• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Dziennik Pieniacza

Opinie niepoprawne politycznie. Fakty którymi nie powinienem się dzielić. Doświadczenia o których lepiej nie pamiętać. A czasem nic z tego, tylko ble ble.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28

Kategorie postów

  • Nowa Kategoria (1)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010

Najnowsze wpisy, strona 49


< 1 2 ... 48 49 50 51 52 53 54 >

Poradnik światowca od kuchni

K. przestał być (…). Teraz, jak wiem z własnego doświadczenia, trzeba być wobec niego szczególnie ostrożny, aby go nie urazić. Wyznaczył mi spotkanie w bardzo niedogodnym terminie. Ale nie pisnąłem nawet.

Pamiętam historie, jakie mi opowiadał. Na przykład o tym, jak chciał się umówić z prezesem jakiejś spółki. „Niestety, nie mogę się spotkać w żadnym rozsądnym terminie, bo wyjeżdżam”- padła odpowiedź. „W takim razie kto może się spotkać w zastępstwie, bo swoją obecność potwierdził już premier”- dopytał K. Wtedy bez nawet chwilowego zająknięcia okazuje się, że wyjazd można bez problemu przełożyć.

„Jak ktoś mi mówi, że nie ma czasu na spotkanie, to coś jest nie tak”- mówi K. – „jak ktoś naprawdę nie może się spotkać, mówi wtedy – teraz nie mogę, ale może jutro lub pojutrze?”.

Swoją drogą powinienem wydać kiedyś poradnik, jak zachowywać się w różnych sytuacjach.

Na przykład spotkanie z prezydentem Francji w pałacu Elizejskim. Na piętrze recepcyjnym tylko jedna toaleta. Jest duża szansa, że zaraz po tobie wejdzie do niej prezydent Francji. Z tego trzeba wyciągnąć wnioski. Na przykład – nawet jak wszedłeś tam aby poprawić krawat, jeśli na umywalce leży mydło – zamocz je pod kranem. Aby następna osoba nie pomyślała, że użyłeś toalety i nie umyłeś rąk.

Nie masz szansy na wizytę u prezydenta Francji? Nie przejmuj się, ta zasada obowiązuje w wielu innych miejscach. Na przykład czekasz w kolejce do toalety w samolocie. Wchodzisz i widzisz,  że woda nie spuszczona, a umywalka nie przetarta. Wykonaj te czynności sam, bo osoba która tam wejdzie za tobą nie będzie wiedziała, kto jest brudasem i będzie na ciebie J

25 lutego 2010   Dodaj komentarz
protokół  

Warszawskie lotnisko

Znowu w drodze i godziny spędzone na Okęciu… Jak z wielką pogardą dla pasażerów zaprojektowano to lotnisko. Nic dziwnego, od lat kierownictwo portów lotniczych leży w rękach służb. Bo to podobno istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego. Jakoś w innych krajach Europy mogą to być firmy prywatne, ale w Polsce bezpieczeństwo zapewniają służby… Przepraszam, nie tylko w Polsce. Białoruś w końcu też leży w Europie.

Zaczyna się od dróg dojazdowych. Przy przylotach pierwszy, szeroki pas tylko dla VIP. VIP oprócz tego mają całkowicie osobny dojazd do wydzielonej części lotniska. A naprawdę ważne VIP w ogóle wjeżdżają na płytę przez lotnisko wojskowe. W sumie (bez części wojskowej) przy nowym terminalu VIP mają do dyspozycji prawie tyle samo miejsca, co wszyscy pozostali razem wzięci!!!

Drugi pas, szeroki i wygodny, dla limuzyn hotelowych. Nigdy nie widziałem, aby ktoś z nich korzystał. Następny, co zrozumiałe, dla komunikacji publicznej. I ostatni, dwupasmowy, dla całej reszty nas, hołoty.

Wjazd na parking. Oczywiście wjechać trzeba przejeżdżając najpierw przez skłębiony tłum samochodów usiłujących odebrać pasażerów. Wjazd zaprojektowany przez dumnego właściciela malucha – samochód normalnej wielkości nie da rady przejechać bez co najmniej 5-krotnego przypasowywania. Trzeba skręcić pod kątem prostym w lewo, a zaraz po bramce jest wejście do wind (dlaczego wjazd jest akurat w tym miejscu?) i w sumie trzeba zrobić 180% na szerokości równej długości mojego auta, z barierkami po obu stronach. Podobnie wjeżdża się na inne poziomy – zawsze jest krótki zakręt pod kątem prostym. I oczywiści – najbliższa i najwygodniejsza część parkingu jest dla VIP-ów. Pusta ale gotowa. Tak jak oficerowie WSI rządzący lotniskiem – puści i gotowi.

