Bez względu na formę!
Ktoś zaproponował, aby 3 marca ogłosić dniem bez Smoleńska. Podpisuję się pod tym rękami i nogami, tylko dlaczego tylko dzień? Rozmarzam się – tydzień bez Smoleńska! Miesiąc bez Smoleńska! Rok…. !
Media coraz więcej uwagi poświęcają wyborom władz rad nadzorczych telewizji i radia. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji dla dokonania wyboru musi mieć poparcie 4 z 5 swoich członków, a że oddała 2 miejsca SLD – to teraz Stowarzyszenie Ordynacka żąda dla siebie połowy miejsc. Czarzasty w wywiadzie prasowym kpi, że jeśli przewodniczący Dworak nie chce zaakceptować tego żądania, to powinien podać się do dymisji. A sam Dworak w Tok FM pytany, jak biegną negocjacje (mija w końcu już kilka miesięcy) odpowiada, że najpierw musi to przedyskutować z członkami rady, a potem dopiero może poinformować o tym opinię publiczną.
W ramach odpolitycznienia mediów publicznych odbywa się w tej chwili targ między partiami politycznymi. Ty masz miejsce w radzie radia w Katowicach, to mnie się należy Kraków. Ty w telewizji, to daj mi brachu gwarancję, że w II programie będą moi ludzie. Rzeczywiście, panie przewodniczący, tego nie da się przekazać opinii publicznej. Bo gotowa nie zrozumieć.
Likwidacja KRRiT była jednym z projektów Platformy. Dlaczego nawet tego nie da się zrobić? Dlaczego nawet w takiej sprawie, gdzie Platforma nic nie jest w stanie ugrać – musi trwać ten żałosny spektakl?
Na własne życzenie Platforma oddaje zabawki w ręce grupy Kwiatkowskiego i Czarzastego. Życie lubi dopisywać puenty do takich sytuacji. Kwiatkowski prezentowany jest (i często postrzegany) jako wybitny fachowiec. Jak sobie dawał radę poza telewizją? Po odejściu z Woronicza wrócił do współzałożonej przez swojego ojca płk Kwiatkowskiego agencji lobbystycznej, co źle się skończyło dla agencji. Potem został prezesem giełdowej spółki HAWE (linie światłowodowe). To zadanie przerosło pana prezesa, właśnie został odwołany bez podania przyczyn. Pan Robert Kwiatkowski po prostu nadaje się tylko do kierowania Telewizją Polską.
Mamy w naszym kraju wielu takich fachowców nadających się tylko do kierowania jedną firmą, zazwyczaj państwową. Zazwyczaj władza poznaje się na takich specjalistach i sięga po ich unikalne kompetencje. Nawet, jeśli ze względu na ustawę o państwowym zasobie kadrowym lub innych bzdetów – jest to utrudnione. Taką Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad od trzech lat kieruje pełniący obowiązki dyrektora Lech Witecki. Pisze o tym dzisiejsza Gazeta Prawna, ale nie pisze dlaczego pana Witeckiego powołano na pełniącego obowiązki, zamiast zorganizować – jak zawsze i wszędzie – taki konkurs, który tylko on może wygrać. Można w PGNiG, a nie można w GDDKiA? Dzisiaj nawet nie trzeba mieć dobrej pamięci, wystarczy dostęp do Internetu. Dobra pamięć wręcz przeszkadza – jak powiedział kiedyś amerykański humorysta Steven Wright – czyste sumienie to najczęściej wynik słabej pamięci.
A więc sięgamy sobie do Internetu i co znajdujemy? Tekst z Wyborczej (2008) o tym, że pan Lech Witecki nie może wystartować w konkursie, ponieważ dwukrotnie oblał egzamin do zasobu kadrowego. Mało kto słyszał o takim zasobie i takich egzaminach, ponieważ jakoś wszyscy go zdają.
Kto cierpliwie czeka z ogłoszeniem konkursu na dyrektora, aż kiedyś pan Witecki zda ten egzamin? Oczywiście, jeden z naszych bohaterów – pan minister Grabarczyk!
Próby wybudowania drogi są w naszym kraju uniemożliwiane przez jakiegoś rzadkiego komara czy inną muszkę. Z tym jakoś trzeba żyć. Ale sytuacja, w której od prawie trzech lat instytucją odpowiedzialną za drogi jest p.o., oznacza, że – zdaniem prawników z biura analiz sejmowych – każdą decyzję tej instytucji można podważyć przed sądem administracyjnym, cywilnym lub sądem pracy.
Ja mam do GDDKiA pretensję, że nie uważa ona za swój obowiązek na bieżąco nadzorować przynajmniej najważniejsze inwestycje (na przykład głośny przypadek trasy S-8 w Warszawie ze zbyt małą ilością asfaltu w asfalcie). Ale jeśli na dodatek, aby tylko „nasz” człowiek mógł sprawdzić się w zarządzanym przez „nas” miejscu – pozwala się narazić na szwank cały proces budowania dróg – to chyba jednak przesada. Co jeszcze musi zrobić minister Grabarczyk, aby mógł poczuć się zagrożony?
Wygląda na to, że z ministrami tego rządu jak z sędziami piłkarskimi. Parafrazując wypowiedź ministra Klicha – ministrem się bywa, odpowiedzialnym się jest, a jeśli chcecie mnie odwołać – to sobie wygrajcie wybory. Oj, oj – nawet najbardziej absurdalne życzenie czasem się spełnia, panowie Ministrowie!
