majątek nie będzie wykorzystany do produkcji samochodów i Polacy nie będą mieli czym jeździć”.
Premierem zatrzęsło. Przy narzucanych w Bielsku cenach na asygnaty państwu opłacałoby się importować volkswageny i wydawać posiadaczom talonów. Zadał więc pytanie:
„Dobrze, że pan wspomniał o tym wielkim majątku. Czy pan zdaje sobie sprawę, co jest pańskim zadaniem jako dyrektora tej fabryki?”
„Oczywiście” – padła dumna odpowiedź – „budować samochody dla Polaków”.
„Nie, proszę pana” – zaprzeczył mu premier – „pana zadaniem jest generowanie zysku z powierzonego w zarząd majątku. A pan nie tylko nie generuje zysku, ale nie płaci pan żadnych podatków”.
W Bielsku dyrektorem był człowiek z poprzedniej epoki. Jak natykaliśmy się na „nowych”, frustracja była jeszcze większa. W zakładach komunikacyjnych w Mielcu szefem został działacz solidarności, inżynier, skądinąd dobry człowiek. Tutaj problemem był brak importu części samolotowych przez Rosję. Firma oczekiwała od premiera, że wepchnie je Rosjanom do gardła. To była wtedy firma wielozakładowa, produkująca oprócz części samolotowych wiele innych rzeczy, między innymi taczki. Zastanawiając się nad sytuacją firmy, bez żadnego podtekstu premier zapytał na czym firma zarabia najwięcej, a co może przynosi straty. Na to szef, z wyraźnym oburzeniem i jak to opozycjonista z opozycjonistą: „Pan premier pyta jak dziecko. A skąd ja mam to wiedzieć? Ja mam koszty ogólnozakładowe, to nie mam pojęcia jak to się rozkłada na poszczególne grupy produktów”.
Facet chciał, abyśmy wywołali wojnę z Rosją i zmusili ich do odbioru samolotów – ale nie przyszło mu do głowy najpierw zapoznać się ze strukturą kosztów w swojej firmie!
Jak o wiele łatwiej mają dzisiejsi rządzący! Jak za dwadzieścia lat będą wspominali swoje czasy, czym będą mogli się pochwalić? Euro 2012? To dopiero będzie kompromitacja, sportowa i organizacyjna!
Dzisiejsza prasa donosi, że zmieni się organizacja roku szkolnego, aby dopasować go do zawodów piłkarskich. Co jeszcze rozmontują nam nasi polityczni kibole pod pretekstem organizacji zawodów? Co nam jeszcze zafundują, już zupełnie bez żadnego pretekstu?