Sala odlotów mocno i na lepsze się zmieniła. Podobnie jak przejście przez kontrolę bezpieczeństwa. W tym ostatnim nawet ostatnio postawili ławki, aby można było w mniej uwłaczających warunkach zdjąć buty do kontroli.

Ale wszędzie widać brak organizacji. Kontrola dla pasażerów klasy business przeprowadzana jest w teoretycznie wydzielonym stanowisku. Ale pani wpuszczająca nie sprawdza, że po okazaniu biletu wszyscy pasażerowie przechodzą od tyłu do tej uprzywilejowanej kolejki. W efekcie – nie tylko jest tam dłużej, ale także nie wiadomo jak do tej kolejki się włączyć. Pani wpuszczająca mnie dzisiaj (czwartek, 10 rano) bezradnie wzrusza ramionami i mówi: „ONI tak to zorganizowali”.

Poczekalnia klasy business, czyli business lounge. W olbrzymim, pustawym terminalu mały pokoik, wiecznie zapchany. Poczekalnia dla VIP zajmuje pół piętra, poczekalnia klasy business mniej niż sąsiadujący z nią kiosk. Ale kto by się tam przejmował, ważne że jak będzie leciał jakiś podsekretarz stanu, to można go ugościć po królewsku naszym kosztem.

Terminal ma mnóstwo rękawów. Ja latam raz-dwa razy w tygodniu i ostatnio tylko raz zdarzyło mi się z niego korzystać. W pozostałych przypadkach – autobus. Dlaczego? Nie ma dobrego wyjaśnienia. Podobno podstawienie pod rękaw jest droższe, niż podstawienie autobusu. Lepiej żeby stały puste, a ludzie marzli w autobusach czekających na komplet pasażerów.

Po przylocie – idiotycznie wyznaczone trasy rozdzielające Schengen od nie-Schengen. Autobus podwozi pod stary terminal, po bagaż trzeba przejść do nowego. Osoby oczekujące mają problem – przylecą z bagażem podręcznym tylko (wyjdą na starym) lub z bagażem oddanym do luku (wyjdą w nowym terminalu).

Jak raz podjechałem pod rękaw – na początek się ucieszyłem. Będzie szybciej. Gdzie tam. Najpierw trzeba wejść rękawem dwa piętra w górę. Potem przez całą długość nowego terminala. Potem wrócić mniej więcej jedną trzecią. Potem dwa piętra w dół. Jakieś półtora kilometra. W prostej linii – 50 metrów. Bardzo sympatycznie.

VIP odbierany jest oczywiście przy samolocie i tym się nie martwi.

Ktoś może pomyśleć, że przemawia przeze mnie zazdrość że nie jestem VIP. Tak się składa, że mam kartę HON Circle i jestem wożony do i z samolotu limuzyną. Dlatego dla mnie jest nawet wygodniej, kiedy jest autobus – ja jadę sobie wygodnie, a cała reszta kłębi się w autobusie. Ale zawsze w takiej sytuacji jest mi po prostu głupio….

24 lutego 2010   Dodaj komentarz
vip   lotnisko   porty lotnicze  

Luksusowe zakupy

Luksusowe zakupy… wpadłem na chwilę do Galerii Mokotów. Przechodząc obok salonu Mont Blanc, jak zawsze pustego w środku zapełnionej galerii, przypomniałem sobie moją przygodę.

Jak kilka razy w roku miałem problem z wyborem prezentu dla Z. Tym razem postanowiłem kupić jej elegancką torebkę na dokumenty z odpowiednią dedykacją. Starannie wybrałem prezent, ustaliłem tekst dedykacji, zapłaciłem z góry i poprosiłem o przygotowanie na określony dzień. Panie pieniądze wzięły, zanotowały starannie mój adres z numerem telefonu i rozstaliśmy się w uśmiechach.

