Sprawa Olewnika..aż ciarki przechodzą po plecach. Czy tylko rażąca nieudolność, czy coś głębszego?
Ja w takich sytuacjach podejrzewam zawsze wszechobecne służby… niby mamy nową Rzeczpospolitą, ale ja wierzę w solidarność międzysystemową i kontynuację tych służb. Także na podstawie osobistych doświadczeń.
Na studiach miałem prowadzić wyprawę do Afganistanu i Indii. W ramach mojej grupy miała jechać moja ówczesna dziewczyna, a późniejsza żona (teraz już była). Wszyscy dostaliśmy paszporty, za wyjątkiem niej. Jako osoba zakochana i aktywna, pojechałem z Katowic do Kielc aby sprawdzić sytuację w jej biurze paszportowym. Na miejscu się okazało, że paszport został wystawiony i wysłany do Katowic. W biurze paszportowym w Katowicach dowiedziałem się, że paszport nie został wysłany z Kielc. Poszedłem ze skargą do prorektora ds. studenckich, który uprzejmie skontaktował mnie z jakimś kapitanem, którego nazwisko było dość charakterystyczne, ale go już nie pamiętam. Nazwijmy go X. Kapitan X. był bardzo pomocny – twoja G. obiecała mnie odwiedzić, ale tego nie zrobiła. Jak tylko się odnajdzie, zaraz dostanie paszport. „Ooo, to nie ma sprawy”- naiwnie stwierdziłem – „zaraz się odezwie, bo wyjeżdżamy już za kilka dni”. Telefonuję do G. z pretensjami, że jest niesolidna i że znowu o czymś zapomniała, tym razem o kapitanie X. Po drugiej stronie słuchawki najpierw długie milczenie, potem G. kamiennym głosem pyta, skąd wiem o X. Od X, odpowiadam. Wtedy G. wyjaśnia, że X. zażądał od niej współpracy, a zwłaszcza donosów na mój temat. „Z nikim się nie spotkam, niczego nie podpiszę, nigdzie nie muszę jechać” – kończy G. Zawrzałem. Poszedłem do biura paszportowego w Katowicach i jeszcze raz poprosiłem o jej paszport. „Przecież mówiłem, że nie dojechał z Kielc” – znudzonym głosem wyjaśnił mi urzędnik. „Wiem, wiem” – odpowiedziałem równie niedbale – „rozmawiałem z kapitanem X. i wszystko wyjaśniłem. Powiedział mi, że mogę sobie już ten paszport odebrać”. „Aaa, skoro kapitan X. zgadza się, to ma pan te swoją ślicznotkę” – i wyciąga z szuflady paszport.
Następnego dnia telefon od kapitana X. „Ty ch…, myślisz że możesz sobie pogrywać z nami, zniszczę ciebie, k…, już ciebie nie ma”. Byłem przygotowany na taki telefon, więc odpowiadam, że jeśli coś się stanie z naszymi paszportami i wyjazdem, to rezygnuję publicznie z pracy w ZSP i publicznie powiem, dlaczego i przez kogo. X. się wyłączył, na granicy (jechaliśmy przez Rosję pociągiem) nikt nawet nie sprawdził nam paszportów. Pełny sukces…. Taaaak….
Po powrocie odezwał się już inny kapitan. „X. już u nas nie pracuje”- powiedział – „my naprawdę nie stosujemy takich metod. X. złośliwie powypisywał w twoich aktach jakieś kalumnie, ale wyczyściliśmy”. Grzecznie podziękowałem, i więcej go nie spotkałem.
Kilka lat później mój rektor został premierem, a ja szefem jego gabinetu. Ta funkcja wymagała sprawdzenia przez służby. Przez miesiąc nie mam nominacji, przez drugi miesiąc też, trzeciego miesiąca wzywa mnie szef URM gen J. „Trochę to trwało” – mówi – „ale miał pan taki śmieszny zapis w papierach. Oczywiście to wyczyściliśmy!”.
Kilka lat później żona odziedziczyła domek letniskowy na kieleckiej wsi. Poprosiłem o prawo noszenia broni. Kolega z URM miał mi to załatwić w kilka dni. Zjawił się po pół roku z jakimś pułkownikiem z komendy stołecznej: „sprawa nie była tak prosta, bo w aktach ma pan taki śmieszny zapis i długo trwało, zanim go wyczyściliśmy”.
Po kilku latach mój rektor przestał być premierem, a ja miałem wyjechać do biura radcy handlowego w Pekinie. Po miesiącu czekania wzywa mnie wicepremier Gwiazda i mówi zafrasowany: „okazuje się, że był pan niewyjazdowy”. „Co to znaczy?” „To znaczy, że miał pan zapis w aktach który uniemożliwia wysłanie na placówkę. Sporo się napracowaliśmy, aby to wykasować”.
Już nowa Polska. Szukam lokalizacji dla fabryki Coca-Coli w Łodzi. Wojewoda dostarcza mi listę kilkuset zakładów pracy w kłopotach, chcących się pozbyć niepotrzebnych balastów. Wybieramy zakłady chłodnicze z rozgrzebaną budową hali na potrzeby rynku radzieckiego. Razem z wojewodą zgłaszam się u dyrektora. Facet wdzięczny jak cholera, obiecuje dostarczyć materiały do wyceny w ciągu kilku dni. Mija tydzień, dwa, mija miesiąc – nic. Tylko jakieś głupie pytania na temat mojego wykształcenia, miejsca zamieszkania. Interweniuję u wojewody – okazuje się, że min. Milczanowski wydał rozporządzenie, że za każdym razem kiedy przedstawiciel obcego kapitału chce rozmawiać o interesach – należy uzyskać zgodę MSW (w roku 1992!!!!). A tu się okazuje, że dla mnie taka zgoda nie może być wydana, bo… taki śmieszny zapis w aktach z czasów studenckich! Ale po interwencji ministra Ż. Sprawa zostaje wyczyszczona.
Po dziesięciu latach wracam do Polski po kilkuletnim pobycie w Szwajcarii. Z różnych powodów występuję o pozwolenie na broń. Dostaję odmowę. Odwołuję się – przy moich kontaktach nie było to trudne. Dostaję zgodę na przystąpienie do egzaminu. Siadam w grupie osób starających się o pracę w agencji ochrony. W trakcie egzaminu podchodzi do mojego stolika jakiś facet w mundurze, nachyla się nade mną i pyta ni stąd ni z owąd: „Naprawdę myśli pan, że uda się panu zdać ten egzamin?”. I rzeczywiście – jako jedyny nie zdaję. Okazuje się, że można skończyć studia podyplomowe w Harvard Business School, ale być głupszym niż kandydat na ochroniarza po podstawówce…
Służby wspierają się wzajemnie i nie ma dla nich różnicy, czy ktoś im podpadł wczoraj czy przed laty. A także mają poczucie solidarności wobec swoich kolegów, także tych którzy odnaleźli się po drugiej stronie… Jak napisałem na początku: ciarki przechodzą po plecach.