Pamiętniki i pamiętnikarze
Rano w hotelu do śniadania tylko Rzepa, a w niej ciekawy wywiad Mazurka. Trochę odpłynął ostatnio, ale trzeba przyznać że zawsze ciekawie się go czyta. Tym razem rozmawia z posłanką PO o nazwisku Zaremba, jak sama mówi – z 14 rzędu w Sejmie.
Rozmowa jest przerażająca. Wybieramy do Sejmu idiotów, a jednocześnie przekonanych o swojej wyjątkowości – ta jest przekonana nie tylko do tego że jest mądra i skuteczna, ale także że jest piękna.
Przy okazji okazuje się, że weszła do Sejmu omijając prawo o finansowaniu kampanii – i denerwuje się, kiedy o to jest pytana.
Pamiętam, jak pomagałem MK tworzyć w Polsce pierwszą agencje PA (public affairs – dzisiaj na to by się raczej mówiło lobbing) o nazwie Burson Marsteller (już ich nie ma w Polsce). Dość szybko okazało się, że stosowane na świecie metody w Polsce nie działają, bo natrafili na nie spotykaną wcześniej przeszkodę – blisko połowa posłów nie miała umiejętności czytania ze zrozumieniem! Myślałem, że to była przypadłość pierwszych wyborów w wolnej Polsce – ale Pani Poseł Zaremba wyprowadziła mnie z błędu.
Swoją drogą panie posłanki Zaremba, Rokita, Kempa – są świetną reklamą dla konieczności parytetów w polityce!
A wywiad polecam do przeczytania. Bo jeśli zacznę go opisywać, to przy moim temperamencie pieniacza zacznę formułować sądy, które mnie doprowadzą przed sąd... a jak wiadomo polskie sądy przy stwierdzeniu że ktoś jest idiotą – nie badają, czy ten ktoś jest głupi, ale czy się leczy psychiatrycznie na idiotyzm (zgodnie z literalnym znaczeniem tego słowa).
Pięknie kończę tydzień – zacząłem od idiotów w prokuraturze, potem w parlamencie, a kończę na niezawisłych sądach... trzeba zmienić szybko temat!
AZ zachęcił mnie do kupienia książki napisanej przez Zacharskiego. Szczerze mówiąc ciekawy byłem, czy coś o mnie napisał. Nie napisał, bo pisał tylko rzeczy o sobie pochlebne.
Dwie rzeczy rzuciły mi się w oczy – zupełne niezrozumienie swojej roli w Pewexie oraz sposób próby zwerbowania Ałganowa. W Pewexie nie zauważył, że skończył się monopol państwa i że taka firma nie ma racji bytu. A próba werbunku – po prostu żałosna. Zaczynając od techniki (idzie zagrać na Majorce w tenisa z czarną, plastykową aktówką z pół milionem dolarów i urządzeniem nagrywającym!); a na psychologicznym rozegraniu tego kończąc. Jeśli wierzyć Zacharskiemu (bo oczywista jest tutaj jego konfabulacja) – to próbuje werbować rosyjskiego agenta ostro krytykując jego wcześniejszą rolę w Polsce.
Wielki specjalista od wywiadu, którego tytułem do chwały jest to, że dał się złapać Amerykanom jak kupował dla Rosjan jakieś części do rakiet – i w związku z tym wszyscy o nim usłyszeli. Po takiej wpadce ludzie zmieniają zawody, ale przecież nasz as niczego innego nie umiał. Więc został w służbach, a umożliwił mu to kolejny wybitny mąż stanu – min. Milczanowski.
Nie będę powtarzał swoich doświadczeń z tym asem, odsyłam do wcześniejszych notek (pisałem o nim 4 marca).
Tak go krytykuję, że książka jest miałka – ale sam dobrze wiem, jak trudno jest ciekawie napisać o swoim życiu. Po lekturze współczesnych pamiętników utwierdzam się w przekonaniu, że autorzy mają do wyboru dwa scenariusze: „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” – tzn. jak wiele ode mnie zależało; po wersję: „Kapciowy jaśnie Pana” – kiedy minimalizujemy swoją rolę. Trzeba takiej głowy, jak wuja Z., Zygmunta Mycielskiego, aby napisać coś, co się nie mieści w żadnej z tych pułapek i jest do tego fascynującą lekturą. Ale takie pamiętniki można wydać dopiero po śmierci...
Rozważając jedną z inwestycji spotykam byłego właściciela „Sukcesu”. Przypominamy sobie, jak kiedyś nieopatrznie dałem się namówić na cykl – chyba 6 tekstów wspomnieniowych. Pamiętam, jak w jednym z tych tekstów obsmarowałem strasznie Jerzego Urbana. Traf chciał, że spotykam go niedługo potem na jakimś przyjęciu. Szykuję się na atak gniewu, ale on bierze mnie pod rękę i ... gratuluje ciętego języka! Jakbym go potem ciut polubił :)
Inna z „bohaterek” moich wspomnień - Elżbieta Jaworowicz - wykazała albo mniej klasy, albo większą szczerość. Na dorocznym balu „Sukcesu” jak zobaczyła mnie wchodzącego do sali, ryknęła do mnie przez całą jej długość (i w obecności jakiejś setki oficjeli): „Napisałeś o mnie, że jestem idiotką!”. Jedyne, na co się mogłem zdobyć – to sprostować: „Uroczą idiotką, uroczą – Eluniu!”. Trochę ją to udobruchało. Ale znajomość się skończyła...
A więc po śmierci... ale, ale. Mycielski nie miał dzieci, więc mógł szczerze pisać o swoich podbojach homo-erotycznych i innych intymnych myślach. Czy ja chciałbym, aby po mojej śmierci moje dzieci czytały te wszystkie straszne rzeczy, które ja robiłem??? Może będą już wtedy dorosłe....