Po dwóch tygodniach w drodze do domu zatrzymałem się w Galerii po odbiór prezentu. Pani lekko spłoszona poinformowała mnie, że niestety nie udało się umieścić dedykacji. Zrezygnowany, poprosiłem o wybraną teczkę bez dedykacji. Jej też nie było. Została u introligatora. Trochę zdenerwowany, że zostawiono mnie bez prezentu na godzinę przed spotkaniem – poprosiłem o zwrot pieniędzy. To też było niemożliwe – musiałem mieć przy sobie oryginał paragonu oraz potwierdzenie transakcji kartą kredytową. Nigdy tego nie przechowuję, a już na pewno nie wożę ze sobą po mieście.

Ostatecznie musiałem się wybrać osobiście (wysłanie posłańca nie wchodziło w grę) z kompletem dokumentów (jakimś cudem je znalazłem) aby Mont Blanc łaskawie mi te pieniądze zwrócił. Ani razu (sic!) nie padło słowo przepraszam. Natomiast panie wyraźnie miały do mnie pretensje, że byłem zdenerwowany. Cóż, jak się płaci pięć tysięcy złotych za skórzaną kopertę – to trzeba mieć klasę i przyjmować z pokorą fanaberie sprzedawcy. Ktoś, kto tym kieruje w Polsce musiał się uczyć biznesu w dawnej Polsce, prawdopodobnie w sklepie mięsnym…

Podobne doświadczenia miałem w zakupie garniturów w E. Zegnie na placu Trzech Krzyży w Warszawie. Coś mnie podkusiło, aby zamówić szycie garniturów u włoskiego krawca.

Już podczas miary miałem złe przeczucia… krawiec był ubrany w bardzo obcisły garnitur w najgorszym włoskim stylu a ’la młody i szczupły pederasta. Cóż, wziął ze mnie miarę i po dwóch miesiącach i dwudziestu tysiącach złotych zgłosiłem się po odbiór. I teraz zaczęła się dyskusja. Najpierw na ten temat, że moje spodnie są z reguły o jeden rozmiar węższe od marynarki (czego pan Włoch nie zauważył).  Że mam tzw. długie plecy – zamiast tego pan Włoch zrobił mi duży brzuch. Panowie w ekskluzywnym salonie na placu Trzech Krzyży zwracali mi generalnie uwagę, że jak się ma taką pokrzywioną sylwetkę, to należy kupować garnitury gotowe, a nie od krawca. Był to argument trudny do przyjęcia. Skończyło się na trzech dodatkowych przymiarkach. Poprawki nie były oczywiście robione we Włoszech, ale na miejscu przez faceta od alternacji. Za „włoskie” pieniądze kupiłem polski produkt, a przy okazji wysłuchałem wielu komplementów.

O jakości i profesjonalizmie kadry pana Mazgaja świadczy także doświadczenie w zakupie koszul tamże. Poprosiłem o rozmiar 42 i średnią długość rękawa. Przynoszą mi rękaw 36. Proszę o mniejszy. Wtedy słyszę wywód eksperta, że podana na koszuli liczba 16.5 to długość rękawa. To amerykański zapis europejskiej 42-ki. „Ha, ha, ha” – śmieje się sprzedawca – „skąd panu to przyszło do głowy?”

Kupując luksusowe ubrania u p. Mazgaja nie tylko płacę więcej niż w Londynie czy Nowym Jorku, ale także słyszę że jestem pokraką (mam za mało wystający brzuch) i debilem (bo w przeciwieństwie do ekspertów Zegny w Polsce znam system calowy).

I jak tu popierać krajowy handel??   

23 lutego 2010   Dodaj komentarz
mont blanc   zegna   mazgaj  

Umarł Haig

Zmarł Haig. Pamiętam, jak dwadzieścia lat temu odwiedził Polskę w składzie delegacji United Technologies. Był tam dyrektorem korporacyjnym i cała jego rola sprowadzała się do tego, aby załatwić wizytę u polskiego premiera. Przywitał się na początku i podziękował za przyjęcie, a potem aż do końca się nie odezwał – bo mówił szef firmy. Jego szef. Pomyślałem sobie wtedy, żeby nigdy nie mieć takiej pracy – załatwianie z wykorzystaniem byłych kontaktów politycznych…brrr.