W kontekście jakości kadr zarządzających naszym państwem – odnotować należy tekst w dzisiejszej prasie byłego szefa urzędu antymonopolowego. Oburza się on na brak zaufania do kadr w firmach pozostających w kadrowym zainteresowaniu rządu. Przecież rynek weryfikuje sukcesy tych wspaniałych menedżerów! Jedyny problem – jak już ktoś wejdzie do zarządu, to pozwólmy mu osiągać sukcesy trochę dłużej.
Ten tekst to świetna ilustracja tezy, że punkt siedzenia definiuje punkt widzenia. Kim jest bowiem dzisiaj autor tej tezy? Przewodniczącym rady nadzorczej banku PKO BP. Pozwólmy tej radzie trochę popracować, śpieszmy się ich docenić, bo tak szybko odchodzą…
W swoim liście do Bogusława Grabowskiego do tej samej tezy (punkt siedzenia – punkt widzenia) nawiązuje Janusz Jankowiak w Wyborczej. O tym samym tekście pisałem tutaj wczoraj. Konkluduje Jankowski – „w makroekonomii jest miejsce na pastisz, ale chyba jednak nie na kabaret”. Trochę się jeszcze musi Pan nauczyć życia, panie Jankowiak. Miejsce się zawsze znajdzie!
Moja wrogość do biurokracji i politykierstwa nie ma podłoża narodowego – aby to udowodnić, pozwolę sobie na mały wtręt dotyczący biurokracji unijnej. Po odejściu z Polski mojego poprzedniego pracodawcy zostało nam puste biuro w jednym z najdroższych miejsc stolicy – Rondo 1. Przez dłuższy czas nie mogliśmy znaleźć nikogo, kto byłby gotowy wynająć je za zbójeckie pieniądze (czynsz był ustalony w czasie prosperity). Ostatecznie jednak znalazł się chętny – jedyna unijna agencja działająca w Warszawie. To Frontex, czyli Europejska Agencja Zarządzania Współpracą Operacyjną na Zewnętrznych Granicach Państw Członkowskich. Dzisiejszy Puls Biznesu donosi, że Frontex przedłużył umowę najmu, a jednocześnie zwiększył wynajmowaną powierzchnię z 7250 do 8800 metrów kwadratowych. Kiedy dowiedziałem się, że to Frontex jest zainteresowany naszą powierzchnią – spytałem zdziwiony, dlaczego nie wykorzystają okazji aby przenieść się do tańszej, a równie dobrej lokalizacji – kryzys stworzył wiele takich możliwości. Dowiedziałem się wtedy (co powtarzam za moim źródłem), że koszt przeniesienia biura Frontexu byłby bardzo wysoki. To zdumiało mnie jeszcze bardziej – dlaczego? Jakieś systemy łączności czy zabezpieczenia? Nic z takich rzeczy. Szefem tej agencji jest Fin, a więc w biurowcu klasy A Rondo I wybudowano dla niego saunę…
Z autentycznym żalem odnotowuję brak w Rzepie red. Feusette’a, może wyjechał sobie na narty tylko? Ale dzisiaj dzielnie zastępuje go red. Wildstein. Tym razem naigrywa się z ministra Sikorskiego, dla którego „wszystko co pochodzi od PIS, ode Złego jest”. Ja też się lubię naigrywać z ministrów. Ale, panie redaktorze, nie wszystko „co zrobi minister z Platformy, głupie jest”. Redaktorowi nie podoba się fakt, że Wielka Brytania zorganizowała konferencję z udziałem państw skandynawskich i wszystkich państw bałtyckich, poza Polską, Niemcami i oczywiście Rosją. Dla red. Wildsteina są to kraje tradycyjnie antyrosyjskie (fakt, antyrosyjskość Finlandii na przykład jest wręcz przysłowiowa!), pro-atlantyckie i z nimi właśnie powinniśmy mieć sztamę, a nie z takimi Niemcami czy Francją.
Ja się tam na polityce nie znam. Im bardziej zresztą o tym myślę, to na niczym się nie znam – nie potrafiłbym zarządzać telewizją publiczną, dyrekcją budowy dróg czy doradzać premierowi w sprawach reformy finansów. Ale na moje oko Brytyjczycy szukają po prostu koalicji dla poparcia swoich inicjatyw unijnych. Nie dotyczą one bynajmniej stosunków Unia-Rosja, ale ograniczeń budżetowych. My akurat mamy zupełnie przeciwne interesy i też szukamy sojuszników.
Wiele można zarzucić rządowi Platformy, ale akurat nie to. Sikorski ma wszelkie podstawy, aby dobrze porozumieć się z Londynem – jeśli tego nie robi, to nie na złość PIS-owi.
To się robi coraz powszechniejsze i coraz bardziej niebezpieczne – nie zastanawiamy się, co jest mądre a co głupie; co przydatne a co szkodliwe. Tylko – co jest pis-owskie, a co platformiaste; co zrobiłby Kaczyński, co robi Tusk. To, że tak działają politycy – to już wnerwia, ale to jeszcze od biedy można zrozumieć. Ale ta nieznośna maniera przenosi się do świata dziennikarskiego. W Gazecie nie pochylą się nad pomysłem z Rzepy, w Rzepie strach pochwalić Gazetę Wyborczą.
Stąd prośba do tych 10 osób, które od czasu do czasu tu zaglądają – jak wpadnę (czy już wpadłem?) w tę samą manierę, napiszcie mi to proszę dosadnie i bez ogródek. Z góry dziękuję, bez względu na formę!