Ale szczerze mówiąc nie ma dobrego odejścia z polityki. Jedyna akceptowalna droga to umrzeć na stanowisku. Widziałem Reagana jak przestał być prezydentem (zagubiony, nieśmiało pytający się o zdanie swojego ambasadora). Widziałem Blaira, jak zmuszony był wykładać za pieniądze przed pracownikami The Carlyle Group w Dubaju. Czy Busha seniora w podobnej roli wobec pracowników Philip Morrisa.

Chyba jedynym szczęśliwym byłym politykiem, jakiego spotkałem był sekretarz stanu USA Brown, który kieruje fundacją Hoovera w Kalifornii. Wspaniały campus Uniwersytetu  Stanford, miejsce do którego przyjeżdżają ciekawi ludzie z całego świata. Brown mieszka w centrum San Francisco, z pięknym widokiem na cztery strony świata. Limuzyna podwozi go wygodnie autostradą do Stanford, świetny klimat, pensja nawet nie za duża ale pozwala godnie żyć… żyć nie umierać.

Jak odchodziłem z polityki, założyłem sobie aby być jak najdalej od administracji. Aby nigdy nie musieć niczego załatwiać. Nie uniknąłem tego całkowicie w Coca-Coli, ale na szczęście udało mi się wyrwać z tego kręgu – w którym przecież mogło być tak łatwo i wygodnie.

To dziwne, jak na różnych szczeblach mojej kariery wydawało mi się, że sięgnąłem szczytu i że może być już tylko gorzej.

Gabinet premiera. Coca-Cola. Zarząd światowej firmy farmaceutycznej. Globalny partner w największym i najbardziej snobistycznym funduszu private eqity. Praca we własnym funduszu… co czeka mnie za kolejnym zakretem?? Czy takim wspaniałym momentem życia może być emerytura???

22 lutego 2010   Dodaj komentarz
polityka   haig   załatwiactwo  

Kompleks prowincji

Powrót do Warszawy. Jestem na dworcu sporo przed czasem, wiec… wizyta w poczekalni. Dziwne uczucie… Dlaczego dworce na całym świecie wyglądają tak okropnie?

Najciekawsze przeżycie dworcowe miałem w Kalkucie. Ciemno, wyłączone oświetlenie. Pasażerowie siedzący wokół ognisk (sic!). Po żelaznych belkach wiat chodzą jakieś zwierzęta. „Wiewiórki” – pyta Z. z niedowierzaniem. Szczury… pełna egzotyka.

Ale czułem się tam lepiej, niż na dworcu w Katowicach. Albo w Warszawie…

Na klubie przyjaciół uczelni dyskusja na temat nazwy uczelni. Czy w nazwie ma być „śląski” czy też „w Katowicach”. Głosy mocno podzielone. Trudno mi z pozycji człowieka nie mieszkającego na miejscu głośno artykułować moje przekonanie, że eksponowanie „katowickości” nie jest najlepszym rozwiązaniem… Ja urodziłem się w Gliwicach i nigdy nie lubiłem Katowic…

To był chyba jakiś kompleks niższości. W Gliwicach nie lubiłem i bałem się Katowic. W Katowicach – Warszawy. W Warszawie – Zachodu. Jakiś taki kompleks.

Wyleczyłem się z niego później, najlepiej chyba w czasie seminarium w Harvard Business School. Zostałem zaproszony do przeprowadzenia case study nt przekształceń własnościowych w Europie Wschodniej na przykładzie G. W trakcie seminarium, w kilku grupach spotkałem się z problemem w wytłumaczeniu konsekwencji fluktuacji walutowej w dynamicznym środowisku inflacyjnym. W pewnym momencie musiał interweniować opiekun ich grupy tłumacząc, że amerykańscy studenci nie są w praktyce narażeni na takie sytuacje. Cóż, ta uczelnia podobno przygotowuje globalnych liderów.

„Ja” – skwitowałem – „w przeciwieństwie do was ukończyłem prowincjonalną uczelnię. Ale na tej zapyziałej uczelni uczyli nas, w jaki sposób budować modele finansowe na rynkach dynamicznych”. I z tym przeświadczeniem przeszedłem przez resztę swojego zawodowego życia.  

19 lutego 2010   Dodaj komentarz
uniwersytet   harvard   kompleks   poczekalnia  
< 1 2 ... 48 49 50 51 52 53 54 >
Curious | Blogi